"(...) należało zacząć od zamknięcia oczu, a wtedy najpierw coś niby żółte gwiazdy (poruszające się w aksamitnej galarecie), potem czerwone skoki humorów i godzin, powolne wkraczanie w Mago-świat, który był niezdarnością i pogmatwaniem wszystkiego, ale równocześnie paprociami z podpisem tego pająka Klee, cyrkiem Miro, lustrem z popiołu Vieira da Silva, światem, w którym poruszałaś się jak konik szachowy, który by się poruszał jak wieża, która by się poruszała jak laufer...".
Od kilkunastu lat ten właśnie cytat, zaczerpnięty z powieści Julio Cortazara "Gra w klasy", niezmiennie kojarzy mi się z twórczością zespołu Stereolab oraz Laetitii Sadier. Szkoda tylko, że jeśli chodzi o brytyjsko-francuską formację należy używać trybu czasu przeszłego. Zespół założony przez Tima Gane'a i Sadier zaprzestał działalności kilka lat temu. Punktem przełomowym dla istnienia tej grupy był tragiczny wypadek Mary Hansen (klawisze, gitara). Hansen zginęła podczas jazdy rowerem, potrącona przez samochód. Miała zaledwie 36 lat. Od tamtej pory nic już nie było takie samo w zespole Stereolab.
Bez cienia przesady można powiedzieć, że to właśnie między innymi do tej grupy należała druga połowa lat dziewięćdziesiątych ubiegłego już wieku, jeśli chodzi o szeroko pojętą scenę alternatywną. Klasyczni przedstawiciele "muzyki dla tańczących inaczej" wielokrotnie zachwycali zarówno krytyków jak i słuchaczy. Artyści związani z tą formacją, w swojej twórczości nie stronili od eksperymentów formalnych, potrafili zaskoczyć świeżością i oryginalnością pomysłów estetycznych. W doskonały sposób pokazywali, czym w muzyce jest nieskrępowana wyobraźnia. Z godną pozazdroszczenia swobodą łączyli i przeplatali ze sobą elementy różnych gatunków - disco z R&B, pop przyprawiali postrockowymi domieszkami, a repetytywne struktury, jakby żywcem wyjęte z dokonań Steve'a Reicha, subtelnie wtłaczali w szerokie ramy retro-popu, easy-listeningu, a nawet drum'n'basu.
A oto, również od lat, mój ulubiony utwór formacji Stereolab, a zarazem jedna z najpiękniejszych kompozycji mojego życia. Zachwyca mnie w tym nagraniu wszystko, począwszy od podziału rytmicznego, przez puls, FLOW, aurę egzotyki i niesamowitości, aż po wspaniałą interakcję na linii vocal-chór. To prawda, o tym utworze mógłbym długo opowiadać, dlatego nic już nie napiszę. Muzyka obroni się sama. ("Rainbo Conversation" pochodzi z płyty "Dots and Loops", wydanej w 1997 roku).
Na swojej czwartej solowej płycie Laetitia Sadier odwołuje się wprost do muzyki dawnej macierzystej formacji. W wywiadach artystka szczerze przyznała, że: "Gram tak, jak graliśmy w Stereolab". Mamy więc na albumie "Find Me Finding you" nawiązania do krautrocka, repetytywne struktury, polirytmie oraz swobodne lawirowanie pomiędzy gatunkami. Na poziomie formalnym ostatni krążek Sadier jest bardzo intrygujący i bardzo udany. Szereg brzmieniowych rozwiązań mogłoby posłużyć jako źródło inspiracji dla wielu nie tylko młodych zespołów. "Blind Marxist" - jak nazwał Sadier jeden z dziennikarzy, zwracając uwagę na zaangażowanie i lewicowe poglądy wokalistki - zaprosiła do pracy nad swoim najnowszym dziełem kilku gości. Na basie zagrał Xavi Munoz, na klawiszach David Thayer, na gitarze Mason Le Long, syntezatory obsługiwał Phil M Fu, przy perkusji zasiadł Emmanuel Mario, a w utworze "Love Captive" wokalnie udzielił się Alexis Taylor (Hot Chip).
Niby na pozór jest całkiem dobrze, a jednak czegoś brakuje. Słuchałem poszczególnych nagrań z ciekawością, ale nie z zapartym tchem. Mniej więcej po wysłuchaniu połowy krążka - czyli gdzieś po "Committed" - złapałem się na tym, że nie czekam w wielkim napięciu i z uwagą, co przyniosą kolejne kompozycje. W moim odczuciu, albumowi "Find Me Finding You" przede wszystkim brakuje świeżości, jakiegoś błysku, niespodzianek, które artyści związani z formacją Stereolab dawniej wyciągali jak z rękawa, i którymi zaskakiwali słuchaczy, chociażby na takich znakomitych albumach, jak "Emperor Tomato Ketchup", czy moim ulubionym "Dots and Loops". Mój problem polega na tym, że gdzieś to już wszystko słyszałem, w nieco lepszym wydaniu. Dość narzekania, cieszmy się tym, co jest. Cieszmy się, że nadal na rynku muzycznym są artyści, którzy przykładają szczególną wagę do brzmienia i aranżacji, którym wciąż chce się nagrywać kolejne płyty. Zdecydowanie najlepsza kompozycja na albumie "Find Me Finding You", to otwierająca całość: "Undying Love For Humanity", która - co pokazuje reszta albumu - jest jednak i mimo wszystko jak niespełniona obietnica, że dalej będzie równie intrygująco i równie wspaniale. (nota 6-7 /10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz