niedziela, 14 lipca 2019

PENELOPE ISLES - "UNTIL THE TIDES CREEPS IN" (Bella Union) "NEXT GEN ALBO ZAMKI Z PIASKU"

   Jakiś czas temu dziennikarz na łamach tygodnika "Polityka" prognozował, że być może jeszcze w tym roku, lub w najbliższych miesiącach, może w końcu dojść do swoistego przesilenia w męskim tenisie. Sugerował, sądząc po symptomach całkiem słusznie, że "młodzi gniewni", czyli pokolenie Next Gen, ma się coraz lepiej, i że wkrótce dadzą nieco bardziej o sobie znać podczas turniejów wielkiego szlema. Mamy za sobą AO i RG, gdzie Rafa Nadal jeszcze bardziej przyspawał się do królewskiego tronu, dziś kończy się Wimbledon, a żadnych większych zmian nie widać. Dość powiedzieć, że w półfinałach tej prestiżowej imprezy znów grała ta sama "złota trójka" najbardziej zasłużonych zawodników w ostatnich dwóch dekadach, a faza ćwierćfinałów była godnie reprezentowana głównie przez graczy starszych (tuż przed 30 rokiem życia, albo po) i doświadczonych, niż tych na dorobku. Co najbardziej uderzające jest dla fana tenisa to fakt, że młodzi i przecież sprawni zawodnicy - te zamki z piasku światowych kortów - których organizmy nie są aż tak obciążone trudami tylu rozegranych spotkań, przebytymi w trakcie kariery kontuzjami, przede wszystkim fizycznie nie wytrzymują grania na dystansie siedmiu wygranych spotkań, trzech wygranych setów, w przeciągu dwóch tygodni. W ich przypadku kryzys, czy to mentalny, czy fizyczny, przychodzi stosunkowo wcześnie, bo zwykle już w drugiej, trzeciej rundzie, gdzie do zakończenia zmagań jest jeszcze daleko.
Wszystko to sprawia, że nasuwa się jeden prosty wniosek: starzy mistrzowie, póki co, mogą wyeliminować się sami, czy to grając przeciwko sobie (jak robią to w największych imprezach od lat), lub przegrywając z odnawiającymi się kontuzjami, gdzieś w ostatniej fazie turnieju. Nie chcę być złym prorokiem, w końcu to tylko sport, "cuda" od czasu do czasu się zdarzają, ale wygląda na to, że do przesilenia w tenisie dojdzie dopiero wtedy, gdy w półfinale lub finale wielkiej imprezy Nadal, Federer, Djokovic, będą grać na 50 procent możliwości, zmagając się bardziej nie z "młodym gniewnym" przedstawicielem pokolenia NEXT GEN, ale ze słabościami starszego i coraz słabszego organizmu. O ile mnie pamięć nie myli, ostatnim młodym zawodnikiem, który w finale wielkiego szlema pokonał mistrza, był nie kto inny, jak mój ulubiony Juan Martin Del Potro - kiedy wygrał US OPEN, pokonując Rogera Federera, miał niespełna dwadzieścia jeden lat. Z drugiej strony... nie narzekajmy. Cieszmy się z tego, że mogliśmy i wciąż możemy podziwiać zmagania "wielkiej trójki", bo takich Mistrzów jak: Federer, Nadal, Djokovic, długo w tenisie nie będzie.

Po tenisowych emocjach kontynuacja przedstawiania lżejszych propozycji, które całkiem niedawno ujrzały światło dzienne. Debiutancki album "Until The Tides Creeps In" brytyjskiej grupy Penelope Isles ukazał się dwa dni temu. Na okładce mężczyzna z dumą prezentuje budowlę wykonaną z piasku. Kto wie, być może jest to piasek z plaży wyspy Man, gdzie dorastało rodzeństwo Jack i Lyli Wolter, choć oboje urodzili się w Devon. Od najmłodszych lat brat i siostra chcieli wyrażać się artystycznie, ciągnęło ich również w stronę muzyki. Lily jest absolwentką szkoły muzycznej w Brighton, a Jack w wieku 19 lat opuścił rodzinne strony i podjął studia na uczelni artystycznej. Grupa Penelope Isles początkowo funkcjonowała jako duet i jako taki wydała epkę w 2015 roku zatytułowaną "Comfortably Swell". Dopiero później skład zespołu poszerzył się o dwie kolejne osoby: Becky Redford i Jacka Sowtonema.
Mój dzisiejszy wpis jest również w pewnym sensie czymś w rodzaju drobnej, korespondencyjnej polemiki z recenzentką portalu Exclaim, która na albumie "Until The Tides Creeps In" doceniła głównie kompozycje Jacka Woltera - energetyczne, indie-rockowe z jednej strony, z drugiej zaś proste i przewidywalne. Tymczasem w moim odczuciu o wiele ciekawsze rzeczy dzieją się w utworach, które wyszły spod pióra Lily Wolter. W odróżnieniu od recenzentki Exclaim, w kompozycjach brytyjskiej grupy szukałem przejawów wyrafinowania, pewnej dozy nieoczywistości, tego czegoś, co czasem pojawia się na styku urokliwej linii melodycznej i ciekawej aranżacji, co wymyka się jednoznacznej definicji ("tajemnica"), a stanowi wartość dodaną. To właśnie w takich niespiesznych, dream-popowych propozycjach jak: "Not Talking", "Three", Lookin For My Eyes First", "Through The Garden", grupa Penelope Isles brzmi głębiej, szerzej, i o wiele dojrzalej, niż w prostych, opartych na trzech riffach dość banalnych w wymowie, "takich sobie" indie-popowych piosenkach. Ciekawe, jaką drogę wybierze sympatyczne rodzeństwo oraz ich dwójka przyjaciół, bo ten podział na kompozycje, których twórcą jest Jak Wolter, oraz na te, które powstały w głowie Lily Wolter, jak dla mnie jest dość wyraźny. Całości słucha się tak, jakby reprezentanci muzycznego pokolenia Next Gen, nie bardzo wiedzieli, co chcą grać, jaka jest ich macierzysta baza. Być może cennych rad udzieli im IGGY B., który miksował ich debiutancki krążek, a wcześniej współpracował z takimi grupami jak: Spiritualized, John Grant, Money, Lost Horizon (album "Ajala" recenzowałem na łamach tego bloga jakiś czas temu). 


(nota 6.5/10)

 


  



Na koniec dzisiejszego wpisu zapowiedzi dwóch albumów, których premiera będzie miała miejsce w tym samym dniu, 30 sierpnia. Pierwszych z nich to kolejna, miejmy nadzieje, że lepsza  niż poprzednia, płyta Bon Iver zatytułowana "i,i", a drugi album to krążek "The Silence" grupy Metaphysical Feedback, który ukaże się nakładem wydawnictwa Drag City.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz