piątek, 5 lipca 2019

GRAVEYARD CLUB - "GOODNIGHT PARADISE" (Bandcamp) "Nauczyciele z Minneapolis"

   Przed tygodniem obiecałem nieco lżejsze w wymowie wydawnictwo, z avantpopowego czy dreampopowego kręgu, najwyższa więc pora dotrzymać danego słowa.
Co robią nauczyciele po godzinach, kiedy już skończą sprawdzać prace domowe i kartkówki, jeśli akurat nie strajkują? Nie wiem dokładnie, jak przedstawia się sytuacja w naszej umiłowanej ojczyźnie, ale ci zza oceanu, przynajmniej niektórzy, szczególnie z miasta Minneapolis, w stanie Minnesota, zabierają sprzęt grający, udają się do pobliskiego klubu, żeby tam podpiąć gitary i syntezatory pod wzmacniacze, a potem odbyć kilka prób.

Formację Graveyard Club początkowo tworzyli wokalista i klawiszowiec Matthew Schufman oraz gitarzysta o polsko brzmiącym nazwisku - Michael Wojtalewicz. Pierwotnie przyjęli nazwę Monster Club, ale po nieco bardziej wnikliwym sprawdzeniu okazało się, że istnieje już grupa o nazwie No Monster Club. Jak duet Graveyard Club wydali epkę - "Sleepwalk", po czym zaczęli się rozglądać za kolejnymi artystami, którzy wzbogaciliby ich skromny skład. Do zespołu szybko dołączył perkusista Cory Jacob, oraz basistka i wokalistka Amanda Zimmerman.
Jak zgodnie podkreślają, połączyły ich wspólne zainteresowania: słabość do literatury sciene-fiction, szczególnie tej w wydaniu Raya Bradbury'ego, dokonania zespołu Dead Man's Bones, znanego głównie z tego, że gra w nim popularny amerykański aktor Ryan Gosling, a także fascynacja muzyką lat 50-tych i 80-tych. W wywiadach chętnie przyznają się do inspiracji płytami: The Cure, The Smiths, New Order. Ich debiutancki krążek ukazał się własnym sumptem w 2014 roku i nosił tytuł "Nightingale".

Najnowszy album grupy "Goodnight Paradise", który ukazał się kilka dni temu i ponownie, jak poprzednie wydawnictwa, własnym sumptem, dokumentuje kolejny etap w rozwoju zespołu. Tym razem w poszczególnych kompozycjach zdecydowanie mniej jest mrocznych klimatów i odwołań do stylu gotyckiego. "To zapis o pożegnaniu, a także o bólu i wolności" - powiedział Matthew Schufman, autor wszystkich utworów. Trzeba przyznać, że amerykańska czwórka bardzo dobrze czuje się zarówno w nieco żywszych przebiegach, jak i w balladach. Specyficzną miękkość brzmienia i łatwość tworzenia ciekawych melodii można usłyszeć szczególnie w: "Red Roses", "Cassandra", oraz w "Deathproof" (dobre gitary, z potencjałem na przebój). Z kolei avantpopowe czy dreampopowe kompozycje nawiązujące do tego, co w muzyce popularnej działo się w latach 50-tych, można odnaleźć w "Finally Found", i "Maureen", obydwa troszkę w styl naszych dobrych znajomych z The Saxophones. Album produkował Andy Thompson, nominowany do nagrody Grammy, współpracował między innymi z Belle and Sebastian czy Taylor Swift.


(nota 7/10)




   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz