sobota, 29 maja 2021

CHARLYNE YI & LEM JAY - "THE GHOST" (Bandcamp) "Dzień Dziecka"

 

    Przy okazji dzisiejszej odsłony "Muzycznego świata" zastanawiałem się, czy ukazała się niedawno jakaś płyta, która odwoływałaby się, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, do krainy dzieciństwa, czy to poprzez warstwę liryczną - są takie warstwy - czy też na poziomie ogólnej muzycznej wrażliwości. O dziwo, udało mi się znaleźć coś takiego, i to bez większego trudu. Właściwie album "Ghost" - ujrzał światło dzienne dziewięć dni temu - sam wpadł w moje ręce, a dokładniej mówiąc, otarł się o moje uszy, kiedy przesłuchiwałem nowości płytowe, które całkiem niedawno pojawiły się za pośrednictwem portalu Bandcamp.  W pierwszej chwili - są takie chwile - przyciągnęła mnie do tego krążka okładka, odwołująca się z jednej strony do okresu dzieciństwa,  z drugiej przywołująca skojarzenia z przestrzenią teatralną. 

Wspomnianą powyżej płytę "Ghost" rozpoczyna banalny podkład rytmiczny, który rozbrzmiewa w piosence "Stroll". Tak zaprogramować perkusję bez trudu potrafiłoby niemal każde dziecko, które od czasu do czasu bawi się syntezatorem. W dalszej części utworu powitały mnie dwie równolegle prowadzone wokalizy - pani oraz pana - a także pozostałe instrumenty: klawisze, gitara, bas. Delikatnie i zgrabnie rozwijająca się melodia wkrótce doprowadziła mnie na terytorium refrenu, gdzie, jak na wymarzonym placu zabaw, nieoczekiwanie, przynajmniej dla mnie, rozbrzmiały instrumenty dęte. I to właśnie te odrobinę rozjeżdżające się dęciaki  - jak na uroczystościach pogrzebowych w Nowym Orleanie - sprawiły, że postanowiłem posłuchać dalszej części tego albumu.

Trzeba przyznać, że to urokliwe otwarcie - "Stroll" - dość wysoko zawiesiło poprzeczkę dla pozostałych kompozycji. I niestety, w niektórych odsłonach płyty "The Ghost" ta poprzeczka została dość brutalnie strącona. Ale nie wymagajmy zbyt wiele od pary, która debiutuje wspólnym wydawnictwem. On - czyli Lem Jay - jest w tym duecie o wiele mniej znany. Do tej pory tworzył muzykę do reklam. Stąd być może wzięła się, wyraźnie wyczuwalna, ilustracyjność czy opisowość tych w gruncie rzeczy prostych dźwięków wykorzystanych w aranżacyjnej tkance. Od czasu do czasu współpracował także z mniej znanymi wokalistkami, próbując swoich sił również w graniu coverów. Ona - Charlyne Yi -  to dość znana aktorka, komik, trzydziestopięcioletnia artystka mieszkająca w Los Angeles. Polskim widzom powinna być znana, chociażby z filmu "Wpadka" ("Knocked Up" 2007). Widziałem ten obraz, i to prawdopodobnie dwa razy, ale jakoś nie zdołałem jej zapamiętać, pewnie zbyt mono gapiłem się na biust głównej bohaterki. Charlyne Yi wystąpiła również w 21 odcinku "Doktora House", którego z pewnością nie widziałem, gdyż nie miałem przyjemności. Za scenariusz do filmu "Paper Heart" zdobyła nagrodę na festiwalu w Sundance. W jej żyłach płynie domieszka filipińsko-koreańskiej krwi. 

Zamiarem tej egzotycznej pary było stworzenie prostych popowych ballad. I trzeba przyznać, że cel ten został osiągnięty. "Poison Love", podobnie jak poprzednik, zaczyna się od prostego rytmu perkusji, choć tym razem przestrzeń wokół głosów można było nieco lepiej zagospodarować. Same zaś głosy nie przeszkadzają, przynajmniej męski nie kłuje w uszy. Amerykańskiej artystce udało się zachować dziewczęcą delikatność i zwiewność, która dobrze pasuje do tej indie-popowej estetyki. W zbliżonym tempie do odsłony numer dwa rozwija się piosenka "We Don't Know How To Much Move On", która była pierwszą wspólnie stworzoną kompozycją. Lem Jay i jego partnerka z duetu poznali się przez przyjaciółkę obojga - Becky Stark. Miejscem do improwizowanych zabaw zwykle była kuchnia, to właśnie tam powstało wiele intrygujących pomysłów. "To było jak powrót do krainy dzieciństwa, jak zabawa" - wspomina Charlyne Yi prace nad wydawnictwem "The Ghost". To nad czym amerykańscy artyści z pewnością powinni nieco bardziej popracować przy okazji następnych dokonań, to różnicowanie podziałów rytmicznych. Kilka piosenek odmierzanych jest przez łudząco podobne do siebie takty - chyba, że było to zamierzone działanie. W tytułowym "The Ghost" w końcu odnotowujemy zmianę rytmu, ale również brzmienia. W kompozycji dominują mięsiste i już nie tak łagodne tony klawiszy, a zamiast równolegle prowadzonej wokalizy pojawia się melorecytacja Lem Jay'a. W "In The Night" znów usłyszymy miłe dla ucha instrumenty dęte, na które przez cały czas trwania albumu czekałem, a które tak uroczo powitały mnie w refrenie piosenki "Stroll". Z "Wine Song" wyszedł całkiem zgrabny indie-pop dla dorosłych, już bez tak wyraźnych konotacji z krainą dzieciństwa. Album zamyka leniwa ballada czy też kołysanka do snu - "Survival", którą kończą niespieszne podmuchy fletu, harmonijki ustnej oraz akordeonu.

(nota 6.5-7/10)

 


Teledysk powyżej, to oczywiście nie dźwięki z płyty "The Ghost" - Charlyne Yi & Lem Jey, tylko fragment płyty o dość zbliżonym tytule "Ghost Songs", autorstwa  Paula Jarreta. Na pokładzie studia podczas sesji nagraniowych znaleźli się również: Jim Black, Jozef Dumoulin, Julien Pontvianne. Większość kompozycji powstawała sukcesywnie przez ostatnich kilka lat, noszą one ten sam tytuł "Ghost Song" zmienia się tylko numeracja, od jednego do ośmiu.  Na najnowszym wydawnictwie Paula Jarreta przeplatają się one z trzema utworami "Spectre" (nieco więcej swobodnej improwizacji oraz elektroniki), które również oznaczono kolejnymi indeksami.



Nasz dobry znajomy, z kilku wpisów na łamach tego bloga, John Dwyer (i całkiem spora grupa przyjaciół), przypomina o sobie wydawnictwem "Moon Drenched". To już bajka zdecydowanie dla dorosłych dzieci, pamiętających chociażby dokonania Soft Machine. 



W kąciku deserowym rozbrzmiały dźwięki z samego centrum Szkocji. Album Swiss Portrait - "Familiar Patterns" powinien zadowolić uszy fanów gitarowego grania, którzy wciąż mają w pamięci udany niegdyś debiut grupy Diiv. 



 

Na koniec wybrzmiał mój ulubiony fragment z płyty Davida Johna Morrisa - "Monastic Love Songs", który, mam nadzieję, nieco uspokoił rozgrzane głowy polskich fanów tenisa, przed rozpoczynającym się jutro turniejem na kortach Rolanda Garrosa. Losowanie drabinki dla Igi Świątek nie było zbyt szczęśliwe, a droga do wymarzonego finału, pewnie nie tylko z mojej perspektywy, wygląda jak pole minowe. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz