Parafrazując słowa Benedykta Chmielowskiego możemy powiedzieć - czasy, jakie są, każdy widzi. I pewnie w ocenie tego, co rozgrywa się za naszymi oknami, jesteśmy wyjątkowo zgodni. Pomimo wysiłków pandemia nie zamierza odpuścić, nasza izolacja w domach trwa. Nie możemy w pełni korzystać z czasu wolnego, rozwijać swoich talentów czy pasji. Wielu artystów zamiast utyskiwać na dni, w których przyszło nam żyć, pozwoliło sobie przelać na papier prywatne refleksje, i potraktować je jako inspiracje do wyrażania się na niwie artystycznej. Jednym z takich twórców jest Michael Tomlinson, który własnym sumptem, korzystając z platformy Bandamp, postanowił podzielić się z nami debiutanckim wydawnictwem.
Już po wysłuchaniu pierwszego utworu - "Strange Time" - możemy dojść do jedynie słusznego wniosku, że artysta pochodzący z Brisbane, a rezydujący obecnie w Londynie, niebyt długo będzie cieszył się statusem "wolnego strzelca". Chcę przez to powiedzieć, że zdziwiłbym się bardzo, gdyby wydaniem tego materiału nie zainteresowała się wkrótce jakaś niezależna wytwórnia. Poszczególne kompozycje są świetnie zaaranżowane i zrealizowane. Do rejestracji sześciu utworów Tomlinson wykorzystał zacisze domowych pieleszy oraz wnętrza trech studiów nagraniowych - Ariesound Studios, Rainy Studios, Vacant Tv Studios. Pomoc podczas nagrywania tych urokliwych pieśni udzieliło kilkunastu muzyków, którzy zagrali miedzy innymi: na trąbce, klarnecie, wiolonczeli, flecie, flugelhornie, wiolonczeli, gitarze, saksofonie, basie, perkusji. Nad całością albumu "Strange Time" unosi się momentami radosny, w innych fragmentach refleksyjny i nostalgiczny, folkowy i art-rockowy duch z przełomu lat 60/70 -tych. Te folkowe impresje zwykle stanowią punkt wyjścia albo główne motywy, wokół których Australijski twórca rozbudowuje kompozycje. Czuć w nich osobliwą lekkość, a nawet rozmach, momentami wręcz przepych i swobodę w łączeniu ze sobą kolejnych nut, a także wskazywania miejsca dla następnych instrumentów. Pomyślałby kto, że Michael Tomlinson to zaprawiony w boju rockman, stary, nie tylko gitarowy, wyjadacz, z dorobkiem liczącym co najmniej kilkanaście wydawnictw. Tymczasem "Strange Time" to, jak wspomniałem wcześniej, jego autorski debiut. Wcześniej nasz dzisiejszy bohater udzielał się wokalnie oraz grał na gitarze w mało znanej grupie Yves Klein Blue, po której nie pozostał żaden znaczący czy warty uwagi ślad, a po przeprowadzce do Londynu, założył formacje Many Things; jej aktualny status jest mi bliżej nieznany.
Debiutancki krążek "Strange Time" dźwiękami gitary udanie rozpoczyna tytułowa kompozycja i roztacza wokół słuchacza miękką nasyconą po brzegi przestrzeń kameralnego popu. Wokalista przywołuje frazy, w których, szczególnie w ostatnich miesiącach, pewnie odnajdzie się niemal każdy z nas: "Jestem zamknięty w swoim domu, po prostu przeglądam telefon...". To odwołanie się do osobliwych "covidowych" doświadczeń przewija się w tekstach kolejnych piosenek. Najlepsza, moim zdaniem, odsłona płyty, czyli wypełniony ptasim świergotem, znakomity "Spring", z powracającym motywem, zgrabnie rozpisanym na dźwięki trąbki - dyskretne nawiązanie do twórczości Roberta Wyatta, a jakże - zawiera refleksje dotyczące schyłku ludzkości. Autor zastanawia się, jak będzie wyglądał świat pozbawiony naszej obecności. "To byłoby najszczęśliwsze uczucie, jakiego od dawna doznałem, gdybym dowiedział się, że kiedy nas (ludzi) zabraknie, świat znów będzie należał do siebie". W tym kontekście nie dziwią zbytnio wersy autorskiej wizji, w stylu: "Lwy wzięły w posiadanie Traflagar Square, a delfiny wynurzyły się z Tamizy". Najwyższy czas! Jeśli nie teraz, to kiedy - chciałoby się dodać do marzeń Tomlinsona swoje trzy grosze. Najdłuższą kompozycją jest siedmiominutowa "Them Apples, jej współautorem jest Viljam Nybacka. Tutaj, jak i w poprzedzającej ją "A Long Day", znajdziemy odwołania do Billa Callahana, czy Ryleya Walkera. Zwracają na siebie uwagę ozdobniki fletu, trąbki, chórek w osobach Connie Chatwin i Ann Kody, rozpoczynający "Them Apples, a potem skok, zanurzenie i kąpiel w melodyce lat 70-tych, świetnie poprowadzona muzyczna narracja, zmiany rytmu, gitarowa solówka, skojarzenie z płytami grup Caravan czy chociażby Yes itp. "Baby's Been Gone" to leniwie snująca się ballada, okraszona tonami wiolonczeli. Jedyne zastrzeżenia mam do utworu "Thursday, 8 pm", który kończy debiutanckie dzieło Australijczyka, i który zwyczajnie nie przypadł mi do gustu. W gruncie rzeczy to banalny temat - wymuszona dawka optymizmu, tytuł nawiązuje do podziękowań pod adresem personelu medycznego - i niewiele można było z tymi pospolitymi nutami zrobić. "W zasadzie zajmuje się istotnymi, jak i błahymi rzeczami, które przewijają się przez nasze zwykłe i codzienne doświadczenia" - powiedział w jednym z wywiadów Michael Tomlinson. Podkreślił również zaangażowanie i wkład w rozwój płyty zaprzyjaźnionych muzyków, którzy pochodzą z różnych zakątków globu: Turcja, Japonia, Finlandia, Nowa Zelandia, Wyspy Brytyjskie. Bez nich z pewnością nie byłoby tego wydawnictwa. To właśnie ich autor krążka "Strange Time" ukrył pod szyldem "MF", mówiąc o nich: "Most Talented Motherfuckers".
(nota 7.5/10)
Muszę przyznać, że piosenka "Spring" MF Tomlinsona jest jedną z moich ulubionych i najczęściej odtwarzanych w ostatnich dniach. Drugą bez wątpienia jest wyjątkowej urody pieśń "Perfect Sun", w wykonaniu Under Violet. Ten wyborny utwór pochodzi z niedawno opublikowanej płyty "Threes".
W kąciku improwizowanym wystąpi Whatido Archive Group, w kompozycji "Ethiopian Airlines", którą można znaleźć na świeżutkiej płycie "The Black Stone Affair". Krótko mówiąc swobodny lot w przestrzeni afrobeatu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz