niedziela, 1 maja 2016

Woodpigeon - "Trouble" Boompa







Ostatniego dnia kwietnia powróciłem do płyty, o której miałem wspomnieć już jakiś czas temu. Bo to początek miesiąca spędziłem w uroczym towarzystwie płyty "Trouble". To najnowsze i szóste w dorobku dzieło kanadyjskiego songwritera Marka Andrew Hamiltona. Jako goście specjalni wystąpili: David Thomas Broughton i Margaret O'Hara, na perkusji wspomógł artystę Daniel Gaucher, na basie zagrał Edward Cowan, a dłonie na klawiszach położyła Annalea Sordi-Mcclure. Jak można dowiedzieć się z wywiadów, których udzielił kanadyjski muzyk, ostatnie dwa lata w jego życiu nie należały do najbardziej udanych, delikatnie rzecz ujmując. Doszło do tego, że artysta zerwał z muzyką oraz graniem i wyruszył w podróż. W trakcie tej osobliwej tułaczki po świecie Mark odwiedził Francję, Turcję, USA, oraz Argentynę. Większość trapiących go problemów, wątpliwości i żalów nie zginęła bezpowrotnie, bo w końcu udało się je przelać na papier - co czasem bywa całkiem niezłą terapią,  i co słychać w warstwie lirycznej albumu. W tekstach autor porusza tematy lęków egzystencjalnych, straty, emocjonalnego zagubienia, miłości oraz tęsknoty. Z tego też powodu jest to najbardziej osobista płyta Hamiltona. Album "Trouble" jest też bardziej stonowany niż poprzednie dokonanie Kanadyjczyka, choć utwory skomponowane przez Hamiltona nigdy nie przypominały gejzerów energetycznych. Spokojny, balladowy nastrój utrzymuje się na całej płycie, dzięki czemu materiał dźwiękowy jest bardzo spójny. Od pierwszych taktów czuć wyraźną swobodę oraz wyrafinowanie na poziomie aranżacji. Album produkował Sandro Perii, który postawił w tym przypadku na subtelność brzmienia. Nie ulega wątpliwości, że "Trouble" to póki co najlepsza płyta Marka Andrew Hamiltona. To zestaw piosenek dla dojrzałych i wyrobionych już słuchaczy, którzy od kompozycji oczekują czegoś więcej, niż wpadające jednym uchem banalne refreny i wypadające drugim uchem proste chwytliwe solówki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz