niedziela, 28 sierpnia 2022

NAT BIRCHAL UNITY ENSEMBLE - "SPIRITUAL PROGRESSONS" (AAOS) "Nie mam za czym się schować"

 

    "Dla mnie najlepsza muzyka zawsze będzie grana w czasie rzeczywistym przez artystów, którzy nadają na tych samych falach, i ciągle wchodzą ze sobą w interakcje" - tyle na dobry początek nasz dzisiejszy główny bohater - Nat Birchall. Brytyjski saksofonista pojawiał się na łamach tego bloga już nieraz, czy to przy okazji solowych dokonań, czy jako gość specjalny podczas sesji nagraniowych, chociażby tych z udziałem jego młodszego kolegi, Matthew Halsalla, szefa wytwórni Gondwana Records. O tym drugim muzyku jeszcze dziś wspomnę w dalszej części tekstu. Tak się złożyło, że obydwaj panowie na ten sam dzień wyznaczyli datę premiery swoich najnowszych wydawnictw. Drobna różnica polega na tym, że album "Spirtual Progressions" wydaje się być krążkiem dużo lepszym, niż krótka epka trębacza z Manchesteru.

Można zaryzykować twierdzenie, że właściciel oficyny Gondwana Records, odkrył talent Nata Birchalla na nowo, bowiem mało kto pamiętał debiut płytowy tego saksofonisty z 1999 roku zatytułowany "The Sixth Sense". Dokładnie dziesięć lat później Birchall zadebiutował w wytwórni Halsalla albumem "Akhenaten", który zawierał cztery długie kompozycje. U boku saksofonisty na fortepianie zagrał wtedy Adam Fairhall ten sam, który przy okazji sesji nagraniowych "Spiritual Progressions" kładł palce to na białe, to znów na czarne klawisze. Nat Birchall lubi otaczać się sprawdzonymi w boju muzykami, których grę dobrze czuje, i z którymi łączą go subtelne nici porozumienia, bowiem to właśnie one są gwarancją powstania kolejnych udanych kompozycji. "Moja muzyka jest bardzo prosta - harmonicznie, melodycznie, dlatego muszę grać z jak największym przekonaniem, bo nie mam za czym się schować". Gdybyśmy bliżej wniknęli w personalia osób zaproszonych do studia przy okazji nagrywania kolejnych płyt Birchalla, odkrylibyśmy, że najczęściej (dość sporadycznie, jeśli w ogóle) mistrz saksofonu wymienia sekcję rytmiczną. Przy tej wymianie nasz dzisiejszy bohater zwraca baczną uwagę na to, żeby basista i perkusista grali już ze sobą wcześniej. W przypadku Unity Ensemble było podobnie. Pochodzący z Irlandii Północnej, a zamieszkały obecnie w Leeds, basista Michael Bardon występował u boku perkusisty Paula Hessiona przy okazji wspólnego muzykowania w trio Jaktar. Z kolei urodzony w Leeds Paul Hession znany jest, co bardziej wnikliwym, ze składu grup Dereka Baileya, Joe McPhee, Otomo Yoshide. Ostatnie płyty Nata Brichalla, jak chociażby "Ancient Africa" (2021), były również próbami pokazania tego wciąż mało znanego, przynajmniej w naszym kraju, muzyka jako multiinstrumentalisty. Starając się jakoś odnaleźć w czasie pandemii oraz warunkach izolacji, Birchall zagrał tam na ulubionym tenorze, klarnecie, fortepianie i perkusji. Na szczęście w trakcie prac nad krążkiem "Spiritual Progressions" przypomniał sobie o dawnych znajomych, z którymi grał niegdyś w kwintecie. 

Najnowsze wydawnictwo, podobnie jak debiut Birchalla z 2009 roku dla oficyny Gondwana Records, również zawiera cztery kompozycje, czasem trwania oscylujące w okolicach 10 minut. Całość wyjątkowo udanie rozpoczyna "Unity", a potem... cóż, potem jest już tylko lepiej. Do naszych uszu przyklejają się dźwięki dzwoneczków i rozmaitych perkusjonaliów, a także innych egzotycznych i mało znanych instrumentów. I jak tu nie wierzyć w edukacyjną siłę muzyki, skoro przy okazji odsłuchiwania tego krążka, poznałem tak rzadko używane, przynajmniej w Europie, instrumenty jak: mbira, balafon czy gunibri. Szkoda tylko, że brytyjski saksofonista nie zdecydował się użyć ich w nieco szerszej formule, bo to właśnie wyżej wymienione instrumenty, dograne już na kolejnych  etapach produkcji, mocno wzbogaciły brzmienie tego albumu. Fortepian Adama Fairhalla, absolwenta Leeds College Of Music, zabiera nasze skojarzenia do płyt Johna Coltrane'a, bez trudu przenosi nas prosto do krainy muzyki improwizowanej, która okres swojej świetności przeżywała w latach 60-tych ("Jazz był wtedy osobisty i prawdziwy" - stwierdził McCoy Tyner). Te charakterystyczne "rzucane akordy", te rozpostarte szeroko szpony pianisty oraz sprawnego improwizatora, który niemal w każdej z odsłon najnowszego albumu Birchalla zostawił swój wyraźny podpis. Ten ostatni, jak mało który współczesny artysta, nie tylko doskonale czuje, ale także rozumie ducha tamtej epoki. Dziś chyba nikt o takim sposobie granie na napisze, że to "anty jazz", jak w magazynie Down Beat, z 23 listopada 1961 roku, dziennikarz podsumował ówczesne poczynania Johna Coltrane'a.

Moją ulubioną kompozycją z płyty "Spiritual Progressions" od pierwszego przesłuchania stała się odsłona zatytułowana "Lokumbe". W jej wstępie muzycy skupieni wokół szyldu Unity Ensemble ukazują nieco bardziej etniczny charakter, niż w pozostałych fragmentach. Znów dają o sobie znać egzotyczne instrumenty, jak chociażby ten zachodnioafrykański, pochodzący z rodziny idiofonów, czyli balafon. Gra Birchalla przynosi kojące ciepło, jego saksofon rozbrzmiewa, jak chyba nigdzie indziej, "darem wewnętrznej wolności", ofiarowuje spokój, afirmuje jasną stronę życia, i zabiera nasze myśli zdecydowanie bliżej dokonań Pharoaha Sandersa. Mnóstwo tu sączących się delikatnie tonów, definiujących na nowo ten wspaniale brzmiący akustyczny jazz. Tytuł może stanowić nawiązanie czy też wspomnienie amerykańskiego trębacza Hannibala Lokumbe, znanego ze składu Gila Evansa. Birchall to wielki fan i kolekcjoner dawnych winylowych płyt. W pierwszych taktach "Nile Valley" usłyszymy kolejny egzotyczny instrument - gunibri, rodzaj lutni popularnej w Senegalu. Kontrastujące ze swoimi poprzednikami nieco cięższe akordy mogą przywoływać obrazy karawany wolno przemieszczającej się po rozgrzanym piachu. Kolejne jej kroki odmalowuje fortepian, szarpnięcia kontrabasu, co dobitnie pokazuje, jak świetnie zgrany zespół powołał do życia Nat Birchall. W kończącym dzieło "Sun In The East" rozbrzmiewa partia fletu, a liryczne ornamenty saksofonu znów odsyłają do płyt Pharoaha Sandersa czy Charlesa Lloyda. 

Zamiast fragmentu z tej płyty, którą oczywiście proponuję odsłuchać w całości, raz, drugi i trzeci..., przewrotnie zabrzmi jedna z moich ulubionych kompozycji z udziałem Nata Birchalla. Może to skłoni Was do odszukania "Spiritual Progressions", jeśli nie na sklepowych półkach, to na platformach streamingowych.

(nota 8/10)


 


W kąciku deserowym pojawi się jedna z moich ulubionych piosenek ostatnich dni. Fragment płyty "Earth Visions Of Water Spaces", duetu Tan Cologne, której premiera przewidziana jest na 9 września. Pod nazwą ukrywają się dwie panie - Lauren Green oraz Marisa Macias.



A jak brzmią połączone siły grupy The National oraz Bon Ivera? Proszę bardzo.



Na moment przeniesiemy się do Japonii, którą odwiedzamy bardzo rzadko. Właśnie stamtąd pochodzi grupa Mass Of The Fermenting Dregs, która całkiem niedawno opublikowała album "Awakening : Sleeping".



Również z Japonii pochodzi formacja Minami Deutsch, która wydała płytę "Fortune Goddies".



Julianna Barwick przypomina o sobie gościnnymi występami u boku grupy Four Horses. Piosenka pochodzi z nadchodzącej płyty "A Nurse To My Patience".



Wspomniany wcześniej Matthew Halsall wkrótce skończy 39 lat, i pewnie z tej okazji zrobił sobie muzyczny prezent, publikując najnowszą epkę zatytułowaną "The Temple Within".



Jak już pewnie wiecie, w minionych dniach, w wieku 39 lat, pożegnaliśmy Jaimie Branch. Oto fragment jednego z jej ostatnich wcieleń.



Na zakończenie dzisiejszej odsłony bloga... raz jeszcze wystąpi nasz główny bohater.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz