piątek, 5 kwietnia 2019

ANNI HOGAN - "LOST IN BLUE" (Cold Spring) "Genius loci versus nie-miejsca"

    Najprostsza definicja genius loci mówi, że jest to: "duch opiekuńczy danego miejsca lub demon władający albo opiekujący się danym miejscem (...). Coś, co sprawia, że dana przestrzeń jest jedyna w swoim rodzaju". Ten "duch miejsca" określa charakter przestrzeni, sprawia, że jest ona wyjątkowa, o niezwykłej atmosferze. W dalszej kolejności genius loci byłby odpowiedzialny za tożsamość i odrębność takiego miejsca. Składałaby się na niego nie tylko suma widoków i wrażeń, ale również to, co przestrzeń czy miejsce z nami robi, jak je odczuwamy. Innymi słowy byłaby to również marka danego miejsca. Kawiarnie, bary, kluby, urokliwe zakątki, nad którymi rozpostarł opiekuńcze skrzydła genius loci, można przeciwstawić - również na zasadzie kontrastu - czemuś, co Marc Auge nazywa "nie-miejscami".

"Nie-miejsca" to jednakowe przestrzenie stworzone w oparciu o standardowe schematy, takie jak: supermarkety, centra handlowe, stacje benzynowe, lotniska itp. "Wszystkie są takie same"(*), jakby istniały poza czasem, częstokroć pozbawione lokalnego kolorytu. To przestrzenie, na płaszczyźnie których zacierają się granice pomiędzy tym, co "bliskie", a tym, co "odległe". Ukonstytuowane niejako anonimowo, choć otoczone tymi samymi banerami, logotypami, gdzie ludzie stosują wobec siebie "uprzejmą nieuwagę", a głębsza interakcja nie jest wskazana. "Niby-miejsca" (w terminologii Zygmunta Baumana) równie szybko pojawiają się na kartach naszych pamięci, co z nich ulatują.

Z map, miast oraz ulic niepostrzeżenie znikają bary, kawiarnie, kluby, w których przed laty spotykała się bohema artystyczna. Tak było również w przypadku Colony Room Club, mieszczącym się niegdyś przy Dean Street 41, w londyńskiej dzielnicy Soho, o której to dzielnicy śpiewa w kompozycji "Ghosts of Soho" Anni Hogan na swojej najnowszej płycie zatytułowanej "Lost in Blue".
Klub ten został założony przez Muriel Belcher w 1948 roku. Lokal z zielonymi ścianami był miejscem spotkań artystów, malarzy, pisarzy, poetów. Bywali tu: Dylan Thomas, William Burroughs, Francis Bacon, John Milton i David Bowie. Pewnie wielu z nich niezbyt mocno brało sobie do serca treściwe motto tego klubu, które brzmiało: "Rush up, drink up, spend up, fuck off!". To ostatnie "Fuck off!" wypowiedziano w 2008 roku, kiedy to lokal został zamknięty.

Anni Hogan poznała wiele takich miejsc, nad którymi czuwał genius loci. Na swojej drodze życiowej spotkała również wielu znakomitych artystów, a jej najnowsze wydawnictwo powstało także jako wyraz tęsknoty za starymi dobrymi czasami.
Z pewnością pośród nich byłaby wytwórnia płytowa "Some Bizzare", założona przez Stevo Pearce'a w 1981 roku, gdzie nagrywali między innymi: Depeche Mode i Soft Cell, gdzie zaglądał również Nick Cave.



                                           Trident Studios (fot.internet)





Studio nagraniowe "TRIDENT" mieszczące się przy 17 St. Anne's Court w londyńskiej dzielnicy Soho, zbudowane przez Normana Sheffielda. Jako jedno z pierwszych zastosowało redukcję szumów Dolby oraz ośmiościeżkowy zapis. Swoje kompozycje nagrywali tutaj: Manfred Mann, Genesis, Frank Zappa, Queen, David Bowie, Marc Almond. The Beatles 31 lipca 1968 roku w przestronnych wnętrzach studia zarejestrowali klasyk "Hey Jude", a później część utworów z "White Album". David Bowie nagrał tutaj "Space Oddity", a Elton John "Candle in the Wind". W 1981 roku drzwi studia zamknęły się na trzy miesiące z powodu problemów finansowych, a potem budynek sprzedano. Oryginalny stół mikserski wchodzący w skład wyposażenia tego studia zakupił były basista THE CURE - Phil Thornalley.
Innym znakiem rozpoznawczym studia był "Trident Piano" - ręcznie robiony fortepian Bechsteina. Ponoć gra na tym instrumencie wiązała się z większym wysiłkiem, a wszystko za sprawą dość sztywnych młoteczków. Z tego też powodu trzeba było nieco mocniej uderzać w klawisze, żeby wydobyć pożądany ton lub akord. W czasie przeprowadzki fortepian zsunął się ze schodów i uległ uszkodzeniu. Instrument wkrótce naprawiono, żeby sprzedać go ostatecznie na aukcji anonimowemu nabywcy za ponad 300 tys. funtów. Do dziś trwają spory między tropicielami, a pasjonatami historii muzycznych, dotyczące tego, w którym ze znanych przebojów wykorzystano brzmienie tego instrumentu. Obecnie w studiu Trident nagrywa się głównie reklamy oraz dubbing.

Na tej niejako wspomnieniowej liście Anni Hogan nie mogło zabraknąć klubu "Amnesia", mieszczącego się przy Boar Lane w Leeds, gdzie Anni latem 1980 roku stała za barem. W tym samym Leeds, w którym studiowała naukę gry na fortepianie. To również tam po raz pierwszy spotkała Marca Almonda, który zaproponował jej grę w swoim zespole.
Z kolei w hotelu "Columbia" poznała Matta Johnsona (The The), u boku którego jakiś czas później wystąpiła w Theatre Royal. W 1983 roku trafiła do znajomych na barkę, którzy poznali ją z Nickiem Cavem. Owocem tego spotkania była wspólna kompozycja "Vixo".

"The Coach & Horses" w Soho (pub widoczny w teledysku do znakomitego "Ghosts of Soho") - to miejsce, gdzie Hogan całkiem niedawno zasiadła obok Dave'a Balla, żeby omówić warunki współpracy, przy wtedy jeszcze nieśmiałym projekcie zatytułowanym "Lost in Blue". W przepastnych szufladach swojego mieszkania Anni Hogan miała kilka demówek, które postanowiła przerobić. Płyta powstawała w modnym obecnie trybie korespondencyjnym. Hogan wysyłała próbki fortepianowe przyszłych piosenek do znajomych. Pierwszymi obdarowanymi w ten sposób byli: Kid Congo Powers, Wolfgang Flur, Richard Strange i Lydia Lunch. Łańcuszek biorących udział w tym projekcie szybko i systematycznie się rozrastał o następne istotne ogniwa. Kolejni artyści proponowali bowiem współpracę swoim znajomym. Ulubiony trębacz Anni Hogan, Enrico Thomaso, zaprosił do wspólnego muzykowania saksofonistę Ala Nichollsa; Dave Ball (Soft Cell), który wyprodukował cały album, polecił pomocne dłonie i uszy Riccardo Mulhalla.

W ten sposób powstał spójny oraz intrygujący album, a wspólnym mianownikiem tych jedenastu kompozycji jest tęsknota za miejscami, osobami, chwilami, które z wolna odchodzą w zapomnienie. W wielu tych nagraniach czuć kawiarnianą czy klubową atmosferę, jakby genius loci zostawił tam swój mglisty ślad. Artyści i wokaliści podczas pracy na tym albumem wnieśli sporo indywidualnego kolorytu. W aranżacjach dominuje brzmienie fortepianu, jako ornamenty od czasu do czasu pojawiają się tony saksofonu, trąbki albo harmonijki. Wartością dodaną jest z pewnością cała siatka odniesień, które pośrednio lub bezpośrednio łączą się z tym wydawnictwem.
"Bez człowieka nie ma miejsca" - to refleksja płynąca nie tylko z tej historii.

(*) - cytat pochodzi z książki Marca Auge - "Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności"


(nota 7.5/10)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz