sobota, 29 listopada 2025

ALORIC - "ALORIC" (Bandcamp) "Światło zanurzone w dźwięku"

 

   Dziś na dobry początek wyjątkowa kompozycja, która stanowi zarówno wstęp, jak i zaproszenie do poznania całego albumu brytyjskiego artysty ukrywającego się pod pseudonimem ALORIC (twórca z Londynu ukrywa nie tylko swoje personalia, ale także oblicze na zdjęciach, dziwny zabieg). Utwór "Grace", który zmieściłem poniżej, był pierwszym, jaki usłyszałem z tej debiutanckiej płyty. Można powiedzieć, że to dzięki niemu postanowiłem przesłuchać cały album zatytułowany po prostu "ALORIC". Ta wspaniała kompozycja przypomina o czymś, o czym tropiciele nietuzinkowych dźwięków i nałogowi słuchacze tak często zapominają, pogrążeni w ciągłej pogoni za atrakcyjnymi nowościami. Muzyka to również emocje, które artyści lepiej lub gorzej potrafią generować tak, żeby te w konsekwencji oddziaływały na odbiorcę. Nie głębokość i sprężystość basu, praca perkusji, szerokość sceny, czystość dźwięku, wkład pracy producenta, użyte analogowe bądź cyfrowe techniki nagrywania, rodzaje mikrofonów, wzmacniaczy, sposób myślenia o kompozycji, itd. Tylko ciarki na skórze, przyspieszony puls, poruszenie, rodzaj ekstatycznego zawieszenia... Mam wrażenie, że właśnie to ofiarowuje ta wyborna pieśń (szczególnie jej druga część!). Zresztą, posłuchajcie sami. Oto MISS TYGODNIA.



 Wow!!! I co mam teraz napisać? 

Właściwie powinienem milczeć, i zaproponować ponowne przesłuchanie tego niezwykłego fragmentu. Aż zapiera dech - to połączenie wysokich tonów głosu i dźwięków gitary. Ta skumulowana dawka energii. Piorunująca mieszanka. Niezwykły ładunek emocjonalny. Ten ostatni zdaje się być specjalnością zakładu, który przyjął szyld ALORIC. Nie wiadomo, kto dokładnie ukrywa się pod tym pseudonimem. Wiem, że jest to artysta pochodzący z Londynu, który niechętnie opowiada o sobie, nie zdradza szczegóły biografii. Nie udziela wywiadów. Póki co, chce pozostać tajemniczy, stąd ta maska widoczna na zdjęciach, która skrywa oblicze.

Kompozycja "GRACE" w zamierzeniach autora to nasycona po brzegi emocjami piosenka, chyba bardziej pieśń, napisana z perspektywy ośmioletniego Jeffa Buckleya (jeden z ulubionych artystów ALORICA), który wspomina postać tragicznie zmarłego ojca - Tima Buckleya. Chłopiec próbuje zrozumieć, dlaczego ojciec był nieobecny. Dlaczego nigdy nie było go w chwilach, kiedy był tak bardzo potrzebny. "Bo jesteś odejściem...".

W tym utworze jak w pigułce możemy dostrzec zakres możliwości twórczych ALORICA, zarówno tych kompozytorskich, jak i głosowych. Cała płyta skonstruowana jest podobnie. Artysta z Londynu lubi wykorzystywać kontrasty - głośno/cicho, spokojnie/energetycznie, itd. Stąd intymne partie wokalne przeplatają się tutaj z pełnymi ekspresji wokalizami. ALORIC posługuje się falsetem, co pewnie nie każdemu odbiorcy przypadnie do gustu. W muzycy popularnej ostatnich lat znajdziemy kilku wokalistów sięgających po falest, którym udało się zaistnieć na scenie alternatywnej. Wydaje się, że nieco więcej wokalistów posługujących się tym stylem pojawiło się tuż po udanym debiucie Bon Ivera. 

W tym kontekście można wymienić Anhoni, wcześniej świetnie radził sobie Jonsi z grupy Sigur Ros, wokalista The White Birch, czy Local Natives. Przychodzi mi także do głowy Hayden Thorpe, lider formacji Wild Beasts. Ta delikatna barwa i wykorzystanie głównie wysokich rejestrów najbardziej przywołuje moje skojarzenia z NICHOLASEM PRINCIPE - autorem projektu, omawianego na łamach tego bloga, PORT ST. WILLOW (gdzie udziela się także wokalista The Antlers - Peter Silberman). Ideałem tego typu wokalizy są oczywiście kastraci albo chóry chłopięce. Jeden z nich, dokładnie z miasta Canterbury, zupełnie przypadkiem usłyszałem w dniu wczorajszym. Muzycznie w piosenkach ALORIC słychać różne rzeczy. Praca gitar tu i ówdzie podpowiada trop Radiohead, lub Sigur Ros. Partie spokojniejsze mogą przypominać kompozycje Antony And The Johnsons.

Warto podkreślić, że wszystkie te linie dźwiękowe - bas, syntezator, gitary, dodatkowe głosy oraz chórki, stworzył samodzielnie ALORIC. Gdyż właśnie tak wygląda jego metodologia pracy.

"Nagrałem główny riff gitarowy w pętli i pisałem linijka po linijce (...). Siedziałem tam godzinami wymyślając nowe melodie, które mogłem zagrać na tym riffie, a każda z nich brzmiała równie bogato, satysfakcjonująco i pysznie jak poprzednie" - oświadczył na swoim profilu w mediach społecznościowych. Do współpracy zatrudnił jedynie perkusistę - ale, w swoim zwyczaju, nie zdradził, kto to taki.

Pomysł na promocje polegał na tym, że ALORIC miesiąc po miesiącu prezentował kolejne utwory z debiutanckiej płyty. Wreszcie w październiku ukazał się cały materiał. Jego początek - kilkadziesiąt sekund - może budzić mylne skojarzenia, bo brzmi jak fragment muzyki industrialnej z płowy lat 90-tych. Dopiero wejście syntezatora i delikatnej wokalizy porządkuje przestrzeń. Wydaje się, że album "ALORIC" został stworzony w samotności i z samotności. Trzeba wspomnieć, że autor dołożył starań, żeby całość zabrzmiała tak, jakby zagrał to zespół, a nie pojedynczy artysta.

 ALORIC lubi wykorzystywać drobne - nieco filmowe - orkiestracje, którymi świetnie gospodaruje i podkreśla wybrane momenty. Podobną manierą stylistyczną posługuje się wokalista, prezentowanej niegdyś na tym blogu, grupy STOREFRONT CHURCH. Czuć w tym debiutanckim materiale dbałość o szczegóły - dodatkowe dźwięki, drobne chórki, pogłosy itd. Z pewnością płycie nie można zarzucić niefrasobliwego działania jej autora czy amatorszczyzny. Co wymownie potwierdza osiągnięty efekt.

 ALORIC nie musi używać wielkich słów, żeby zrobić duże wrażenie. Zamiast pustego ekshibicjonizmu, którego wszędzie ostatnio pełno - i na co mogłaby wskazywać pełna subtelności, a zarazem przesiąknięta emocjami, wokaliza - mamy intymny kontakt z odbiorcą. W gruncie rzeczy ta debiutancka płyta wydaje się być przepełniona emocjami, czułością, kruchością, rozpaczą i smutkiem. Jej autor wykorzystuje cały bogaty wachlarz ekspresji - od łagodności, aż po erupcje emocji. W tekstach można odnaleźć powtarzający się motyw "nieobecności", jakiegoś braku, dualizmu bólu i ozdrowienia, pozostawania w mroku i próby wyjścia z cienia. Polecam!

(nota 7.5/10)
 





Skoro Londyn , to na dobry początek nasi w Londynie, czyli zespół HAZY WATERS, z Agnieszką Trawczyńską na wokalu. Ich najnowsza propozycja.




Dublin, Irlandia, oraz mało znana grupa HAIL THE GHOST, i jeszcze ciepły niedawno wydany singiel.




Miasteczko Donabate leży niedaleko Dublina, tam znajdziemy Conora Kelly, który ukrywa się pod pseudonimem Chosta. Oto jego najnowsza propozycja.




Wspominane w ubiegłym tygodniu San Francisco, a w nim kolejna grupa - SUNDAY ARTIST, która zadebiutowała przed tygodniem albumem "Dolores". Tak się rozpoczyna.




Raz jeszcze San Francisco, grupa DONZII gościła już na łamach bloga. Wczoraj ukazała się składanka wytwórni Dark Entries Records, zatytułowana V/A - "Metrosubterranean vol.2", gdzie pośród wielu utworów znajdziemy taki fragment.




Sympatyczna czwórka muzyków z miasta Londyn, który dla niepoznaki przyjęła nazwę COLD IN BERLIN. Niedawno opublikowali album "Wounds".




Francja i post-rockowi weterani, czyli formacja ULAN BATOR, która w dniu wczorajszym przypomniała o sobie nowym albumem "Dark Time".





KĄCIK IMPROWIZOWANY - Pozostaniemy w gościnnej Francji, żeby odkryć spóźnioną premierę płyty francuskiego gitarzysty, który pojawiał się już na łamach bloga, HUGO CORBINA - "ROOM TO DREAM". Z gościnnym udziałem kilku innych artystów oraz wokalistki Moniki Kabasele.




Przed nami Nowy York i spotkanie z PETEREM GORDONEM oraz dobrym znajomym z tego bloga DAVIDEM CUNNIGHAMEM. Niedawno ukazała się ich płyta "The Yellow Box".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz