sobota, 18 marca 2023

DEATH & VANILLA - "FLICKER" (Fire Records) "Cóż, że ze Szwecji"

 

     Chciałbym powiedzieć, że szwedzka grupa Death & Vanilla to już rozpoznawalna marka, przynamniej w alternatywnym półświatku, jednak zwyczajnie mogę się mylić. Czasem łapię się na tym, że zbyt łatwo rozciągam własne myśli czy wyobrażenia na pewną wiedzę innych. Fakt, że obcuję z ich płytami od ładnych kilku lat, nie oznacza, że podobnie postępują pozostali fani, nawet ci całkiem nieźle zorientowani we wciąż zmieniającej się przestrzeni muzyki niezależnej. Całkiem możliwe, że ich piosenki prezentowała w naszym kraju jakaś niezbyt popularna rozgłośnia, dajmy na to studencka. Zgrabnie brzmiący avant-pop dobrze się broni i nie powinien zbyt mocno drażnić tych, którzy takich utworów na co dzień nie słuchają. Z kolei ci, którzy systematycznie kształtują swój gust i poczucie smaku, mogą docenić niemały wkład pracy, ciekawe aranżacje i zapadające w pamięć linie melodyczne stworzone przez szwedzkie trio.


Wszystko zaczęło się w Malmo, mniej więcej szesnaście lat temu, kiedy przecięły się drogi Marleen Nilsson i Andersa Hansona. Trzeba przyznać, że nie spieszyli się, ani z publikacją, ani z tworzeniem kolejnych kompozycji. Przez dwa lata zdołali nagrać cztery single, które umieścili na stronach internetowych. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, ktoś usłyszał ich piosenki, komuś bardzo przypadły do gustu inteligentne nawiązania do retro-popu oraz brzmienie wykorzystanych instrumentów ( z czasem ich kolekcja zaczęła sukcesywnie się powiększać - dawne syntezatory, melotron, włoski wibrafon pochodzący z lat 50-tych, itd.), aż w końcu pojawiły się propozycje nagrania płyty i występów scenicznych. W związku z tymi ostatnimi do składu dołączył przyjaciel Marleen Nilsson - Magnus Bodin. Nazwę "Death & Vanilla" zaczerpnęli od nazw królików, które hodowali w okresie dzieciństwa (ten z czarnym futerkiem, jak łatwo się domyśleć, nazywał się Death). Ich debiut przypadł na rok 2012 i został tu i ówdzie odnotowany, głównie przez blogi tematyczne oraz prasę brytyjską, bo szwedzki rynek jakoś szczególnie ich nie polubił.

Brzmienie grupy systematycznie się wzbogacało, muzycy chętnie eksperymentowali, szukali nowych ścieżek i nietypowych rozwiązań. Krytycy ich dokonania najczęściej porównywali do twórczości zespołu Broadcast czy Stereolab. Można było w nich dostrzec elementy krautrocka, psychodelii, retro-popu lub muzyki filmowej. Artyści z Malmo chętnie tworzyli ścieżki dźwiękowe do dawnych filmów, z tych opublikowanych warto wspomnieć chociażby muzykę do  filmu "Vampyr" (horror z 1932 roku) albo do obrazu Romana Polańskiego - "Lokator".

Najnowszy album zatytułowany "Flicker" oznacza powrót po czterech latach przerwy, które zdążyły upłynąć od opublikowania ich ostatniego udanego wydawnictwa "Are You A Dreamer" (2019). Wczoraj wydana propozycja jest równie udana jak jej poprzednik, zawiera dziewięć spójnych kompozycji utrzymanych w typowym dla szwedzkiego tria stylu. W poszczególnych odsłonach znów odnajdziemy umiejętnie nakreślone dream-popowe przestrzenie, nawiązania do motoryki krautrocka, elementów psychodelii czy retro-popu. Całość rozpoczyna się od tonów basu, który napędza utwór "Out For Magic". Zabytkowe syntezatory, gitary, oniryczna wokaliza Marleen Nilsson z drobnym pogłosem, to kolejne składniki, z których przygotowano to całkiem smakowite danie. Melodyka tego utworu przypomniała mi fragmenty twórczości omawianej na łamach tego bloga Aniki Henderson z grupy Exploded View. W piosence "Baby Snakes" znajdziemy wyraźne dubowe akcenty, sporo tutaj pogłosu, nałożonego echa, sporo też dzieje się  w elektronicznej subtelnie rozwijanej tkance. Jednym z największych przebojów ostatniego albumu jest z pewnością singlowy "Find Another Illusion", który mocno się wyróżnia. "Looking Glass" - przypomina najlepsze dni grupy Broadcast, to kolejny ważny punkt tego wydawnictwa. Mocny emocjonalny spadek odnotowałem przy okazji sztampowego nieco "Mercury's Rising", który odrobinę mnie wymęczył albo i znudził. Zdaje się, że szwedzkie trio nieco gorzej radzi sobie w wolniejszych przebiegach, zupełnie tak, jakby większa ilość minut do zagospodarowania sprawiała im wyraźny problem (jak gra Rybakiny Idze Świątek). Z kolei "Fearless" niemal od razu wita nas psychodelicznym nastrojem, nie jedynym na tym wydawnictwie długim wstępem, brzmiącym jak filmowa ilustracja, który łagodnie doprowadza nas do zasadniczej części utworu. I tak dość niepostrzeżenie mija czas w towarzystwie płyty "Flicker", co nie oznacza, że nie warto do niej wrócić.

(nota 7/10)

 


Swoich sił w gatunku dream-pop próbuje sporo nowych zespołów, ale tylko nieliczni wychodzą z tej próby jako zwycięzcy. Jedną z takich formacji jest belgijski duet Portland ( Jente Pironet i Sarah Pepels), którzy wczoraj za pośrednictwem oficyny PIAS Rec. opublikowali album "Departures".



Pozostaniemy w podobnym nastroju. Członkowie grupy Laveda pochodzą z miasta Albany w stanie Nowy York, 14 kwietnia opublikują album zatytułowany "A Place You Grew Up".



The Saxophones - czyli dobrze znany małżeński duet z wpisów na tym blogu, wreszcie przerwał milczenie, wypuścił nowy singiel, i ogłosił, że 2 czerwca ukaże się ich najnowsza płyta "To Be A Cloud".



Sudden Voices to projekt powołany do życia przez brytyjskiego artystę Bena Morrisa, 14 kwietnia ukaże się debiutancka płyta zatytułowana "Sudden Voices".



Califone to nowe artystyczne wcielenie Tima Rutilia z miasta Los Angeles, jego płyta zatytułowana "Villagers" ukaże się 19 maja.



W sekcji improwizowanej kompozycja, do której często wracam w ostatnich dniach, oprócz dobrze brzmiącego tytułu "Edith", pokazuje nam fragment dobrego jazzowego grania, pochodzącego z płyty brytyjskiego perkusisty Gaza Hughesa (znany z grania w zespole Matthew Halsalla) - "Beboptical Illusion", z Edem Harrisonem na basie, i Andrzejem Barankiem za fortepianem.



Na koniec kolejny perkusista w dzisiejszym zestawieniu - Asher Gamedze z miasta Cape Town (RPA), obecnie rezydujący w Chicago, 2 maja ukaże się jego płyta "Turbulence And Pulse", z Adhanem Zidanem na basie, Alanem Bishopem na saksofonie, Cherifem El - Masrim na gitarze i Mauricem Loucą - syntezatory.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz