"What are you doing after the orgy?" - pytał przed laty znakomity francuski socjolog, filozof kultury, Jean Baudrillard. Mógłbym pokusić się, o udzielenie odpowiedzi na tak postawione pytanie, uwzględniając aktualny stan, czy też ten z ostatnich dni. Przed, po, i w trakcie... słuchałem najnowszej płyty zespołu Bardo Pond - "Acid guru pond". Bez zbytniej przesady mógłbym powiedzieć, że wolne chwile ostatnich i niestety niezbyt wolnych dni kończącego się tygodnia, spędziłem na zupełnie innej planecie lub w zupełnie innych wymiarach(niż te dostępne "mędrca szkiełkiem i okiem"). Przyznam szczerze, że nie znam całej i wyjątkowo bogatej twórczości amerykańskiego zespołu. Przez moje ręce i mój odtwarzacz przewinęło się zaledwie kilka albumów. Początki ich działalności artystycznej to rok 1989, miasto Filadelfia, i pomysł na wspólne granie dwóch braci, Michaela i Johna Gibbons. Do składu szybko dołączył Clint Takeda, z którym to bracia spotykali się dwa razy w tygodniu, żeby wspólnie sobie pomuzykować. Nazwę Bardo Pond zaczerpnęli z Tybetańskiej Księgi Umarłych. Bardo - to pośmiertny stan opisujący okres przejściowy pomiędzy kolejnymi wcieleniami, lub "stan bezcielesnego trwania pomiędzy jedną, a drugą inkarnacją". Efektem tych spotkań i swobodnej niczym nieskrępowanej twórczości była płyta, lub materiał dźwiękowy zatytułowany "Shone like a ton"(stosunkowo niedawno wznowiony). Album otwierały dźwięki brudnych mrocznych, mocno przesterowanych gitar oraz transowy rytm perkusji. Gęstą, duszną i ciężką atmosferę niezbyt skutecznie próbował rozproszyć i zabarwić głosem Clint Takeda. Kolejnym wartym odnotowania albumem, który został wydany przez niezależna wytwórnię płytową "Drunken fish records" był "Bufo Alvarius"(1995). Nazwę do tej płyty artyści zaczerpnęli od nazwy ropuchy, w której to jadzie występuje bufotenina, która jest: "psychodeliczną substancją psychoaktywną". Zmiana brzmienia pojawiła się przy okazji następnego albumu - "Amanita"(1996). Nadal podstawy utworów stanowiły mroczne faktury shoegezowych gitar, ale poszczególne kompozycje nabrały dodatkowych kolorów i głębi dzięki wokalizom Isobel Sollenberger. To chyba jedna z najbardziej stonowanych płyt zespołu z pierwszego okresu ich działalności, nagrana dla wytwórni Matador.
Uznanie krytyków muzycznych oraz dziennikarzy przyniosły formacji Bardo Pond takie albumy jak: "Lapsed"(1997) i "Dilate"(2001). Jeśli chodzi o materiał dźwiękowy zawarty na tych wydawnictwach, to wzmacniacze gitar nie są już tutaj odkręcone na 100 procent mocy. W porównaniu do wcześniejszych dokonań grupy brzmienie wyraźnie złagodniało, pojawiło się więcej przestrzeni oraz dodatkowe instrumenty, jak flet i skrzypce.Zespół wyraźnie dojrzał. Kompozycje stały się bardziej wyrafinowane i przez to bardziej czytelne. Wiele z nich funkcjonowało w oparciu nie o ścianę dźwięku mocno przesterowanych gitar, tak jak to dawniej bywało, ale o klasycznie rozumiane linie melodyczne, poprowadzone przez głos Isobel Sollenberger.
W muzyce Bardo Pond słychać różne gatunki, i space rocka, post rocka, noise, drone, shoegaze, krautrocka, ale nade wszystko wszelkie odmiany psychodelii. Wyrobiony muzycznie słuchacz odnajdzie tu i wzniosłość kompozycji Wagnera, i rozmach grupy Hawkwind, ścianę dźwięku rodem z My Bloody Valentine czy Jesus and the Mary Chain, atmosferę płyt Pharoah Sandersa czy High Tide. W tekstach i tytułach utworów znaleźć można odwołania czy bezpośrednie nawiązania do nazw narkotyków, substancji psychoaktywnych, odmiennych stanów świadomości. Ich twórczość wyrosła z potrzeby wyrażenia siebie. Przez cały czas ich muzycznej działalności przyświeca im idea nieskrępowanej wolności. Forma czy też techniczne aspekty kompozycji schodzą raczej na drugi plan.
Najnowsza, wydana 16 kwietnia 2016, płyta Bardo Pond - "Acid guru pond", to wynik współpracy, fascynacji i twórczych fluidów przesłanych od zespołów Acid Mothers Temple i niemieckiej formacji Guru Guru. Nie mogę sobie odmówić tej przyjemności, żeby nie podzielić się w tym miejscu jednym z moich ulubionych utworów Acid Mothers Temple.
Na płycie "Acid guru pond" znajduje się pięć kompozycji. Każda z nich została określona innym kolorem - "Purple", Green", "Blue", "Orange", "Red" (takie kolory mają również winyle, które ukazały się w limitowanym nakładzie 1000 sztuk w wytwórni Fire Records). Poszczególne utwory - oparte na długich dronowych dźwiękach gitar - to kolejne odsłony psychodelicznej podróży, kolejne etapy czy też kręgi wtajemniczenia. To kolejne otwarte "drzwi percepcji", barwne nie tylko dźwiękowe wizje, kolory tęczy odmiennych stanów świadomości. Całość tego wyjątkowego albumu to swoista droga prowadząca do zatracenia, do spełnienia, do nirwany. Powolne gitarowe riffy wiją się wokół głowy słuchacza niczym węże tańczące w psychodelicznym transie. Od pierwszych dźwięków i bez najmniejszego trudu można zanurzyć się w tej mrocznej dźwiękowej fakturze. Tak właśnie grają pracownicy muzeów w Delaware i Filadelfii.
Zespół Bardo Pond jest bardzo ceniony i często wymieniany jako źródło twórczych inspiracji przez wielu artystów ze sceny alternatywnej. Jednak pomimo tych pochwał grupa nie odniosła większego sukcesu i nie jest powszechnie znana. Odnoszę wrażenie, że najnowszy album z pewnością nie zmieni tego stanu rzeczy. Choć wiernych fanów z pewnością zachwyci i ucieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz