sobota, 11 maja 2024

WINGED WHEEL - "BIG HOTEL" (12XU Rec.) "Nocne słuchanie"

 

     "A w środku nocy, kiedy i my nie mamy w sobie wiele życia, nie mogą się już bronić przed tym, co się o nich pisze, do jakiej wykorzystuje narracji, jakiej poddaje analizie lub w jakim celu się na ich temat spekuluje, tak samo jak bezbronni są umarli, bardziej bezbronni po śmierci niż za życia i w dodatku dużo dłużej, bo krótkie i podłe ludzkie życie trwa nieskończenie krócej niż czas, który przychodzi po nim".

Wprawdzie Javier Marias w cytacie zamieszczonym powyżej wspominał o książkach, ale nie mogłem oprzeć się pokusie i nie wykorzystać jego skrzydlatych słów w recenzji płyty, której słuchałem w ostatnich dniach - krążek ukazał się 3 maja - głównie w nocny czas. Kolejne sesje celowo rozpoczynałem gdzieś w okolicach godziny dwudziestej trzeciej, korzystając, jak to mam w zwyczaju czynić, z dobrodziejstw funkcji Dolby Atmos, żeby mieć pełny obraz zawartości albumu zatytułowanego "Big Hortel". Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że ów tytuł nic Wam nie powie, podobnie jak nazwa grupy Winged Wheel, ale słuchanie ich kompozycji pozostawcie sobie właśnie na późne godziny z wolna dopalającego się dnia. To właśnie wtedy, najlepiej przy pomocy słuchawek, można w pełni docenić bogactwo i złożoność wykorzystanych faktur, spróbować uchwycić wszelkie możliwe niuanse oraz drobiazgi, które wyłaniają się raz po raz z gęstej długimi momentami i mrocznej narracji, niczym strzygi lub upiory, choć ich zamierzeniem czy głównym celem z pewnością nie było wywołanie strachu albo przerażenia, tylko subtelne wprowadzanie w muzyczną ekstazę bądź zachwyt.



"Supergrupa" Winged Wheel - jak określił to jeden z dziennikarzy, narodziła się przypadkiem. Oto dnia pewnego basista Cory Plump poprosił perkusistę Freda Thomasa, żeby ten przesłał kilka próbek perkusyjnych, które zamierzał wykorzystać. Do tak powstałego duetu szybko dołączył gitarzysta Matthew J. Rolin i wokalistka Whitney Johnson. To był smętny czas pandemii, więc współpraca przebiegała głównie w trybie korespondencyjnym. Tak powstał całkiem udany debiutancki album "No Island" (2022), który przyciągnął uwagę nielicznych recenzentów. Artyści na co dzień zasilali szeregi kilku mniej znanych zespołów, więc szumne określenie "supergrupa", przynajmniej z naszej europejskiej perspektywy, jest mocno przesadzone. Któż z Was, nawet tych świetnie zorientowanych w przestrzeni muzyki alternatywnej, słyszał kiedyś o takich formacjach jak: Matchess, Spray Point, Expensive Shit, Rolin Duo, Idle Ray, Tyrek itd.

Przy okazji powstawania kompozycji wykorzystanych na drugim albumie zatytułowanym "Big Hotel", do grupy dołączyli Lonnie Slack (zespół Water Damage), i  Steve Shelley (Sonic Youth). Całkiem dojrzali już panowie i pani zjawili się w mieście Kingston (stan Nowy York), gdzie w lokalnym studiu, po trudnym czasie izolacji, w końcu mogli się spotkać. Oczywiście muzycy znali się już wcześniej, mijali się podczas wspólnych tras koncertowych, grając na jednej scenie w trakcie trwania tych samych festiwali. W sumie zarejestrowano kilka godzin soczystego materiału. Wybrano z niego najlepsze kąski, nad którymi zaczęto pracować.



 Od samego początku, czyli od znakomitego otwarcia "Demonstrebly False" słychać i czuć, że grupa świetnie się rozumie. Amerykańscy artyści lubią zabawę dźwiękiem, z łatwością tworzą nasycone po brzegi krajobrazy, chętnie uciekają w stronę eksperymentu, ale też dobrze potrafią uchwycić granicę pomiędzy swobodą, a dyscypliną. Ta ostatnia wyraża się w pracy sekcji rytmicznej, odmierzającej miarowo i skrupulatnie kolejne takty, i mającej w pamięci dokonania krautrockowych formacji. Z shoegazowej tradycji ( My Bloody Valentine) amerykańska załoga chętnie czerpie mocne podmuchy gitar, które odpowiednio zagęszczone nadają poszczególnym odsłonom psychodelicznego charakteru. Nad wszystkim unosi się eteryczny głos wokalistki - Whitney Johnson, który momentami rozmywa się niczym barwna plama, żeby w innym miejscu ulec podwojeniu i prowadzić dwie równoległe narracje, jak w bardzo udanym "Grief In The Garden". 

Przy okazji transowego "Smudged Textile" przypomniały mi się dawne pieśni Stereolab, a "Soft Hands" mocno nawiązał do psychodelicznych kompozycji zespołu Yo La Tengo. "Short Acting" to jeszcze inna odmiana psychodelii, pokazująca, jak wiele potrafi grupa Winged Wheel, bawiąc się rozmaitymi konwencjami, czy wykorzystując różne sposoby operowania dźwiękiem. To, co charakteryzuje ten świetny album, wyraża się również w nieustającej ciekawości, jaka towarzyszy odbiorcy, zadającemu sobie pytanie: "Co tym razem się wydarzy?". Poszczególne stylistyki - post-punk, no wave, psychodelia, sheogaze, stoner rock itd. - pojawiają się tu i rozmywają niczym znaki drogowe w trakcie samochodowej wyprawy. Przed uruchomieniem silnika, warto dobrze zapiąć pasy i mocno chwycić się kierownicy, amerykańska maszyna ma swoją moc. Album "Big Hotel" to, póki co, największa niespodzianka tej wiosny.

(nota 8/10)

 


Pozostaniemy w stolicy stanu Nowy York, skąd pochodzi trio Antietam, które przed tygodniem, w dniu 3 maja, opublikowało najnowszą epkę zatytułowaną "Pitch & Yaw".



Przeniesiemy do Kanady, miasto Toronto, gdzie działa grupa Beams, która przed tygodniem opublikowała płytę "Requiem For A Planet".


Wokalista z Dublina - Conor O'Brien - to artysta, który ukrywa się pod nazwą Villagers. Wczoraj ukazała się jego szósta w dorobku płyta zatytułowana "That Golden Time".



Po wielu latach milczenia odezwał się zespół z Michigan, mam tu na myśli grupę Mahogany, która przypomniała o sobie w ostatnich dniach nowym singlem.



W podobnej stylistyce do formacji Mahogany porusza się szwedzki - cóż, że ze Szwecji - zespół Principe Valiente, który przed tygodniem wydał płytę "In This Light".  Wspominałem już dziś o podróży samochodem, dlatego musiałem wybrać taki fragment.



W dniu wczorajszym brytyjska wokalistka Keeley Forsyth, opublikowała nowy album zatytułowany "The Hollow", z gościnnym udziałem Colina Stetsona. 



Z Richmond w stanie Kalifornia pochodzi wokalista Chris Cohen, który na 7 lipca zapowiedział premierę nowej płyty zatytułowanej "Paint A Room".


Moje oczy w najbliższych dniach będą zwrócone na korty Foro Italico położone w Rzymie, dlatego przydałby się włoski akcent. Tak się złożyło, że wokalista i gitarzysta Alessandro Alessandroni pochodzi z Rzymu (również tam zmarł), niedawno ukazała się winylowa reedycja jego płyty zatytułowanej "Ritmo Dell' Industrai N.2". Z tego wydawnictwa wybrałem taki oto fragment.



Prezentowałem już kiedyś singiel grupy Caoilfhionn Rose, pora na nieco większy zestaw nagrań. Specjalna sesja "Constellation Live Session" zawiera aż pięć nowych kompozycji grupy, które znajdą się na albumie "Constellation". Premiera całej płyty 24 maja.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz