niedziela, 21 lutego 2021

SNOWPOET - "WAIT FOR ME" (Edition Records) - "Kluczem do życia jest... improwizacja"

 

    Muszę przyznać, że nie rozstaję się z albumem "Wait For Me" grupy Snowpoet. Cóż za osobliwe wyznanie, jak na tak zwany dobry początek, prawda? Nie rozstaję się z tym krążkiem od kilku dni. Takie lub podobne słowa często odnajdujemy w prywatnych relacjach albo recenzjach prasowych. Z jednej strony możemy je uznać za mało oryginalny chwyt marketingowy i przejść do dalszej części tekstu, jeśli takowa istnieje. Z drugiej zaś, pewnie w niejednym, również w moim, przypadku zdanie to odzwierciedla aktualny stan rzeczy. Kompozycje z płyty "Wait For Me" rzeczywiście wypełniają mi każdą wolną chwilę, i te chwile nieco bardziej  zajęte... także. Nawet w tym momencie, który już odszedł niepostrzeżenie, kreśląc te nieco koślawe dziś zdania, do moich uszu docierają subtelne dźwięki z tego albumu. A kiedy robię sobie od nich przerwę - bo warto sprawdzić pozostałe nowości płytowe, które ujrzały światło dzienne w miniony piątek - łapię się na tym, że zaczynam tęsknić za tymi piosenkami tak, jak tęskni się za tym, co świeże i nienachalne, subtelne i szczere, inteligentne i poruszające...

Lauren Kinsella to wokalistka, autorka tekstów, dyplomowana kompozytorka, kobieta z wolna dobiegająca do czterdziestki. Wypominać wiek płci przeciwnej nie wypada, ale robię to głównie dlatego, żeby podkreślić, że przez minione lata artystka dojrzewała, i nie jest kimś, kto na scenie muzycznej stawia dopiero pierwsze kroki. Kiedy prześledzimy nieco wnikliwiej jej biografię, możemy dojść do wniosku, że umiejętnie wykorzystała różne elementy, które podsunął jej kapryśny niekiedy los. Jako dziewczynka uczęszczała na lekcję baletu. A ze żmudnych powtórzeń tych samych figur oraz układów najbardziej polubiła momenty, kiedy prowadząca zajęcia zachęcała uczniów do swobodnej improwizacji. Tworzenie czegoś na własnych warunkach, swoboda skojarzeń i wolność stały się później czymś na kształt artystycznego modus operandi sympatycznej Irlandki. Nasza dzisiejsza bohaterka z czasów beztroskiego dzieciństwa pamięta również, że babcia, jak i matka, miały bardzo ładną barwę głosu. Jednak ani jedna, ani druga, nie miały możliwości, żeby ów głos systematycznie kształtować pod okiem odpowiednich pedagogów. Mając 23 lata Lauren udała się do Newpark Music Center, żeby studiować jazz i ćwiczyć głos, korzystając z cennych uwag Ronana Guilfoyle'a. Później były podróże i edukacja w Szwajcarii, Indiach oraz na Węgrzech.  Zwieńczeniem tego okresu było uzyskanie tytułu magistra w zakresie śpiewu i kompozycji w Royal Academy Of Music w Londynie. Jak sama przyznaje, przełomowym dla niej momentem w postrzeganiu kobiecej wokalistyki było poznanie albumu "Swingin'easy" - Sarah Vaughan (1957), który oszołomił ją: "mistrzostwem w zakresie harmonii i rytmu, kontroli głosu w zakresie barwy, projekcji, dynamiki i swingu". W dalszej kolejności Kinsella współtworzyła zespoły, projekty, występowała przed publicznością. W międzyczasie zdobyła kilka cennych nagród  i wyróżnień, jak: Kenny Wheeler Jazz Prize, czy tytuł "wokalistka roku JazzFM" (2016). Z ważniejszych przystanków na trasie artystycznego rozwoju warto wspomnieć: Lauren Kinsella Ensemble, Abhra, duet z saksofonistą Julienem Pontavianne, Roamer, współpraca przy tworzeniu opery, spektakli teatralnych, kolaboracje z kompozytorami muzyki klasycznej, granie z kwintetem Though-Fox. Z saksofonistą Alexem Huberem nagrała album zatytułowany "All This Talk About" (2012), inspirowany poezją Teda Hughesa, o którym Julian Barnes w znakomitym "Poczuciu kresu" napisał: "Oczywiście wszyscy się zastanawiamy, co będzie, kiedy już skończą mu się zwierzęta do tych wierszy".

I tutaj docieramy do kolejnego istotnego punktu w biografii irlandzkiej wokalistki - księgarnia ojca. To właśnie stamtąd nastoletnia Lauren pożyczała książki, żeby w zaciszu swojego pokoju otworzyć je na przypadkowej stronie, wybrać dowolny fragment tekstu, chociażby i Juliana Barnesa, czy Javiera Mariasa, a potem śpiewać go na różne możliwe sposoby. Nic więc dziwnego, że elementy nieskrępowanej zabawy utrwalone w dziecięcym pokoju nasza dzisiejsza bohaterka przeniosła później do swojej dojrzałej twórczości. Możemy je również usłyszeć na albumie Snowpoet. Płyta "Wait For Me" jest w dużej mierze sugestywnym i bardzo urokliwym pokazem możliwości ludzkiego głosu.



Czego tutaj nie mamy - śpiew solowy, pogłosy, motywy chóralne, harmonie i kontrapunkty, zmysłowy szept, oddech, deklamacje. Powtarzanie poszczególnych fraz, akcentowanie pojedynczych wyrazów, beztroskie punktowanie sylab, przypominające gaworzenie niemowlaka. A dookoła tego wszystkiego rozciągają się wspaniałe dźwiękowe przestrzenie, stworzone w oparciu o saksofon (Josh Arcoleo), fortepian (Matthew Robinson), syntezator (Chris Hyson), perkusję (Dave Hamblett), skrzypce (Alice Zawadski).  Grupa Snowpoet często i dość niesłusznie określana bywa przez dziennikarzy jako duet - Lauren Kinsella i Chris Hyson. Tymczasem wokalistka przy różnych okazjach podkreśla, że zespół tworzy sześcioosobowy skład; siódmym członkiem jest producent oraz inżynier dźwięku Alex Killpartrick, współpracujący z nimi od samego początku.  Niemal wszyscy członkowie brytyjskiego kolektywu poznali się podczas studiów w Royal Acadamy Of Music. Tylko pojawiający się gościnnie gitarzysta studiował w Guidhall.  Snowpoet w 2016 roku własnym sumptem wydali epkę - "Butterlfy", żeby dwa lata później podpisać kontrakt z wytwórnią Edition Records, nakładem której ukazał się pełnowymiarowy debiut "Thought You Knew". Główne jego motywy skupiały się wokół rozterek miłosnych, szukania ukojenia w powrocie do natury, odnalezienia harmonii z przyrodą. Stąd nie dziwiło wykorzystanie nagrań terenowych - śpiewu ptaków, szumu wiatru, odgłosów kroków w wysokiej trawie, zarejestrowanych w londyńskich parkach.

Najnowszy album wyjątkowo udanie otwiera znakomity "Roots", który rozpoczyna się od pętli fortepianowej i wokalnej, nieśmiałe blaszki perkusji wprowadzają dodatkowy podział rytmiczny. Owa delikatność, czy też subtelność brzmienia to znak rozpoznawczy grupy Snowpoet. Saksofonowe ornamenty Josha Arcoleo przenoszą kompozycję w inny, szerszy wymiar. Chris Hyson proces komponowania porównał do technik malarskich. I trzeba przyznać, że od pierwszych chwil albumu "Wait For Me" możemy przekonać się, iż nie jest to tylko przypadkowo rzucona metafora. Drugi utwór - "The Wheel" - zaczyna się słowem mówionym, wypowiadanie poszczególnych głosek jest tutaj środkiem artystycznego wyrazu. Melodia i rytm języka pobudza wyobraźnie artystki urodzonej w Dublinie. "Poszukuję emocjonalnego centrum słów" - oświadczyła w jednym z wywiadów. Lauren Kinsella dobitnie pokazuje, że ludzki głos można wykorzystać na wiele różnych sposobów.

"Czasem wszystko zaczyna się od rytmu, innym razem od melodii czy fragmentu tekstu". Ważnym elementem w twórczym warsztacie Kineslli jest improwizacja, swobodna gra skojarzeń, wzajemne interakcje członków zespołu, dokładanie kolejnych elementów na dalszych etapach produkcji. Muzyka Snowpoet, z godną pozazdroszczenia lekkością, przekracza ramy gatunkowe. Można bez cienia przesady powiedzieć, że w każdej z tych dwunastu kompozycji wypełniających krążek "Wait For Me", gatunek definiowany jest od nowa. To ciągły proces, stawanie się, próba określania, i wymykanie się jednoznacznym ujęciom. Ileż w tych nagraniach barw, ileż odcieni, pomysłów i zwykłej radości tworzenia. Porównań do istniejących już zespołów można znaleźć wiele, ale żadne nie będzie trafne. Dziennikarze w twórczości Lauren Kinselli odnajdują inspiracje Bjork, szczególnie albumem "Vespertime", lub dokonaniami Laury Marling. Sama wokalistka przywołuje nazwiska Laurie Anderson, Joan Baez, Olivii Chaney. Od siebie dodam, że w momentach najbardziej zbliżonych do indie-folkowych tematów, można przypomnieć postać Kate Bush, szczególnie jej płyty z ostatniego okresu. Słuchając utworu "Early Feelings" przypomniała mi się płyta Julii Holter, z jakże udanego, omawianego na łamach tego bloga, wydawnictwa "Aviary". Przebojowa, na charakterystyczny dla Snowpoet sposób, jest kompozycja "Face Time". Z kolei "Sky Thinking" to niespieszne refleksje stworzone w oparciu o przetworzone tony saksofonu. 

Improwizacja, folk, awangarda, pop, elementy elektroniki, kameralistyka - wszystko to łączy się i przenika na krążku "Wait For Me" w bardzo wyrafinowany sposób. Przepiękna, poetycka wręcz, kompozycja "Burn Bright" urzeka lekkością czy delikatnością zarówno śpiewu, jak i barwnych fortepianowo-skrzypcowych ornamentów. Tak delikatna i krucha może być tylko zakochana i nieco zagubiona wrażliwa kobieta, miłośniczka poezji Sylvii Plath, Larkina czy Johna O'Donohue'a. "Cisza to fascynująca obecność. Jest nieśmiała. Jest cierpliwa. Nigdy nie zwraca na siebie uwagi". A ta kompozycja zdaje się być stworzona na progu ciszy. Również na miejsce rejestracji nagrań członkowie formacji wybierają studia położone na uboczu, z daleka od wielkich aglomeracji, jak chociażby to w środkowej Walii - Giant Wafer Studio, gdzie  zrealizowali poprzedni krążek. W metodologii pracy brytyjskiej grupy znajdziemy połączenie analogowych i cyfrowych technik. "Diabeł tkwi w szczegółach" - twierdzi Chris Hyson i dodaje: "Eksperymentujemy z kolorem, fakturą, formą, narracją i sposobem połączenia wszystkich tych elementów w kompozycji".

"Wait For Me" to wspaniały, nienachalnie nowoczesny album, który koniecznie musicie poznać. Pozycja obowiązkowa!

(nota 8.5-9/10)  


 


W kąciku deserowym dziś zupełnie nieoczekiwanie wystąpi grupa - pewnie już się domyślacie - Snowpoet, z bardzo udanego albumu "Wait For Me". W tym miejscu muszę przywołać dość banalne z pozoru zdanie, ale cóż poradzić, skoro w banałach ukrywa się czasem sedno rzeczy. Ileż piękna, niezwykłych chwil i wzruszeń może ofiarować człowiek drugiemu człowiekowi. W tym przypadku co najmniej sześciu artystów, i Alex Killpartrick czuwający za suwakami konsolety. Mistrzu, padam do nóżek...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz