piątek, 22 kwietnia 2016

HAYDEN CALNIN - "Cut love"(pt.1)







Całkiem możliwe, że odrobinę wychodzę przed szereg. Całkiem możliwe, że ta recenzja jest zbyt pośpieszna. Całkiem możliwe, że powinienem uzbroić się w cierpliwość i odczekać spokojnie kilka tygodni, aż do daty premiery "Cut love pt.2". Jednak...dlaczego nie. Skoro materiał muzyczny zawarty na części pierwszej debiutanckiego, podwójnego albumu młodego Australijczyka zrobił na mnie spore wrażenie. Z dużą przyjemnością wysłuchałem tych dziesięciu nastrojowych i bardzo udanych kompozycji, które ujrzały światło dzienne 4 marca. Stylistycznie nawiązują one przede wszystkim do twórczości Justina Vernona (Bon Iver). Z pewnością Calnin jeszcze nie potrafi aranżować utworów w tak wyrafinowany sposób, jak robi to jego starszy amerykański kolega. Jednak stawia dopiero swoje pierwsze muzyczne kroki. Na koncie jego dokonań artystycznych znajduje się epka "City" z 2012 roku oraz CDr - "Oh, hunter". Po raz pierwszy zetknąłem się z jego nazwiskiem całkiem niedawno, bo przy okazji filmu "Room", nagrodzonego Oscarem. To między innymi kompozycja Haydena Calnina(którą zamieszczam poniżej) pojawiła się we fragmencie na jednym z trailerów do tego znakomitego obrazu.










W muzyce Calnina można również dostrzec podobieństwa do takich wykonawców jak: S.Carey, Ben Howard, James Vincent McMorrow, Matt Corby, Port St. Willow, Beach house. Calnin lubi budować w swoich kompozycjach przestrzeń oraz napięcie. Owa podniosłość czy wręcz melodramatyczność poszczególnych tonów, niekiedy doprowadza do momentu kulminacyjnego. Przywołuje także skojarzenia z twórczością zespołu M83. Zwraca uwagę minimalizm estetyczny, oszczędność zastosowanych środków stylistycznych. Syntezator, elektroniczna perkusja, dźwięki gitary stanowią w kompozycjach zawartych na płycie "Cut love" malownicze tło, na którym rozbrzmiewa głos artysty, poruszający się zwykle w wysokich rejestrach. Hayden Calnin jakiś czas temu przeniósł się z niewielkiego miasteczka Red Hill, prosto do Melbourne. W domowym zaciszu urządził sobie studio nagraniowe. Uruchomił również własną wytwórnię "Woodlyn Records". Co odrobinę może dziwić, to specyficzna strategia marketingowa, którą przyjął młody Australijczyk. To dość rzadko spotykany zabieg, żeby dwupłytowy album wydać niejako na raty, w kilkumiesięcznych odstępach. Miejmy nadzieję, że zarówno on sam, jak i jego wytwórenka będą w najbliższym czasie prężnie się rozwijać.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz