Kilka tygodni temu zapowiadałem - całkiem zgrabnym i mocno wyróżniającym się singlem ( status "kompozycja tygodnia") - nadejście nowej płyty grupy Tarwater. Byłem zaskoczony, że berliński duet wciąż jest pośród żywych, funkcjonuje, a nawet próbuje przypomnieć o sobie po dziesięciu latach przerwy nowym wydawnictwem. Przyznam szczerze, że płyty Tarwater nigdy nie były moim pierwszym wyborem. Chcę przez to powiedzieć, że nie śledziłem szczególnie pilnie ich muzycznego rozwoju, raczej wybierałem dla siebie pojedyncze single czy piosenki. Co nie oznacza, że nie doceniałem ich kompozycji (przynajmniej tych najlepszych), a co za tym idzie, faktu i umiejętności stworzenia dla siebie odrębnej niszy, w trudnych czasach, gdzie rynek muzyczny jest nasycony i przepełniony wszelkimi możliwymi ofertami popu, rocka, metalu itd., i kiedy wydaje się, że wszystko już było.
Duet Tarwater powstał w 1995 roku w Berlinie, z inicjatywy Bernda Jestrama i Ronalda Lippoka, choć korzenie ich znajomości sięgają do wspólnego grania w mało znanym punkowym zespole Rosa Extra. Z punkowej estetyki panowie z pewnością zabrali oszczędność środków wyrazu i prostotę, którą przenieśli na grunt indie-popu, post-rocka, połączonego z elektronicznym brzemieniem. W ich kompozycjach często coś trzeszczała, zgrzytało, klikało, jakby odtwarzano je ze starych mocno zużytych płyt.
Kiedy myślimy o grupie Tarwater, w pierwszych skojarzeniach musi pojawić się także wytwórnia Morr Music (choć wydawali swoje albumy również w Kitty-Yo, Gusstaff Records, czy Bureau B). Oficyna została założona w 1999 roku przez Thomasa Morra, który jak to często bywa, wydawał płyty artystów kierując się własnymi upodobaniami. Te zaś dotyczył głównie wszelkiej maści alternatywnego popu i post-rocka. Mniej więcej dwie dekady temu wytwórnia Morr Music miała swój "złoty okres", prezentując płyty takich wykonawców jak: Lali Puna, Ms.John Soda, Sing Fang, The American Analog Set, Mum, Masha Qrella, Teid & Tickled Trio, czy największa i nieco przypadkowa gwiazda, formacja The Notwist. Ten ostatni zespół odniósł spory i bardzo zaskakujący, również dla samych muzyków, sukces wydając album "Neon Golden".
Duet Tarwater aż tak chwytliwych przebojów w swoim dorobku nie posiadał, więc i z tej przyczyny "zasięgi" miał o wiele bardziej ograniczone. Wynikało to głównie ze specyficznego podejścia do materii dźwiękowej Jestrama i Lippoka. Sporo w nim było eksperymentu, swoistego pójścia pod prąd lub na przekór, sporo prób zerwania z tradycyjnym myśleniem, schematami czy nabytymi nawykami. Jak sami przyznawali to w nielicznych wywiadach, lubili w kompozycjach coś zepsuć, złamać, wyprowadzić odbiorcę ze strefy komfortu.
"Kiedy pracujemy, staramy się w niczym nie ograniczać. Próbujemy pozostawić przestrzeń, w której możemy się rozwijać (...). Nasze podejście jest początkowo bardzo intuicyjne (...). Wszystkie dane wejściowe, w tym głos, traktujemy jednakowo".
Trzynasty album, w zależności od przyjętej metodologii liczenia, zatytułowany "Nuts Of Ay", ukazał się w dniu wczorajszym. Wydawnictwo nie przynosi większych zmian w sposobie estetycznej ekspresji niemieckiego duetu. Nadal jest to połączenie indie-popu i elektroniki. Czasem pojawiają się tony fletu lub jazzującej trąbki, nieco bardziej da o sobie znać gitara elektryczna lub sample. Bazą wielu kompozycji są drobne sekwencje dźwięków, które zapętlone i powtarzane dodają transowego charakteru.
Przy okazji prac nad albumem "Nuts Of Ay", przez studio nagraniowe przewinęło się sporo znajomych twarzy. W kompozycji "On Waves And Yers" maczał palce Carsten Nicolai, Schneider TM pojawił się w odsłonie zatytułowanej "Spirit Of Lux", a wspomniana już dzisiaj Masha Qrella dała o sobie znać w "Down Comes The Goose". Z kolei w tekstach znajdziemy bezpośrednie nawiązania i swobodne przetworzenie słów Dereka Jarmana ("All Nuns"), Jeana Kenbrovina (pseudonim trzech artystów ), Shane'a MacGowana ("USA") i Johna Lennona ("Everybody Had A Hard Year").
Trzeba przyznać, że duet Tarwater na opublikowanym wczoraj albumie "Nuts Of Ay" brzmi całkiem nieźle, zważywszy na fakt niemal dziesięcioletniej przerwy. W tym okresie panowie Jestram i Lippok nie próżnowali - pomagali innym artystom, nagrywali ścieżki dźwiękowe do spektakli teatralnych oraz oprawy muzyczne audiobooków. W moim subiektywnym odczuciu nowego wydawnictwa bronią przede wszystkim kompozycje ozdobione charakterystyczną warstwą wokalną (śpiew/recytacja), takie jak: "Trapdoor Spider", "Hideous Kiss", "USA", "On Waves And Years". Po niezbyt obiecujących wstępach, wiele z tych odsłon bardzo gustownie rozkwita w dalszych częściach, co potwierdza umiejętności i możliwości tkwiące w berlińskim duecie.
(nota 7.5/10)
W strefie "Dodatków..." dziś jedynie same smakowite kąski. Rozpoczniemy od mocnego akcentu, czyli od kolejnego spotkania z naszym dobrym znajomym, reprezentującym Belgię - The Haunted Youth, który kilka dni temu opublikował nowy znakomity singiel. Coś dla "tańczących inaczej", z mocną finalną i rzadko spotykaną w tej stylistyce ekspresją.
Z kronikarskiego obowiązku muszę dodać, że w ubiegłym tygodniu ukazała się najnowsza i zapowiadana przeze mnie płyta grupy Fazerdaze zatytułowana "Soft Power". Coś dla miłośników dream-popu/shoegaze'u.
Kilka dni temu ukazała się reedycja debiutanckiego albumu grupy The Sundays - "Reading, Writing And Arithmietic". Skorzystam z okazji, i przypomnę moją ulubioną piosenkę tej zapomnianej obecnie grupy, która nie znalazła się na tej płycie.
Wszyscy, którzy cenią sobie płyty z dobrze zrealizowanym dźwiękiem, powinni czym prędzej zapoznać się z albumem Johna Reseboro zatytułowanym "FOOLS". Jak utrzymuje autor tych kompozycji, specjalizuje się w gatunku "post-bossa". Będę jeszcze powracał do tego wydawnictwa w kolejnych odsłonach bloga.
Kolejny po Roseboro artysta z Brooklynu przybrał pseudonim Homer, i niedawno opublikował nowe wydawnictwo zatytułowane "Enstatina". Oto mój ulubiony fragment.
Przeniesiemy się do miasta Fresno w stanie Kalifornia, skąd pochodzi grupa Phantom Fruit, która niedawno opublikowała epkę - "Diamonded, Blonded, Jesus".
Całkiem zaskakujący album, jak na przedstawicieli alternatywnego grania na amerykańskiej ziemi. Grupa Lunar Noon - "A Circle's Rounds". Czyli wokalistka Michelle Zheng, aktywna sekcja dęta i przyjaciele.
"KOMPOZYCJA TYGODNIA", i jednocześnie zapowiedź płyty grupy pochodzącej z miasta Nashville (stan Tennessee) - ECHOLALIA, która ukaże się 28 lutego 2025 roku. Już zapisałem sobie powiadomienie w smartfonie. Przy okazji tej kompozycji mogą przypomnieć się płyty Roberta Wyatta, czy stare dobre East Of Eden, itp. CUDO!!!
I tak zupełnie niepostrzeżenie dotarliśmy do strefy: "kącik improwizowany", gdzie posłuchamy wspólnie interpretacji znanego alternatywnego przeboju, którą można znaleźć na wydanej niedawno płycie Kyle Shepherd Trio - "A Dance More Sweetly Played".
Na koniec zostawiłem album tygodnia w kategorii muzyka improwizowana, zapowiadane już przeze mnie wydawnictwo brytyjskiego tria z miasta Leeds oraz grupy przyjaciół, czyli Work Money Death - "People Of The Fast Flowing River".
Wczoraj wieczorem byłem w kinie na zdobywcy Złotej Palmy'24 w Cannes, filmie Anora (w piątek była premiera w Polsce), Przyjemny film, dobrze spędzony czas. Po powrocie patrzę, a tutaj już nowy wpis. Pierwszy raz miałem styczność z Tarwater przy okazji wydania przez nich płyty Silur w 1998. Pamiętam, że zamówiłem płytę w Berlinie, u nas była na początku niedostępna. Były to czasy, w których kupowałem jeszcze "kompakty". Mniej więcej 5 lat temu, w związku z tym, że zabrakło miejsca na półkach, stanąłem przed dylematem: płyty, czy książki. No i wybrałem miejsce dla książek, a płyty trafiły do piwnicy. Było to sprytnie przemyślane przeze mnie, bo od wielu lat chciałem już zmienić sprzęt muzyczny. Od tego czasu słucham muzyki przez odtwarzacz strumieniowy, korzystając z Tidal i Qobuz. Wiem, że dla wielu to profanacja, ale ja jestem bardzo zadowolony. Teraz zastanawiam, się co z książkami - znowu problem z miejscem. Pewnie wkrótce będę musiał przejść na czytnik. Strasznie się przed tym bronię. Wracając do sprawy, płyta Silur bardzo mi się podobała i nie tylko mi, każdy prosił o przegranie - w tamtych czasach nie było jeszcze usług strumieniowych. Niestety potem zapomniałem o Tarwater, nie słuchałem ich muzyki (trzeba nadrobić). Dlatego z wielką przyjemnością słucham nowej płyty (właśnie teraz), Świetnie się w pisuje w dzisiejszy szary poranek no i ta "japońska" okładka.
OdpowiedzUsuńPojawiły się pytania o "archiwum bloga". Kiedy oglądamy stronę bloga w telefonie ( na komputerze tego problemu nie ma), należy zjechać na sam dół strony, gdzie widnieje napis "WYŚWIETL WERSJĘ NA KOMPUTER", należy kliknąć w ten napis, po chwili pojawi się pełna wersja strony, u góry znajdziemy pasek wyszukiwarki, a w kolumnie po prawej stronie kolumnę "Archiwum Bloga", z rocznikami, począwszy od 2015 roku, z miesiącami, i kolejnymi wpisami.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nowego albumu Work Money, Death nie ma ani na tidal, ani na qobuz.
OdpowiedzUsuńNowa płyta TARWATER- po czterech przesłuchaniach jest u mnie średnio z plusem :)
OdpowiedzUsuńJohn Roseboro - Fools, płyta, która w tym tygodniu odpowiadała za poprawianie nastroju, dziękuję.
OdpowiedzUsuń"Fools" - świeża, dobrze zrealizowana propozycja, troszkę spoza układu
OdpowiedzUsuńW jakim sensie spoza układu? Inna niż pozostałe płyty tego wykonawcy?
OdpowiedzUsuńAni to indie pop, ani alt-rock, ni jazz itd. znakomita większość portali zajmujących się muzyką alternatywną nie wspomni o tym wydawnictwie.
OdpowiedzUsuńRozumiem
OdpowiedzUsuń