piątek, 20 listopada 2020

MATTHEW HALSALL - "SALUTE TO THE SUN" (Gondwana Records) "Z trąbką w tropikach"

 

    9 czerwca 1891 roku, po dziewiętnastu dniach długiej i wyczerpującej, morskiej podróży Paul Gauguin dopływa do brzegów Tahiti.  "W nocy, gdy jesteśmy w łóżku ( Thehmana i Gauguin), prowadzimy długie rozmowy, długie i często bardzo poważne. W duszy tego dziecka szukam śladów jej dawno utraconej przeszłości" - przeczytamy po latach, w jego prywatnych zapiskach zatytułowanych - "Noa Noa". To właśnie na tej wyspie, zainspirowany bujną i egzotyczną przyrodą, francuski malarz stworzy swoje największe dzieła: "Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?", "Kobieta z  Mango", "Tehmana ma wielu rodziców", "Manao tupapau",  "Arearea No Varua Ino",  "Rave Te Iti Aamu". Dlaczego o tym wspominam? Oto ukazała się najnowsza płyta Matthew Halsalla - "Salute to The Sun", która brzmi jak ścieżka dźwiękowa do obrazów Paula Gauguina, pochodzących z okresu jego pobytu na tropikalnej wyspie.

Nie ma w tym moim skojarzeniu niczego nadzwyczajnego. Brytyjski trębacz sam napomknął w wywiadzie, że tym razem podczas tworzenia kompozycji inspirował się nagraniami terenowymi z egzotycznych wysp - dźwięki lasu deszczowego, odgłosy tropików i tamtejszej przyrody. Stąd w trakcie realizacji nagrań pojawiły się rzadko wykorzystane instrumenty jak: marimba, kalimba, rozmaite grzechotki. To właśnie cały zestaw perkusjonaliów - obsługiwanych przez dwóch perkusistów - odmalowuje bogactwo tropikalnej dżungli. 



"Salute To The Sun" - to pierwsza płyta Halsalla nagrana po pięciu latach przerwy  (w 2015 roku ukazał się album "Into Forever").  Miniony okres to nie był łatwy czas dla brytyjskiego trębacza. Problemy ze zdrowiem, drobne uszkodzenie słuchu, niepewność przyszłych dni - wszystko to stało się udziałem szefa wytwórni Gondwana Records. W dodatku na nowo musiał zestawić muzyczny skład. Poprzedni artyści mieli już dość ciągłych podróży na linii Manchester - Londyn, dlatego zgodnie osiedlili się w stolicy. Tymczasem Halsall potrzebował muzyków na miejscu, z którymi przynajmniej raz w tygodniu mógłby ćwiczyć i opracowywać kolejne kompozycje w jazzowym klubie "Yes", który ma siedzibę w Manchesterze. Z pomocą przyszli stały współpracownik trębacza, Gavin Barras, grający na basie, brat Daniel, odpowiedzialny za realizację nagrań oraz Peter Bedlmann - inżynier dźwięku. Skład muzyków w studiu uzupełnili: Meddie Herbert - harfistka, Matt Cliffe - flet i saksofon oraz Liviu Gheorghe - fortepian. I właśnie przy tym ostatnim instrumencie chciałbym zatrzymać się na dłużej. 

Znam pełną dyskografię Matthew Halsalla, wszystkie solowe wydawnictwa mam w swojej kolekcji i często do nich wracam. Moją przygodę z twórczością trębacza rozpocząłem od drugiego albumu "Colour Yes". I jeśli czegoś brakowało mi w poszczególnych nagraniach, to właśnie nieco bardziej wyeksponowanej roli fortepianu. Na debiucie brytyjskiego artysty zagrał pianista Adam Fairhall, który powrócił do składu kilka lat później, przy okazji wydania "On The Go". Matthew Halsall w kompozycjach lubi postawić na harfę. W końcu nazwa "spiritaul jazz" do czegoś zobowiązuje. Duch Alice Coltrane unosi się w jego nagraniach. W wieku szesnastu lat Halsall wybrał się na koncert, gdzie po raz pierwszy usłyszał kompozycje Alice Coltrane i Pharoaha Sandersa, w wykonaniu lokalnych artystów. Po tym koncercie czym prędzej pobiegł do sklepu i kupił wszystkie płyty Alice Coltrane, jakie znalazł na półkach.  Jako młody chłopak Matthew często jeździł do Liverpoolu, żeby odwiedzić babcię, przy okazji zaglądał również do Green Fish Cafe, gdzie pewnego dnia napotkał starego harfistę - Stana Ambrose'a (zmarł w 2016 roku). To właśnie wtedy Halsall odbył pierwszą sesję nagraniową z tym instrumentem. Brzmienie harfy jest dyskretne, tworzy i zacieśnia intymny krąg, jej delikatne tony nie potrafią być tak spektakularne, jak nieraz bywają przebiegi fortepianu. 

Być może bohater dzisiejszego wpisu nie miał szczęścia do pianistów. Z pewnością nie napotkał na drodze żadnego wirtuoza klawiatury. Ale moja rozbudzona wyobraźnia nieraz podsuwała mi wizję w stylu: "Co by było gdyby", dajmy na to, ktoś pokroju Brada Mehldau'a zostawił fortepianowe esy-floresy podczas rejestracji nagrań, chociażby w klubie "YES". Matthew Halsall hołduje starej jazzowej zasadzie, stąd każdy z jego solistów ma w poszczególnych kompozycjach swoje pięć minut. Jak sięgam pamięcią, żadna z dotychczasowych improwizacji fortepianu, które przewinęły się przez wszystkie nagrania brytyjskiego trębacza, nie wywołała u mnie stanu estetycznej ekstazy.



Podobnie jest na płycie "Salute To The Sun", choć akurat w tym przypadku brak wirtuoza klawiatury nie jest tak odczuwalny. Dość powiedzieć, że to jedna z najlepszych płyt w dorobku szefa wytwórni Gondwana Records, a z pewnością najlepiej zrealizowana. Krążek wypełnia siedem kompozycji, intrygujących brzmieniowo, bez zbędnych popisów, za to o bogatej fakturze. Wyżej wspomniane przeze mnie perkusjonalia zrobiły swoje.  To właśnie one wprowadzają słuchacza w klimat sugestywnego otwarcia "Harmony With Nature", symbolizują przepływ powietrza oraz wody, do tego dochodzą subtelne dźwięki dzwoneczków, nieśmiałe muśnięcia strun harfy. Struktura tego utworu jest początkowo bardziej otwarta, niż pozostałych kompozycji, poszczególne instrumenty swobodnie dialogują ze sobą. Dopiero tony saksofonu porządkują całą scenę, niejako zbierają wokół siebie pozostałe instrumenty. Dalej mamy znakomity singlowy "Joyful Spirits Of The Universe" i energetyczny "Canopy & Stars". Kolejna leniwa kompozycja "Mindfulness Meditations" przynosi swobodną improwizację trąbki. Tytułowy "Salute To The Sun" rozpoczynają delikatne dźwięki harfy, jednak główny powtarzalny motyw podają tony klawiszy, wokół których rozbudowują swoją opowieść trąbka i saksofon. Całość kończy pulsującym rytmem "The Energy Of Life". Chyba nawet sam Paul Gauguin, słuchając tych dźwięków, porwałby do tańca swoje nastoletnie żony i kochanki.


(nota 8/10)


 



 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz