"Chodzi o to, żeby pozwolić muzyce swobodnie przypływać przez ciebie" - oświadczył w jednym z wywiadów Luke Abbott, producent i muzyk z angielskiego Norfolk, współzałożyciel grupy Szun Waves. Jakiś czas temu na łamach bloga anonsowałem pojawienie się ich najnowszej propozycji zatytułowanej "Earth Patterns", co wczoraj stało się faktem, dzięki uprzejmości oficyny The Leaf Label. Przy okazji tego wydawnictwa brytyjsko-australijskie trio, podobnie jak to miało miejsce wcześniej, bardzo sprawnie porusza się w ambientowo-jazzowej stylistyce. Tym razem zdecydowanie mniej tutaj eksperymentów, również tych brzmieniowych, za to więcej uważnego wsłuchiwania się w to, co ma do zaproponowania partner z zespołu w tym osobliwym dialogu.
U zarania tria Szun Waves znajdziemy pewną wiadomość, przesłaną drogą mailową, której autorem był Laurence Pike, australijski perkusista, znany chociażby z grupy Triosk. Pozostając pod wielkim wrażeniem kompozycji Luke'a Abbotta zatytułowanej - "Amphis" - wyraził chęć rozpoczęcia współpracy. Na miejsce pierwszego spotkania panowie wybrali Londyn, a dokładnie mówiąc, studio Jamesa Holdena, to właśnie on czuwał później nad produkcją kolejnych płyt Szun Waves. Do wyżej wymienionej dwójki szybko dołączył saksofonista Jack Wyllie (grający w Portico Quartet), który tuż po powrocie z Francji zarejestrował wraz z Lukiem Abbottem epkę. Od samego początku w działalność artystyczną tria wpisane zostało jedno proste założenie. Muzycy zapragnęli razem zrobić coś, na co nie mogli sobie pozwolić w macierzystych formacjach, czy też rozwijając ścieżkę solowej kariery. Ich metodologia pracy zwykle wyglądała tak, że zamykali się w studiu na kilka dni, i nagrywali kolejne sesje, z których potem wybierali intrygujące fragmenty poddawane na dalszym etapie obróbce. Przed pracami związanymi z albumem "Earth Patterns", Luke Abbott pomagał Nilsowi Frahmowi, zdążył tez opublikować solowa płytę, ukazała się ona za pośrednictwem wytwórni Border Community, której szefem jest wspomniany wcześniej James Holden. Z kolei Jack Wyllie zaangażował się w działalność Portico Quartet, przez pół roku mieszkał w Senegalu, gdzie nawiązał przyjaźnie z lokalnymi muzykami, czego podsumowaniem był krążek projektu Paradise Cinema. O wiele bardziej niż jazzem zaczął inspirować się muzyką elektroniczną, skupiając się także na rozmaitych urządzeniach zmieniających brzmienie saksofonu. Efekty tych estetycznych poszukiwań znajdziemy w kolejnych odsłonach krążka "Earth Patterns".
Tak, jak wspomniałem wcześniej, możemy na nim usłyszeć zdecydowanie mniej eksperymentów czy długich swobodnych improwizacji, w porównaniu do tego, co wypełniało dwa poprzednie albumy. "At Sacred Walls" (2016), "New Hymn To Freedom" (2018). Panowie skupili swoje myślenie na drobnych motywach, czy też barwnych plamach dźwięków, wokół których rozbudowali poszczególne kompozycje. Spokojne otwarcie "Exploding Upwards" wykorzystuje brzmienie syntezatorów oraz subtelne akcenty perkusji, nad nimi, niczym wschodzące słońce, góruje rozmarzony saksofon, którego partia przypomniała mi nastrój niektórych utworów Michała Lorenca. Ten wyłaniający się tu i ówdzie filmowy charakter to również znak rozpoznawczy brytyjsko-australijskiego tria. "New Universe" - to nieco bardziej dynamiczna odsłona, głównie z sprawą aktywnej roli perkusji. Powolna wymiana zdań pomiędzy syntezatorami, a saksofonem stanowi o sile tego nagrania. Luke Abbot i Jack Wyllie lubią grać długimi dźwiękami, wykorzystują dość wąski zestaw tonów, które nieraz zgrabnie ze sobą harmonizują, to znów prowokują do rozpoczęcia dialogu. "Nasze granie jest czymś na kształt mistycznej podróży" - podsumował krótko Luke Abbott. Nic więc dziwnego, że przy okazji kolejnych kompozycji Szun Waves mogą pojawić się skojarzenia z płytami Alice Coltrane czy Pharoaha Sandersa. Chyba najlepiej słychać to w "Be A Pattern For The World", który od samego początku brzmi szeroko, przestrzennie, i odsłania przed nami duchowy wymiar jazzu, zanurzonego jednak mocno w elektronice. "In The Moon House" przynosi wraz z sobą spory powiew świeżości i swobody, a leniwy "Willow Leaf Pear" przypomniał mi, głównie nastrojem, dokonania Arve Henriksena. W moim odczuciu pułapką kilku fragmentów najnowszego wydawnictwa Szun Waves okazał się być zbyt łatwy wybór wysokich i podniosłych w charakterze dźwięków, pewna wyczuwalna, przynajmniej dla mnie, maniera szukania prostych rozwiązań, które w konsekwencji mają doprowadzić do czegoś na kształt momentu kulminacyjnego, dodatkowo mocno rozciągniętego w czasie. Istnieje ryzyko, że dla wielu słuchaczy takie przedłużające się "momenty podniosłej harmonii", mogą być zwyczajnie męczące. Znacznie lepiej trio brzmi, kiedy muzycy zostawiają dla siebie więcej miejsca, kiedy pojedyncze tony mogą swobodnie wybrzmieć, a nie nakładać się na siebie, co dobrze ilustruje kompozycja "Garden".
(nota 7/10)
Na deser płyta, o której zapomniałem, choć jakiś czas temu zamierzałem o niej napomknąć. The Cats' Miaow to australijska grupa, która całkiem niedawno podzieliła się z nami rzadkimi nagraniami zebranymi na zestawie "Songs '94 - '98". Coś dla fanów grupy Galaxie 500 czy wczesnych piosenek Yo La Tengo.
Irlandzka artystka Elaine Howley w ubiegłym tygodniu opublikowała debiutancki album "The Distance Between Heart And Mouth". Oto fragment tego wydawnictwa.
Z Portland w stanie Oregon pochodzi wokalistka Anna Tivel, która wczoraj opublikowała płytę "Outsiders".
Tymczasem premiera albumu Living Hour - "Someday Is Today" została przesunięta na 2 września.
Sporą niespodziankę przyniosło chwalone przez krytyków najnowsze wydawnictwo Cassa McCombsa - "Heartmind". Głównie za sprawą najdłuższego, a zarazem tytułowego utworu.
Prezentowana całkiem niedawno grupa Dog Faced Hermans, tym razem przedstawi energetyczną kompozycję "New Year".
Coś dla "tańczących inaczej", czyli duet Twin Tribes, z miasta Brownsville, w stanie Teksas, fragment płyty "Ceremony".
W kąciku improwizowanym zajrzymy na płytę Chipa Wickhama - "Cloud 10", która ukaże się 9 września w oficynie Gondwana Records.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz