W odróżnieniu od wyżej przeze mnie wspominanych formacji, zespół The Budos Band od samego początku przykuwał uwagę zwartą formą kompozycji. Improwizacje, które wypełniały ich utwory, były krótkie, ale treściwe. Nie przesądzały czy też nie stanowiły o istocie danego nagrania, były po prostu jednym z elementów aranżacji.
I tak do dziś, z jednej strony The Budos Band tworzą coś w rodzaju afrobeatowych przebojów (afrobeat w pigułce), których czas trwania zwykle oscyluje pomiędzy trzema, a pięcioma minutami, z drugiej zaś są to gotowe ścieżki dźwiękowe do filmów. Owa ilustracyjność nagrań amerykańskiej formacji jest jednym z ich znaków rozpoznawczych. Podobnie zresztą jak rozpoznawalne jest brzmienie, na którego zasadniczy wpływ mają analogowe techniki rejestracji, tak typowe dla artystów związanych z wytwórnią Daptone Records.
A wszystko ponoć zaczęło się od DJ-a, który w lokalnej stacji radiowej prezentował nagrania zespołów związanych z wytwórnią DESCO ( The Daktaris, Sharon Jones, Sugarman 3). Ten niewielki niezależny label został utworzony w 1996 roku przez kolekcjonera płyt Philippe'a Lehmana oraz późniejszego zdobywcę Grammy Gabriela Rotha (Bosco Man). Przyszli członkowie The Budos Band, wśród których byli także Jared Tankel (saksofon tenorowy) i Andrew Green (trąbka), słuchali tych audycji, dorastając w hrabstwie Staten Island, i snując plany o wspólnym muzykowaniu w przyszłości. Rok 2000 przyniósł wraz z sobą rozwiązanie Desco Records, który to podmiot rozpadł się na dwie kolejne wytwórnie: Lehman założył wydawnictwo "Truth & Soul", a Gabriel Roth powołał do życia Daptone Records, w którego ofercie katalogowej w 2004 roku pojawił się debiutancki longplay The Budos Band.
Najnowsze, piąte w dorobku, wydawnictwo amerykańskiego kolektywu zawiera 33 minuty typowej dla tej formacji bardzo smakowitej mieszanki afrobeatu i psychodelicznego rocka. Tym razem nieco więcej jest gitarowej drapieżności, zapożyczonej z dokonań grup rockowych początku lat 70-tych. Członkowie The Budos Band nie kryją swoich fascynacji brzmieniem pierwszych płyt Black Sabbath czy Thin Lizzy. Soczyste rockowe riffy wzbogacone zostały przez tony trąbki i saksofonu. Po raz kolejny nie zabrakło ciekawych tematów, które szybko zapadają w pamięć, i które znów można bez obaw wykorzystać w reklamach, grach lub filmach. Tradycji musiało stać się zadość, więc i tym razem brooklyńskie studio Daptone's House of Soul stanęło na wysokości zadania i postarało się o ciekawe brzmienie, przystawiając tym samym pieczątkę analogowej jakości.
(nota 7.5-8/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz