wtorek, 16 kwietnia 2019

LOWLY - "HIFALUTIN" (Bella Union) "SPACER W TĘCZY"

   Portishead, Stina Nordenstam, Beach House, Gem Club, Exitmusic, Radiohead - oto mapa moich skojarzeń, które pojawiły się podczas odsłuchiwania najnowszej, wydanej w ubiegły piątek, płyty zespołu Lowly zatytułowanej "Hifalutin". Szczególnie ta ostatnia grupa, dowodzona przez Thoma Yorke'a, wydaje się być w tym kontekście dobrym strzałem. Oczywiście nie mam tutaj na myśli bogactwa aranżacji, charakterystycznych dla twórczości brytyjskiego zespołu produkcyjnych smaczków, wykorzystania całego arsenału środków technicznych, tylko MELODYKĘ. Od pierwszych taktów albumu - czyli od zaproszenia na spacer "Go For a Walk" i "Stephen" (utwór poświęcony Stephenowi Hawkingowi) - słyszalne i wyczuwalne jest pokrewieństwo linii melodycznych, podobne są niektóre przejścia pomiędzy nutami, a także klimaty oniryzmu oraz nostalgii. Coś jest w tym moim prywatnym skojarzeniu na rzeczy, bowiem nie bez przyczyny artyści związani z formacją LOWLY podkreślają w wywiadach, że na co dzień słuchają różnej muzyki, ale cała sympatyczna piątka przyznaje, że bardzo sobie ceni dokonania Radiohead.

Debiut grupy Lowly przypadł na rok 2017 i album "HEBA", wydany przez zacną oficynę Bella Union, prowadzoną przez Simona Raymonde'a. Basista Cocteau Twins zwrócił uwagę na duńską formację podczas trwania jednego z festiwali, bodajże był to "Spot", rozgrywający się w majowej scenerii miasta Aarhus, gdzie spodobali się na tyle, że zaproponował im podpisanie kontraktu płytowego. Z tego debiutanckiego wydawnictwa szczególnie zapamiętałem świetną kompozycję "WORD", która pokazywała potencjał grupy i do której wielokrotnie wracałem. W naszym kraju duńska formacja nie została zauważona, ale ich pojawienie się na rynku odnotował między innymi: "Pitchfork", "PopMatters" czy portal "405", wystawiając pochlebne recenzje.  Mam nadzieje, że ich drugie wydawnictwo - "Hifalutin" - zmieni ten stan rzeczy, bo naprawdę warto bliżej poznać ten zespół.

Album nagrywano w magazynie o powierzchni 150 metrów kwadratowych, na obrzeżach miasta Aarhus, gdzie odpowiedzialny za produkcję Anders Ball (znany ze współpracy z Efterklang) rozstawił mikrofony, chcąc w ten sposób uzyskać ciekawe brzmienie. Dzięki temu otrzymaliśmy do rąk czternaście spójnych i utrzymanych w podobnym dream-popowym, indie-popowym klimacie, udanych kompozycji. Z pewnością na tym krążku jest czego słuchać, i do czego wracać. W aranżacjach dominuje subtelne elektroniczne brzmienie klawiszy (Kasper Staub - syntezator) oraz dyskretne tony gitary, których mogłoby być nieco więcej. Warte szczególnego podkreślenia są urzekające długimi fragmentami partie wokalne, ponieważ głos obydwu wokalistek - Nanny Schannong (gitara, śpiew, wcześniej próbowała solowej działalności) oraz Soffie Viemose (śpiew) - odgrywa w tych  utworach kluczową rolę. Górne rejestry całkiem nieźle słyszalne w kompozycji "Staples", lub "i", przypomniały mi dokonania Stiny Nordenstam. Czasem wsłuchując się w śpiew Soffie Viemose ( w tekstach obydwie wokalistki inspirowały się eksperymentalną poezją Inger Christensen, czy wierszami perskiego mistyka Jalala ad-Din Rumiego), moje myśli biegły w stronę Beth Gibbons.
Jedyne zastrzeżenia mam do układu płyty. Uważam, że można było ustawić kolejne kompozycje w inny,  nieco lepszy sposób albo nawet całkowicie zrezygnować z kilku - dwóch czy niespełna 3-minutowych utworów, które stanowią drobną wyrwę w obrazie całości. Chyba, że takie kompozycje jak: "ii", "Delicate Delegates", "iii", właśnie temu miały służyć.

(nota 7.5-8/10)















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz