piątek, 11 grudnia 2015

LANTERN ON THE LAKE - "BEINGS" Bella Union














Nie chcę opisywać tutaj wątków biograficznych, jeśli nie jest to z takich czy innych względów konieczne, gdyż te można sobie znaleźć w internecie. Początki zespołu to rok 2008 i miasto Newcastle w Anglii. Debiut fonograficzny miał miejsce w 2011r. - „Gracious Tide, Take me home”.  Brzmienie tego zespołu zmieniało się na przestrzeni ostatnich lat. Gdyby spróbować określić ramy gatunkowe, to zaczynali od indie-folku. I właśnie te drobne folkowe naleciałości są dyskretnie obecne na ich pierwszych nagraniach. W dorobku mają trzy długogrające płyty. Od samego początku ich dokonań muzycznych ważna była dla nich melodia. Mówiąc w skrócie tworzyli bardzo ładne linie melodyczne, zgrabne kompozycje, które wraz z poetyckim niekiedy tekstem stanowiły bazę utworu. Od tego zwykle się zaczyna zabawa z dźwiękiem, potem dochodzi do tego aranżacja, ów bezcenny w niektórych przypadkach pomysł, produkcja, wykonanie itd.
Oto jeden z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejszy utwór z tamtego okresu, który ukazał się jedynie na singlu.





 Na ich trzeciej, wydanej w tym roku, płycie – która ukazała się pod szyldem znakomitej wytwórni BELLA UNION - zatytułowanej „Beings”, nastąpiła zmiana brzmienia. W swoich muzycznych poszukiwaniach zespół postanowił dodać charakterystyczne przestrzenne brzmienie gitary, które wraz z klawiszami stworzyło klimat tego znakomitego albumu. Gitary budzące skojarzenia z czołowymi przedstawicielami nurtu shoegaze czy post-rock(Slowdive, Sigur ros, Mogwai, itp.). Dodajmy do tego urokliwy głos wokalistki Hazel Wilde, charakterystyczne dla zespołu piękne linie melodyczne i mamy receptę na udany album. I taka jest właśnie płyta „BEINGS” - bardzo równa, praktycznie bez słabych momentów, niepotrzebnych w tym układzie gitarowych popisów, produkcyjnych błędów. Jeśli zaś chodzi o ważny dla audiofilów poziom techniczny, całość nagrania utrzymana jest w bogatej w odcienie średnicy. Nic na tym albumie zbytnio nie wystaje, górne rejestry są stonowane, bas jest lekki, sprężysty, a scena dźwiękowa szeroka. Dzięki czemu słuchacz bez trudu i od pierwszych chwil zatapia się tej przyjemnej dla ucha muzycznej krainie. 






Najlepszy, moim zdaniem, utwór na tym albumie znajduje się pod indeksem 7. To tytułowa kompozycja - „BEINGS”. Oparto ją na zmiennej dynamice. Zaczyna się od szybkich, ornamentacyjnych dźwięków klawiszy, umieszczonych na prawym i lewym kanale, do którego dołączono przestrzenne gitarowe tło. Wokalistka Hazel Wilde spokojnie przeprowadza nas po kolejnych fragmentach tekstu. W 3 min.45sek. utworu następuje moment kulminacyjny. Do głosu dochodzi przestrzenna gitara, i słuchacz ma wrażenie, że na chwilę odrywa się od ziemi. To zdecydowanie mój ulubiony moment na tej płycie. Jedno wiem na pewno, że jeszcze długo będę sięgał po ten wyjątkowo udany album.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz