„Elektroniczne dźwięki w służbie depresji”, „Witajcie w
krainie umykających cieni” - takie były moje pierwsze skojarzenia po
przesłuchaniu tej płyty. To bardzo piękny, subtelny i poruszający album, który
z każdym kolejnym odtworzeniem zyskuje coraz bardziej. Wokalista i twórca tego
projektu – Nicholas Principe, przy gościnnej pomocy Pete'a Silbermana (The
Antlers) i Willa Epsteina(High Water) oraz prostych środków stylistycznych
oprowadza nas po zakamarkach swojej duszy. W tym przypadku jest to jednak
prostota, która urzeka.
Już wygląd okładki zdradza nam bardzo intymny charakter tej
płyty. Co się ukazuje, coś się skrywa w mroku. Coś się wyłania z cienia, coś
się ujawnia, ale tylko na moment. Jak w
alethei – koncepcji prawdy w filozofii Martina Heideggera, nie ma pełnego
odsłonięcia. Jest tylko chwilowe zanurzenie, miłosne wniknięcie. Nie-skrytość,
nie-zatajenie, ale z pewnością nie głośna relacja, czy też całkowite obnażenie.
Ten album, może nie w prostej linii, stanowi współczesną
odpowiedź na jedyne do tej pory solowe dokonanie Marka Hollisa - „Mark Hollis”
(lub ostatnią płytę Talk Talk - „Laughing stock”). I tutaj i tam znaczenie
zyskuje cisza, wybrzmiewanie dźwięku, to co po nim pozostaje... czyli jego
cień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz