piątek, 8 kwietnia 2016

CONTEMPORARY NOISE QUINTET/SEXTET ElectricEye





W ostatnich dniach przesłuchałem płytę Tropy - "Eight pieces". To bardzo udany album duetu Bartek Kapsa, Artur Maćkowiak. Może nie tak udany, jak poprzednie dokonania formacji, w których grał Kapsa. A może zupełnie niepotrzebnie porównuję ze sobą różne muzyczne światy. W tym jednak przypadku daleki jestem od dokonania krytycznej analizy, a jedynie opowiadam o własnych odczuciach.To całkiem normalne, że coś podoba się bardziej, coś mniej, do czegoś nam bliżej, do czegoś dalej. W czymś upatrujemy, jakby pełnię twórczych możliwości, a coś innego pozostaje tylko kolejnym istotnym punktem na drodze rozwoju artystycznego. Kiedy słyszę te dwa nazwiska - Kapsa, Maćkowiak - od razu w mojej głowie pojawiają się kolejne nazwy zespołów, projektów muzycznych, przez które przewinęła się ta dwójka znakomitych artystów. 
Początki ich twórczej działalności sięgają połowy lat 90-tych. Na scenie muzycznej funkcjonował wtedy zespół z Szubina - Something Like Elivis. Wyróżniało ich mocne rockowe brzmienie, którego znakiem rozpoznawczym były dźwięki akordeonu. Przełomową i zdecydowanie najlepszą, nie tylko w mojej opinii, płytą - także pod względem formalnym - był trzeci w dorobku album "Cigarette smoke phantom". Pamiętam, jak później, wraz ze znajomymi oczarowani brzmienie zespołu zaciskaliśmy kciuki i czekaliśmy na kolejne wydawnictwa sygnowane tą nazwą. Upływający czas pokazał, że jednak się nie doczekaliśmy. 
W roku 2003 Bartek Kapsa i Kuba Kapsa w miejsce Something like Elvis powołali do życia inną formacje - Contemporary Noise Quintet. Do składu dołączyli Tomasz Glazik, Wojciech Jachna, Kamil Pater, Antoni Olszewski. Zespół wkrótce po wydaniu debiutanckiej płyty - "Pig inside the gentleman" - zmienił nazwę na Contemporary Noise Sextet. W moim odczuciu, uwzględniającym własne skłonności i upodobania, taką, a nie inną "biografię muzyczną", Contemporary Noise Quintet/Sextet to jeden z kilku najlepszych polskich zespołów w ogóle. 








Muzyka, którą artyści skupieni wokół tej formacji zaproponowali na kolejnych wydawnictwach -"Unaffected  thought flow", "Theatre play music", "November note", "Ghostwriter's Joke" - stanowi efekt ich twórczych poszukiwań. Od pierwszych dźwięków zespół funkcjonował na swoistym gatunkowym pograniczu - jazz-rock-indie. Muzycy świadomie łączyli elementy jazzu - jak improwizacja, struktura dźwiękowa - z rockową, czy postrockową podbudową(dynamiczna sekcja rytmiczna), a całość, z charakterystyczną dla nich finezją, podlewali sosem alternatywnej produkcji, swobody i niezależności. Przede wszystkim, co warte jest w tym miejscu szczególnego podkreślenia, zespół nigdy nikogo i niczego nie naśladował. Od samego początku miał indywidualne, rozpoznawalne brzmienie, które sukcesywnie pogłębiał, wzbogacał i rozbudowywał, czerpiąc inspirację z różnych rejonów muzycznych. 
"Odtwórcze", bezmyślne naśladownictwo, to znak rozpoznawczy i bolączka wielu nie tylko początkujących zespołów, które nie stawiają na własny rozwój, a jedynie marzą o tym, żeby jak najszybciej osiągnąć komercyjny sukces. Pół biedy, kiedy kopiuje się modne, "zachodnie" wzorce, w ramach koncepcji - "gramy tak, bo tak się teraz gra, to jest teraz modne" - ale chociaż filtruje się owe wzorce przez własną osobowość. Znakomita większość, nie tylko początkujących zespołów, nawet tego nie robi. Cóż więcej dodać, poza tym, że marzeniem wielu krajowych, jak i zagranicznych, formacji jest wypracowanie takiego brzmienia, które osiągnął Contemporary Noise Quintet/Sextet. Obcowanie z ich płytami, to prawdziwa przyjemność niemal dla każdego wyrobionego słuchacza, złaknionego nietuzinkowych dźwięków.  Urokliwe, zapadające w pamięć tematy, zwykle podawane na początku utworu przez fortepian -  w którego kolejnych tonach pobrzmiewa gdzieś słowiańska dusza, czasem nostalgiczna, niekiedy romantyczna, to znów melancholijna - rozwijane są przez następne instrumenty, takie jak: trąbka, saksofon, gitara. Znakomita większość tych barwnych kompozycji, to gotowe fragmenty ścieżki dźwiękowej do filmu. To właśnie owa filmowość poszczególnych fragmentów jest kolejnym znakiem rozpoznawczym tej formacji. 
Wspomniałem wcześniej, że Contemporary Noise Quintet/Sextet nigdy i nikogo nie naśladował. Nawet upierając się, ciężko byłoby jednoznacznie wskazać - nie narażając się na ryzyko interpretacyjnego nadużycia - określone tropy stylistyczne, czy konkretne nawiązania do innych zespołów. "Nazywamy się Contemporary Noise Sextet i gramy jak... Contemporary Noise Sextet" - oto ich, godna polecenia adeptom wszelkich sztuk, dewiza. Szkoda tylko - i piszę o tym z autentycznym żalem - że na krajowym podwórku zespół nie otrzymał wsparcia czy promocji takiej, na jaką od samego początku zasługiwał. Wielu redaktorów muzycznych w popularnych rozgłośniach i programach, które tylko w nazwie miały przymiotnik "alternatywny",  wolało promować zespoły, które "grały jak...", niż dać szansę oryginalnym i wymykającym się jednoznacznej definicji produkcjom. To kolejna bardzo smutna cecha charakterystyczna naszego "przemysłu muzycznego". Niekiedy mówi się, że dobra twórczość i tak, prędzej czy później, obroni się sama. Żyjemy jednak w czasach tak ogromnego zagęszczenia wszelkiej twórczej aktywności, że szeroko pojęta pomoc medialna jest nie tylko mile widziana, co wręcz nieodzowna. Nie chcę uderzać w tym miejscu w szumne patriotyczne tony. Muzyka dzieli się na dobrą i złą( tej złej jest przeważająca ilość), a nie na krajową i zagraniczną. Jednak liczenie na to, że angielski, niemiecki, amerykański, czy (co jest wręcz nie do pomyślenia) francuski prezenter radiowy będzie zachwalał i gorąco promował polski zespół, wciąż i póki co bardziej pozostaje w sferze pobożnych życzeń, niż faktów dokonanych. Rynek muzyczny, jak każdy inny, rządzi się swoimi, niekiedy brutalnymi prawami.
Czasem jednak dochodzi do pewnych paradoksów, kiedy dajmy na to "zagraniczni tropiciele" unikatowych dźwięków odkrywają dla nas, czy też za nas, nasze krajowe produkcje. Wystarczy tu chociażby wymienić duet Skalpel, który dopóki nie podpisał kontraktu z wytwórnią Ninja Tune, był przez rodzimy rynek kompletnie niezauważony. Kolejny przypadek, to zespół Kapela ze wsi Warszawa, który dopiero po zdobyciu zagranicznego uznania oraz szeregu prestiżowych nagród, został dostrzeżony przez niektóre krajowe rozgłośnie (albo status, kultowego dla mnie, poznańskiego zespołu Snowman, który wystąpił na scenie tuż przed Archive. Nazajutrz wielu dziennikarzy ze zdumieniem odkryło fakt istnienia poznańskiej grupy. Co odważniejsi sugerowali nawet, całkiem słusznie, że to Snowman był prawdziwą gwiazdą tego koncertu). Podobnych przykładów można by mnożyć i mnożyć. Zdaje się, że to John Porter powiedział dość obrazowo w jednym z wywiadów, że dla zespołów zagranicznych, szczególnie tych pochodzących z Wysp Brytyjskich, wiedzie do Polski szeroka autostrada, ale nie jest to niestety relacja zwrotna. Smutne czasy kolonizacji(również gustów i umysłów), także tej brytyjskiej, powinniśmy mieć już dawno poza sobą. Doskonale rozumiem, że istnieją różne ograniczenia, bariera językowa, dyskretne powiązania, zamknięte kręgi, sieci promocji i dystrybucji, itd. Jednak, jeśli chodzi o szeroko pojętą tak zwaną muzykę improwizowaną, to funkcjonuje ona na bazie języka uniwersalnego. Na szczęście w ostatnim okresie sytuacja powoli się zmienia, po jednej i po drugiej stronie granicy. Cieszy mnie niezmiernie fakt, że na jednym z ważnych zagranicznych portali muzycznych mogę przeczytać felieton dotyczący twórczości Kuby Ziołka, albo zobaczyć zapowiedź nowej płyty Moniki Brodki. 
Polecam więc gorąco i z całego serca album duetu Tropy - "Eight Pieces", o którym tylko napomknąłem. Ale jeszcze bardziej polecam uwadze szanownych czytelników tego bloga - krajowych i zagranicznych - dokonania zespołu Contemporary Noise Quintet/Sextet. Bo takich utworów, jak chociażby "Goodbye Monster", nigdy się nie zapomina! 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz