niedziela, 4 grudnia 2016

MAGNIFICENT BIRD - "Every little thing she does is tragic"


Dziś, dla odmiany, po emocjach związanych z ostatnim dziełem Kate Bush, coś na wyciszenie i chwila dla debiutantów. Pierwsze kroki na wyboistej muzycznej niwie bywają trudne i nieporadne. Czasem w konsekwencji zamiast dopingować do dalszej aktywności i rozwoju, przynoszą wraz z sobą zniechęcenie. Rynek muzyczny jest niejako z natury kapryśny, często hołduje chwilowym modom, kłania się w pas pospolitym gustom, wynosi na piedestał wszelkiej maści jaskrawości czy ekstremizmy. Debiutanci, jeśli nie mają za sobą pomocy wytwórni, na krytyków czy recenzentów również nie zawsze mogą liczyć. Krytycy najczęściej i najchętniej - jak zwykle są chlubne wyjątki - zajmują się sobą albo toczą jałowe spory ze swoimi kolegami po fachu. Kto więc może podać pomocną dłoń debiutantom, w tych zawrotnie szybkich i niepewnych czasach? Nowicjusze mogą zdać się na tak zwany marketing szeptany, specjalistyczne portale internetowe oraz blogi tematyczne. Jeśli chodzi mnie, to czasem wolę poświęcić chwilę uwagi i kilka słów debiutantom, niż pastwić się nad aktualnie słabszą formą bardziej znanych artystów.
Jak internet długi i szeroki nie udało mi się odnaleźć żadnej przyzwoitej recenzji dotyczącej albumów zespołu Magnificent Bird. Wynikałoby z tego, że muzyka tej grupy nie zdołała przekonać do tej pory żadnego krytyka, co przyznam szczerze, nieco mnie dziwi. Zbyt dużo dobrego dzieje się, czy to na poziomie kompozycji, czy aranżacji, szczególnie na ostatniej płycie, żeby nie wspomnieć o tym wydawnictwie. Nie bez powodu użyłem wcześniej liczby mnogiej - albumów - bowiem zespół z Oklahomy ma już na swoim koncie dwa wydawnictwa. Pierwsza płyta, wydana własnym sumptem w 2011 roku, nosiła tytuł: "Superdark can happen to anyone". Trzeba przyznać, że ów zgrabny tytuł całkiem nieźle odzwierciedlał zawartość albumu. Jeśli chodzi o gatunek muzyczny, kompozycje grupy sytuowały się - i nie uległo to zmianie - gdzieś na pograniczu indie-rocka, indie-folku, americany. Piosenki Nathana Loftiesa - lidera, wokalisty, kompozytora i autora tekstów - utrzymane w jednostajnym i wolnym tempie (na perkusji wspomagał go Steve Boaz), podejmowały tematy egzystencjalne: zagubienie, depresja, lęki, strata bliskich, bolesne rozstania itd. W muzyce zespołu można było odnaleźć nawiązania do takich grup jak: Low, Grizzly Bear, Red House Painters, Codeine(czy innych przedstawicieli slowcore). Nathan Lofties, w jednym z nielicznych wywiadów, podkreślał, jak bardzo ceni dokonania formacji SMOG. Zapytany, o gatunek, do którego zaliczyłby muzykę, którą tworzy, odparł: "Gramy kowbojskiego, przestrzennego indie-rocka". Owa przestrzeń, tak podkreślana przez wokalistę Magnificent Bird, rzeczywiście jest znakiem rozpoznawczym zespołu.
Drugi w dorobku album - "Every little thing she does is tragic", którego tytuł jest trawestacją tytułu piosenki The Police: "Every little thing she does is magic" - został wydany w listopadzie 2016 roku. W warstwie muzycznej nie przyniósł on większych zmian. Wciąż na płycie dominuje klimat smutku. Z pewnością kompozycje Nathana Loftiesa są teraz bardziej dojrzałe i wyrafinowane. Uwagę słuchacza przykuwa przestrzeń, dobre aranżacje i gustowne linie melodyczne. W warstwie wokalnej wiele z tych najnowszych piosenek przypomina mi niektóre dokonania grupy Other Lives. Pomimo nostalgicznego nastroju ostatni album pełen jest dyskretnego uroku. Chcę przez to także powiedzieć, że gdzieś pod tą warstwą smutku, bolesnych doświadczeń i melancholii, nadal tli się promień światła. Zdjęcie, które później wykorzystano na okładce najnowszej płyty, Nathan Lofities znalazł w opuszczonym domu, którego musiał doglądać podczas nieobecności właściciela. To umiłowanie do starych fotografii czy przedmiotów widać również w teledyskach zespołu. Do ich produkcji członkowie grupy (formalnie to duet, Nathan Lofties i Steve Boaz, którym pomaga również Sarah Reid) wykorzystują fragmenty starych filmów lub kronik rodzinnych. Charakterystycznym i powtarzającym się motywem w twórczości Loftiesa, są dość spokojne początki utworów, które mają pełnić funkcję łagodnego wprowadzenia. Dopiero po takim leniwym wstępie, budzą się do życia kolejne instrumenty, kompozycja rozkwita i dojrzewa do pełni. Mam nadzieję, że komuś jeszcze przypadnie do gustu ostatni płyta Magnificent Bird, że ktoś jeszcze oprócz autora tego bloga zauważy w tej wciąż rozwijającej się grupie spory potencjał. (nota 7/10)






x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz