sobota, 19 lutego 2022

MODERN STUDIES - "WE ARE THERE" (Fire Records) "Szkockie muśnięcia"

 

    Dokładnie cztery lata temu - ach, jak ten czas leci - recenzowałem na łamach tego bloga płytę "Welcome Strangers", drugi album w dyskografii szkockiego zespołu Modern Studies. Podkreślałem wtedy, że warto zderzyć się z tym, co "inne" - poszerzając w ten sposób swoje horyzonty, wzbogacając paletę odczuć - nawet, gdyby owa "odmienność", nie była na pierwszy rzut oka jaskrawa czy oczywista. Muzyka kwartetu z Glasgow charakteryzuje się również tym, że artyści celowo unikają wyrazistych formuł lub krzykliwych barw. Ich estetyka w dużej mierze funkcjonuje w oparciu o rozbudowaną siatkę wszelkiej maści subtelności, i dobrze zbalansowanych niuansów. Jeśli kwartet nawiązuje do jakiegoś stylu, to robi to delikatnie, z wyczuciem, i jakby mimochodem. Kiedy czerpie z różnych gatunków lub odwołuje się do przeszłości, to nie garściami, tylko odłamkami, drobnymi okruchami, które przy pobieżnym traktowaniu tych kompozycji bardzo łatwo przegapić. "Spędzamy mnóstwo czasu w studiu, wybierając różne rzeczy, badając rozmaite dźwięki. W pewnym sensie może przypominać to malowanie, poniekąd również chemię, mieszanie różnych substancji i odczynników, eksperymentowanie" - oświadczyła wokalistka, autorka tekstów i większości piosenek Emily Scott. A co robili: Rob St. John (gitara, śpiew), Joe Smillie (perkusja), i Pete Harvey (bas, wiolonczela), kiedy akurat nie nagrywali w studio "Pumpkinfield" tego ostatniego, mieszącym się w niewielkiej miejscowości Parthshire? W 2018, a także rok później, sporo koncertowali, wystąpili chociażby w Glastonbury i na Celitic Connections, zaliczyli również festiwal "Fringe", który odbył się w Edynburgu. Rok 2020 przyniósł ich kolejna płytę "The Weight Of The Sun" - gdzie kontynuowali pomysły zapoczątkowane na poprzednim udanym, i tak chwalonym przez prasę branżową, albumie.

Najnowsza, wydana wczoraj, płyta zatytułowana "We Are There" przynosi drobne zmiany. Trudno było oczekiwać czegoś innego, skoro niejako w modus operandi szkockiej grupy wpisane zostało unikanie gwałtownych zwrotów. Dziesięć najświeższych kompozycji można by z grubsza podzielić na dwie części. Pierwsza odsłona przynosi nieco bardziej klasyczne, ale też w pewnym sensie różnorodne, dla Modern Studies granie, czyli indie-fokowe piosenki ("pasterski folk"), korzystające z rozwiązań zaprezentowanych na poprzednich wydawnictwach. Znajdziemy tu rustykalne ballady, z delikatnymi ornamentami skrzypiec, jak w "Comfort Me", nieśmiałe ukłony (nie pokłony), w kierunku melodyki dominującej w latach 70-tych, przewijającej się chociażby w "Sink Into", z ciekawie zrealizowaną perkusją, wyczuwalnym pulsem basu, i tak charakterystyczną, nieco senną wokalizą Emily Scott. Jednym z jaśniejszych punktów tego wydawnictwa jest utwór "Light A Fire", w którym można odnaleźć art-rockowego ducha, przetworzonego przez wrażliwość szkockich artystów. Tym razem w aranżacjach usłyszymy zdecydowanie mniej instrumentów, niż miało to miejsce na wcześniejszych albumach. Jednak wiolonczela, skrzypce, gitara, której mocniejszy głos, jak na warunki Modern Studies, odezwie się w kompozycji "Wild Ocean", lub zwiewne fortepianowe ozdobniki, w zupełności wystarczają, żeby uatrakcyjnić ten zestaw piosenek.

Druga część wydawnictwa "We Are There" zawiera znacznie więcej indie-popowych znaków. Przy tej okazji przypomniały się nagranie Belle And Sebastian. Przebojowy, oczywiście jak na możliwości zespołu,  "Won't Be Long" odmierza żywy rytm, i zgrabne frazy melodii. Podobnie brzmi "Mothlight" oraz "Do You Wanna", który potwierdza, że w tej odsłonie albumu Rob St. John i Emily Scott postawili na dynamikę, i energię. Rozmarzony głos tej ostatniej stanowi przyjemny kontrast w stosunku do jasnych rozbłysków sekcji rytmicznej.  Takie już są muzyczne podpisy szkockiego kwartetu Modern Studies - z pozoru bez fajerwerków, ale po uważnym przyjrzeniu się, pokazują swoją mniej oczywistą oraz intrygującą stronę.

(nota 7/10)

 


W dodatku deserowym, na początku zajrzymy raz jeszcze na recenzowaną przed tygodniem bardzo udaną płytę The Delines - "The Sea Drift". Ponoć dobrego nigdy zbyt wiele, a ja do tych niespiesznych nagrań chętnie wracam. Przed Wami wyborny, poruszający, intymny "All Along The Ride".



Prezentowana całkiem niedawno Allegra Krieger ujawniła kolejny singiel, który promuje jej nadchodzącą płytę "Precious Thing". Wprawdzie premiera albumu zapowiedziana została na 4 marca, ale pojawiły się już pierwsze dobre recenzje.



Znakomite recenzje zbiera także najnowszy album "Life On Earth", grupy Hurray For The Riff Raff. W moje ucho najbardziej wpadła piosenka "Precious Cargo".



Przyznam szczerze, że dawno nic mnie tak nie wymęczyło, jak najnowsza, szeroko komentowana, płyta duetu Beach House - "Once Twice Melody". Dodam na marginesie, że nie od dziś jestem fanem zespołu,  i większość tych  nagrań znałem wcześniej. Jednak słuchane w całości, i po sobie, poza drobnymi wyjątkami, jakoś do mnie nie przemówiły. Pewnie muszę spróbować raz jeszcze.



Przed Wami zespół, który stawia dopiero pierwsze kroki, czyli formacja Into Her Final Sleep, w nagraniu z epki "Persemone".



W kąciku improwizowanym fragment z najnowszej płyty Bugge Wesseltofta. Myślę, że tej postaci akurat nie trzeba specjalnie przybliżać. To znany norweski pianista, kompozytor, człowiek instytucja, założyciel wytwórni Jazzland Recordings, od ćwierć wieku obecny na muzycznej scenie. Ostatnie wydawnictwo zatytułowane "Be Am", promuje przepiękna kompozycja "Roads", gdzie swoje saksofonowe oddechy pozostawił Hakon Kornstad. Nie mogę się od niej oderwać.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz