sobota, 26 marca 2022

DESTROYER - "LABYRINTHITIS" (Bella Union) "Miękka bułka"

 

      Oprócz turnieju w Miami, gdzie Iga Świątek została numerem 1 rankingu WTA, kilka dni temu obejrzałem  film dokumentalny, którego autor zastanawiał się nad kwestią kreatywności. W przeciągu wielu lat skrupulatnie przepytywał reżyserów i pisarzy, przedstawicieli szeroko pojętej sztuki. Zadawał im podobnie brzmiące pytanie: "Co to znaczy być kreatywnym?". Z natłoku różnych niekiedy bardzo wyczerpujących odpowiedzi można było wysnuć wniosek, iż jest to przede wszystkim konieczność, czy też coś w rodzaju przymusu. Niektórzy po prostu rodzą się już tacy, a owa potrzeba tworzenia czegoś, lub wyrażania się także poprzez sztukę, na różnych etapach egzystencji sukcesywnie daje o sobie znać. W przypadku bohatera dzisiejszego wpisu - Dana Bejara, wokalisty, autora tekstów i muzyki grupy Destroyer - było podobnie. Choć po uważnym przesłuchaniu najnowszych fragmentów jego muzycznej kreacji, można dojść do wniosku, że twórca odrobinę pospieszył się z ich publikacją.

Chcę przez to powiedzieć, że album "Labyrinthitis " ("zapalenie błędnika"), jest wydawnictwem nierównym. Cóż biedny Dan Bejar miał zrobić - przymus to przymus. Najwyraźniej musiał bezzwłocznie opublikować swoją płytę w takiej właśnie formule. Gdyby jednak chwilę, chwil kilka, cierpliwie poczekał, lub pozbawił playlistę paru niezbyt wartościowych - moim zdaniem - ścieżek, byłoby znacznie lepiej. Jeden z recenzentów pochwalił ostatni materiał formacji Destroyer za uczciwe brzmienie, rzetelność i konsekwencję. Według mojej skromnej opinii właśnie tej konsekwencji w kilku newralgicznych miejscach nieco zabrakło. Od pierwszych chwil tego krążka - "It's In Your Heart Now", można wyczuć, że panowie Dan Bejar i John Collins (zagrał na basie i odpowiedzialny był za produkcję), całkiem nieźle się bawili. W zamierzeniach chcieli stworzyć: "Wysokoenergetyczną płytę w stylu Cher". Co innego koncepcje, myśli i plany, a co innego brutalna niekiedy rzeczywistość. "U zarania niemal każdej naszej rozmowy tkwi pomysł zrobienia czegoś odlotowego, dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, jak bardzo nie jesteśmy odlotowi" - oświadczył Bejar. Brzmienie trzynastego w dyskografii albumu grupy Destroyer jest przewrotnie miękkie. Owa przewrotność polega także na tym, że John Edward Collins w tkankę aranżacyjną wplótł z rozmysłem mnóstwo rozmaitych subtelności. W gruncie rzeczy są to drobiazgi, które przy pobieżnym przesłuchaniu łatwo pominąć. A to odezwie się przetworzony bas lub zmodyfikowana trąbka, to gitarowe akordy stworzą namiastkę intrygującego nastroju, to znów dźwięki pianina dadzą o sobie znać, rozsypane niczym ziarno podczas siewu. A wszystko to osadzono w żywym avant-popowym, miejscami nawet dyskotekowym, rytmie. "Tańczący inaczej" znajdą na płycie "Labyrinthitis" sporo dobrego. 

Przy wielu piosenkach swobodnie można tańczyć albo spróbować zaśpiewać kilka gustownie połączonych ze sobą nut. Ta charakterystyczna rozmarzona melodyka rodem z albumu "Kaputt", wciąż przewija się przez poszczególne nagrania, jednak takty odmierzane są tutaj znacznie żwawiej. Tym razem Dan Bejar niespecjalnie przyłożył się do warstwy tekstowej. Wszystko wskazuje na to, że zrobił to z rozmysłem, wszak całość miała być lekka i zwiewna. Nie ma więc większego sensu wnikliwe analizowanie zwrotów i fraz, jak uczynił to recenzent, który zastanawiał się, dlaczego jeden z tytułów nosi nazwisko malarza - "Tintoretto". A dlaczego nie? Skoro akurat to przyszło do głowy kanadyjskiemu artyście. Swobodna gra skojarzeń, strumień świadomości - oto czym w warstwie lirycznej jest także ta płyta. Rapowaną partię wykorzystaną w "June", Bejar zarejestrował w garażu, w niespełna 30 minut, nie zastanawiając się zbytnio, dokąd poniosą go kolejne słowa. "To były tylko kruche małe podmuchy pisania - anty-pieśni, anty-wiersze, nic spójnego" - stwierdził. Nie zgodzę się również z innym dziennikarzem, który napisał, że całość nowej płyty Destroyer brzmi tak, jakby zagrał to zespół. Niemal od samego początku "Labyrinthitis" kluczowym elementem albumu staje się jego produkcja. Wiele z tych utworów powstało jako wynik wymiany plików przesyłanych z Vancouver, gdzie mieszka Bejar, do  Galiano, gdzie rezyduje John Collins. Na kolejnych etapach tworzenia kompozycji dodawano następne kluczowe dla brzmienia elementy. Żaden zespół nie gra w ten sposób. Wbrew tytułowi "Suffer" przypomina klasyczny radiowy singiel, który wręcz zachęca do pląsów. Jedna z moich ulubionych odsłon "All My Preetty Dresses", także poprzez elektroniczne wstawki oraz przetworzenia, sympatycznie flirtuje ze stylem disco. Do takich fragmentów po prostu chce się wracać, szczególnie zaś do tego rozkosznie słonecznego finału. W "Eat The Wine,  Drink The Bread", który przypomina osobliwe skrzyżowanie tonów New Order z Ereasure, wyłapiemy wspomniane wcześniej, i nieoczywiste w tym tanecznym kontekście, dźwięki pianina. "It Takes A Thief" - to już niestety dyskoteka na całego. Przy tej okazji można przymrużyć oczy, i rzeczywiście można ujrzeć Cher w jej ostatnich konwulsyjnych podrygach, tuż przed nadejściem ciężkiego kaca. Kolejna mielizna tego albumu to przystanek zwany "The States"; prymitywny i banalny, który przypomina tendencyjny autoremiks. Gdzieś po czwartej minucie wyczerpały się ochłapy pomysłów, kreacja wyraźnie obumarła, i panowie nie bardzo wiedzieli, co dalej począć. Wykorzystali więc pętle i powtórzenia, i jakoś wypełnili kolejne 3 minuty. Szkoda, bo takie niefrasobliwe i zupełnie niepotrzebne fragmenty muszą obniżyć ocenę wartości tej w gruncie rzeczy intrygującej momentami płyty.

(nota 7/10)

 


W kąciku deserowym pozostaniemy w podobnym lekkim nastroju i zajrzymy na płytę Babeheaven - "Sink Into Me".



Muzyka z Indonezji rzadko gości w naszych domach. Zespół Temarram tworzą: Regga (gitara), Oui (bas) oraz wokalistka Sherina.



Bjorn Riis z norweskiego zespołu Airbag zapowiada solowy album - "Everything To Everyone", który ukaże się 8 kwietnia.



Z Belgii pochodzi Bert Dockx, który kilka dni temu opublikował swoją pierwszą solową płytę zatytułowaną "Safe".


Z Francji, a dokładniej z Nancy, pochodzi grupa Jesus Lives In Vegas, która niedawno opublikowała epkę.



W kąciku improwizowanym intrygujący album Michael Leonhart Orchestra - "The Normyn Suites", z mnóstwem znakomitych gości na pokładzie: Bill Frisell, Nels Cline, Donny McCaslin, Chris Potter, itd.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz