sobota, 26 lutego 2022

OAN KIM - "OAN KIM & THE DIRTY JAZZ" "David Lynch/Wong Kar Wai/ Wim Wenders"

 

     W dzisiejszej odsłonie bloga będziemy często nawiązywać do obrazów filmowych - stąd też taki, a nie inny tytuł. Nazwiska trzech nieprzypadkowo wybranych reżyserów posłużą nam jako punkty orientacyjne lub też wierzchołki trójkąta, którego pole wyznaczy obszar poszukiwań głównego bohatera tego wpisu. A jest nim francuski saksofonista, o koreańskich korzeniach, wykształcony muzyk, fotograf i reżyser, człowiek wielu talentów - Oan Kim. Swoją przygodę zaczął w wieku pięciu lat, kiedy matka zapisała go na lekcje gry na skrzypcach. Potem próbował okiełznać saksofon, ćwicząc pod okiem Daniela Beaussiera i Juliena Laveau. Dalej były studia w Ens Beaux - Arts (fotografia) oraz na Conservatoire National Superieur De Musique De Paris i Akademii Pianistycznej Billa Evansa. Dzięki wszechstronnemu wykształceniu bez cienia przesady można powiedzieć, że takie instrumenty jak: skrzypce, saksofon, pianino i gitara nie są mu obce. Znudzony czy też zmęczony jazzem Kim odnajduje inspiracje na alternatywno-rockowej scenie. "Odszedłem od jazzu na kilka lat ponieważ poczułem, że staje się on nową muzyką klasyczną, a jego witalność gdzieś zniknęła". To właśnie w tym okresie zakłada formacje Film Noir, z którą wydaje jeden album opublikowany przez wytwórnię Son Du Maquis. W duecie Chinese Army nagrywa trzy epki, które ukazały się nakładem niewielkiej oficyny Balades Sonores. W tak zwanym międzyczasie wyraża się również w sztukach wizualnych, czy to na płaszczyźnie fotografii, czy filmu, tworzy teledyski oraz dokumenty. Wraz z Brigitte Bouilot za film "O mężczyźnie, który malował krople wody" (rzecz o koreańskim malarzu Kim Tschang -Yeul'u), otrzymuje nagrodę Srebrnego Roga podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego.



 Dwa lata temu Oan Kim miał wystawę swoich prac fotograficznych w Dallas. Przy tej okazji poproszono artystę, żeby w trakcie trwania wernisażu dał również koncert. Tak zaczęły powstawać pierwsze kompozycje na album "Oan Kim & The Dirty Jazz". Większość z nich została zainspirowana obrazami, kadrami, czy też konkretnymi filmami. Jak chociażby utwór "Mambo", który od kilku tygodni promuje najnowsze wydawnictwo. Pewnie nie tylko ja, odnalazłem w tym teledysku fascynacje filmem "Pina" (reż. Wim Wenders), do której to francuski saksofonista bez wahania się przyznał. Jego muzyka rozpięta jest - jak sam podkreśla - gdzieś pomiędzy dokonaniami Pharoaha Sandersa, a płytami Radiohead (spora nisza do zagospodarowania). Zwykle niesie wraz z sobą wyraźnie wyczuwalny filmowy lub tez ilustracyjny charakter. Oan Kim wyczarowuje swoje epizody dźwiękowe przy pomocy saksofonu, gitary, organów, delikatnej elektroniki oraz dwójki przyjaciół: Nicolasa Folmera (zagrał na trąbce), i Eduarda Perrauda ( perkusja, znają się jeszcze z czasów studiów w Paryżu).

"Whispers" - to pierwsza piosenka, którą Kim napisał na ten album, tuż po wysłuchaniu utworów Aldous Harding. Wszystko zaczęło się od partii pianina, do której dołączyła perkusja, a tekst połączył się w kolejne frazy podczas bezsennej nocy. Z pewnością na uwagę zasługuje również głos Oan Kima, który raz, chociażby w "Smoking Gun", przypomniał mi sposób śpiewania i barwę głosu Devendry Banharta (również realizacja wokalu), żeby w kolejnych momentach, przy okazji używania delikatnego falsetu, odszukać w mojej pamięci wokalistę kompletnie zapomnianej dziś duńskiej grupy Doi. Ci ostatni swoje łagodne kompozycje ozdabiali gitarami, podczas gdy francuski twórca postawił na saksofon, trąbkę i subtelną elektronikę. Zamierzenia Oan Kima były proste - chciał połączyć wszystko co najlepsze w jazzie, z tym, co najlepsze w muzyce pop. I trzeba przyznać, że długimi fragmentami doskonale odmierzył odpowiednie proporcje, uzyskując wyborny efekt. I tak, "Agony" przyciąga uwagę przyjemnym swingiem. Ta odsłona płyty pochodzi jeszcze z okresu grania z formacją Film Noir. Pierwotnie utwór ten nosił tytuł "Death An Eighties Man", i dedykowany był Leonardowi Cohenowi. "Symphony For The Lost Sea", który brzmi jak temat filmowy, został zainspirowany dokonaniami Strawińskiego. "Prawdopodobnie ma najdłuższe solo saksofonowe na całym albumie (...). Dobre solo jest jak słuchanie przyjaciela snującego opowieść o swoim życiu" - podsumował Oan Kim. "Fight Club" tytułem nawiązuje do filmu. "Wong Kar Why" miał być początkowo satyrą skupioną wokół osoby znanego reżysera. Bez trudu odnajdziemy tutaj atmosferę filmów "Jagodowa miłość", "2046", czy "Spragnieni miłości". Z kolei "The Interzone" powstał po obejrzeniu "Nagiego Lunchu", który poprzedziła lektura książki o tym samym tytule. W "Thelonious" autor chciał przekazać psychodeliczną energię "Bitches Brew". Thelonious to również drugie imię syna francuskiego muzyka. Najpełniej zdaje się brzmieć kompozycja "Quintet", do której wracam najczęściej. Inspiracją do powstania "The Lonesome Path" były dokonania Cheta Bakera.

  Trzeba przyznać, że jak na debiut oraz kompozycje nagrywane w domowym studio, całość brzmi świeżo, profesjonalnie i dojrzale. Owa wspomniana przez mnie świeżość wyraża się również w tym, że bardzo trudno jednoznacznie zaszufladkować ten materiał. Oan Kim z pewnością ma swój niepowtarzalny styl, a jego płyta nie mieści się w tradycyjnym układzie odniesienia. Pisałem już na łamach bloga, że łączenie gatunków jest czymś poniekąd oczywistym dla współczesnego twórcy, a nie wyborem estetycznym. Jednak te rozmaite flirty stylistyczne nie zawsze przynoszą pożądany efekt. Zderzając popową melodykę, z głębią jazzowej improwizacji, jak sam przyznał, również: "z miłości do filmu", Oan Kim stworzył spójny i bardzo udany album, do którego z pewnością często będę powracał. Co ciekawe, do tej pory żadna wytwórnia nie wyraziła pragnienia, żeby opublikować to wydawnictwo. Ten przykry dla francuskiego saksofonisty fakt może odrobinę dziwić. Dużo gorsze płyty znajdowały reklamę i profesjonalne wsparcie prestiżowych oficyn oraz zachwyt dziennikarskiej gawiedzi. Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowa flauta. Warto zapamiętać to nazwisko.

(nota 8/10)


 


W trakcie dzisiejszego wpisu przywołałem zapomniany duński zespół Doi. Zajrzymy więc na ich jedyną w dyskografii płytę zatytułowana "Sing The Boy Electric".



Urokliwa miniaturka od Granny Smitha - "Out Of My Head", pod szyldem ukrywa się multiinstrumentalista Jason Bhattacharya.


Coś z wytwórni City Slang, czyli wydana wczoraj płyta "I'm Not Sorry, I Was Just Being Me", brytyjskiej grupy King Hannah.



 An Evening Redness z opublikowanej również wczoraj płyty "An Evening Redness". B. Elkins - gitara, Bridget Bellavia - teksty oraz głos, plus kilku zaproszonych gości. Coś dla fanów prozy Cromaca McCarthy'ego.


  

Gustowne połączenie jazzu i elektroniki znajdziemy na najnowszej płycie Binker And Moses zatytułowanej "Feeding The Machine".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz