Kilka dni temu niecierpliwie czekałem na rozpoczęcie transmisji meczu tenisowego z kortów Foro Italico w Rzymie. Przeskakując z programu na program trafiłem przypadkiem na odcinek serialu. Jak później się okazało, przed moimi zdumionymi oczami przewinęli się bohaterowie "Mody na sukces". Gdyby wiedzieli, że akurat tego dnia dołączy do nich nowy złakniony wrażeń widz, z pewnością postaraliby się nieco bardziej wykonać zadanie powierzone im przez reżysera. A tak... wyszło jak wyszło. Oczywiście słyszałem o tym serialu tam i tu, głównie w kontekście tego, jak długo można produkować nieprzeciętnego tasiemca. Przyznam szczerze, że nie miałem i wciąż nie mam pojęcia, czego dotyczy główna narracja tego dzieła oraz wątki poboczne. Na ekranie nie mniej zdumionego ode mnie telewizora ujrzałem postać dojrzałego mężczyzny, który usiłował wytłumaczyć coś odrobinę młodszej kobiecie. Tylko zakładam, że owa kobieta mogła być młodsza, coraz trudniej o prawidłową ocenę wieku, toksyna botulinowa robi swoje. Przedstawicielka płci pięknej próbowała zagrać twarzą jakieś emocje. Przypuszczałem, że sporo rozmaitych odczuć w niej się zebrało. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że zgromadziła się ich cała barwna paleta. Jednak mimika tej aktorki była tak uboga, że jej oblicze mogło jedynie wyrazić mniejsze lub większe stany zdziwienia, w wersji: "A1" lub bardziej powściągliwej "B2". "Ależ psychodelia" - wyrwało się w pewnym momencie z moich spierzchniętych warg, kiedy tak z zapartym tchem śledziłem poczynania pary amerykańskich aktorów.
Podobne zdanie może cisnąć się na usta komuś, kto z własnej nieprzymuszonej woli zanurzy się w otchłań dźwięków zebranych na płycie GNOD - "Easy To Build Hard To Destroy", a kto zwykle obcuje z łagodnymi piosenkami, w stylu przebojów sióstr Godlewskich czy Cleo. Gnod to zespół kultowy w wąskich kręgach tropicieli i poszukiwaczy niepokornych brzmień. Na scenie muzycznej obecny jest od mniej więcej 14 lat. Przez ten czas zdążył opublikować całe stosy płyt i kaset zawierających zapisy kolejnych sesji nagraniowych. Wielbiciele i kolekcjonerzy albumów brytyjskiej formacji mają więc ręce pełne roboty i raczej nie mogą spać spokojnie. A nuż okaże się, że przegapili jakąś unikatową sesję, która w zawrotnej liczbie 100 kopii rozeszła się niczym ciepłe bułeczki. Przez lata członkowie grupy penetrowali drogi i bezdroża rozległej psychodelicznej krainy. Inspiracji szukają zarówno w przeszłości, jak i w tym, co obecnie dzieje się na scenie muzycznej. Na koncercie recenzowanego na łamach tego bloga Sunburned Hand Of The Man byli w Manchesterze, a wydarzenie to stanowiło ważny punkt na trasie ich artystycznego rozwoju. Skład załogi z "Młyna" (nazwa klubu, gdzie najczęściej odbywają się koncerty, spotkania oraz rejestracje nagrań) wielokrotnie się zmieniał - jedni muzycy odchodzili, w ich miejsce szybko pojawiali się nowi artyści. Paddy Shine, Chris Haslam i kobiecy rodzynek - Marlene Ribeiro, to stałe filary formacji z Salford. Paddy Shine udziela się również w kilku innych zespołach, w międzyczasie prowadząc swoje niezależne wydawnictwo Tesla Tapes. Dowodzona przez niego formacja wciąż eksperymentuje z brzmieniem, szukając świeżych bodźców w twórczości grup z pogranicza folku i rocka (przełom lat 60/70), ale także otwierając się na dokonania zespołów, które funkcjonowały w oparciu o mniej lub bardziej rozbudowaną elektronikę. Czego by członkowie Gnod nie dotknęli, jakich środków stylistycznych by nie użyli, zawsze w finalnym efekcie zamienia się to w psychodeliczne tony. Stąd nie dziwią porównania dziennikarzy i recenzentów, którzy w muzyce Gnod odnajdywali: "kosmiczny trans", "zapis czarnej mszy", "szamańskie zaśpiewy", "pogańskie rytuały" czy "narkotykowe halucynacje". "Gnod - Taking Drugs, So You Don't Have To" - brzmi nieformalne i żartobliwe hasło reklamowe wymyślone przez Paddy Shine'a.
Wszystko to można znaleźć na zestawie nagrań "Easy To Build Hard To Destroy". Pikanterii dodaje fakt, że nie są to kompozycje nowe i najnowsze, tylko takie, które długo pozostawały poza powszechnym oficjalnym obiegiem. Osiem zebranych obok siebie utworów pokazuje, że Gnod to zespół, który żywi się interakcją pomiędzy poszczególnymi muzykami. Żywiołem tych artystów jest scena, wspólne granie i poszukiwanie dobrej energii. Bazą ich dialogów są zwykle krautrockowe podwaliny lub używając określenia jednego z członków grupy - "hipnotyczna rytmiczna jazda". "Powtarzanie pomaga w telepatii, którą nawiązujemy podczas wspólnego grania". Spokojne otwarcie "Elka" wita słuchacza dzwoneczkami oraz monotonnym transowym rytmem. Można powiedzieć, że to dość łagodny i bezpieczny wstęp do wydarzeń, które rozegrają się w dalszej części albumu. W "Inner Z" brzmienie syntezatorów kreuje przestrzeń, gdzie swoje akcenty kładą gitarowe riffy. Przed nami blisko trzynaście minut podróży, również przez kilka estetycznych epok. Muzyka Gond wydaje się dryfować poza czasem, mimo iż tak bardzo jest od czasu zależna. Całkiem nieźle wyraża nietzscheańską ideę wiecznego powrotu. Trochę, jak w twórczości Brunona Schulza proponuje boczne odnogi czasu - "Tak, istnieją takie boczne odnogi czasu, trochę nielegalne, co prawda i problematyczne, ale gdy się wiezie taką kontrabandę, jak my, takie nadliczbowe zdarzenie nie do zaszeregowania - nie można być za nadto wybrednym" (Bruno Schulz - "Sklepy cynamonowe"). W twórczości Brytyjczyków napotkamy przede wszystkim: "próbę stworzenia przestrzeni, a nie jej wypełnienia" - co podkreślił w wywiadzie Paddy Shine. W "They Live" zwraca na siebie uwagę brzmienie gitar - mają więcej brudu, unosi się wokół nich garażowy kurz, który w takim układzie jest wartością dodaną. Nie ma więc co utyskiwać na jakość techniczną tego materiału. Choć trzeba dodać, że wokalizy długimi fragmentami są bardzo nieczytelne. "Deadbeatdisco!!! Part 1, Part 2" - to kolejne głębokie zanurzenie się w psychodeliczną toń, wykorzystano tutaj dźwięk trąbki, a pierwsze nieśmiałe uderzenie w perkusję pojawia się dopiero/już w siódmej minucie nagrania. Jeszcze głębsze zanurzenie w rozgrzaną dźwiękową magmę przynosi wraz z sobą "5th Sun (Chaudelande Version)" - jedenaście minut wicia się w ponurych, złowieszczych tonach. Sugestywna i plastyczna wizja jak żywcem wyjęta z kadrów Alejandro Jodorowskiego, o którym wspominałem jakiś czas temu na łamach tego bloga. Do znakomitego "A Very Special Request" wracałem wielokrotnie, zwabiony ciepłym podmuchem przesterowanych gitar. Najnowsze wydawnictwo Gnod żegna słuchacza dźwiękami dzwonków, fletów i oddechów, na których tle rozbrzmiewają mantrowe zaśpiewy. Tak, psychodelia niejedno ma imię, a członkowie grupy Gond, jak mało kto potrafią je na nowo definiować.
Ps. Krytykować łatwo, i owszem, chociażby "Modę na sukces", o wiele trudniej polecić coś ciekawego. Polecam więc nieśmiało serial, który ostatnio oglądam, czyli "Dochodzenie" (2020 rok i zaledwie sześć odcinków). Historię oparto na faktach sprawy zabójstwa szwedzkiej dziennikarki Kim Wall, która zmarła 10 sierpnia 2017 roku.
(nota 7.5-8/10)
Chwilę wytchnienia od psychodelicznych tonów z pewnością przyniesie najnowsza piosenka Nicholasa Krgovicha - "Bedlam", promuje ona wydawnictwo "This Spring", które ukaże się w przyszłym tygodniu i być może będzie daniem głównym.
Zanurzenie w odległą muzyczną przeszłość proponuje na swojej najnowszej i całkiem udanej płycie Matt Berry. Krążek "The Blue Elephant" opublikowała oficyna Acid Jazz Records.
Skoro padło słówko "jazz", to pora na kącik improwizowany. W nim dwie propozycje - pierwsza to płyta niemieckiego tria Kilian Kemmer Trio - "Und Zarathustra Tanzte". Pianista i filozof z wykształcenia Kilian Kemmer zainspirował się twórczością Fryderyka Nietzschego, szczególnie zaś jego ideą "wiecznego powrotu". Trzynaście różnorodnych kompozycji powinno zaspokoić apetyt fanów klasycznego jazzowego tria i współczesnej pianistyki.
Na koniec dzisiejszej odsłony "muzycznego świata" fragment najnowszej płyty Chrisa Pottera "Sunrise Reprise", która ukazała się przed tygodniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz