Dość regularnie na rynku muzycznym pojawiają się archiwalia, o istnieniu których mało kto wiedział. Trzymane w tajemnicy oraz w sejfach prywatnych kolekcjonerów albo odnalezione przypadkiem na strychu lub w piwnicy podczas przeprowadzki czy robienia porządków. Kto wie, ile jeszcze cennych nagrań, pochodzących z bliższej lub odrobinę bardziej odległej przeszłości zaskoczy w najbliższym czasie słuchaczy. Prezentowany dzisiaj zestaw być może nie jest specjalnie zaskakujący, ale powinien zainteresować szczególnie fanów grupy Morphine.
Zaryzykuję twierdzenie, że niemal każdy, kto nieco bardziej interesuje się szeroko pojętą sceną alternatywną, musiał prędzej lub później zetknąć się z tą nazwą. Zespół Morphine powołali do życia gdzieś w okolicach 1990 roku jej późniejszy lider, wokalista i basista Mark Sandman oraz Dana Colley (saksofon barytonowy). Od samego początku, czyli udanego debiutu "Good", trio miało coś, czego inne formacje nieraz bezskutecznie poszukują przez całą karierę - mianowicie charakterystyczny styl, dzięki czemu przyciągali kolejnych fanów. Muzyka amerykańskiej grupy oddychała i pulsowała niskimi głębokimi tonami, które współtworzyły mięsisty dwunastostrunowy bas, saksofon barytonowy i perkusja. Trudno było pomylić ich unikatowe brzmienie z dokonaniami innych zespołów, które wtedy, w latach 90-tych, funkcjonowały przede wszystkim w oparciu o dźwięki mniej lub bardziej przesterowanych gitar (do wykorzystania elektroniki i programów komputerowych podchodzono jeszcze z pewną taką nieśmiałością). W zdobyciu popularności pomogły lokalne stacje radiowe, głównie studenckie, przeżywające w tamtym okresie swój renesans. Poza tym wiele gwiazd alternatywnego rocka zupełnie niezależnie od siebie, chętnie i zgodnie, przyznawało, że w wolnym czasie słucha piosenek Morphine. I tak początkowo tajemnicza nazwa, powtarzana z ust do ust niczym magiczne zaklęcie, szybko zyskała status kultowej. Swoją pozycję na rynku grupa ugruntowała znakomitym albumem "Cure For Pain", wydanym we wrześniu 1993 roku, w małej niezależnej wytworni Rykodisc Records. Sukces był zaskakujący i ogromny, kiedy nagle okazało się, że płyta sprzedała się w zawrotnej liczbie, jak na tak skromny label, 300 tysięcy kopii. Nic więc dziwnego, że zespół wyruszył w długą trasę koncertową po USA i Europie.
Tuż przed nagraniem przełomowego krążka, w zespole doszło do zmian kadrowych. Szeregi grupy opuścił Jerome Deupree. Wprawdzie wszedł do studia i całkiem możliwe, że zdołał zarejestrować kilka uderzeń pałkami lub stopą, jednak po kłótni z Markiem Sandmanem zastąpił go Bill Conway. To charyzmatyczny lider i wokalista, autor większości niekiedy barwnych tekstów, miał w zespole Morphine decydujący głos. To od niego wszystko, co istotne się zaczynało, i na nim kończyło, także funkcjonowanie zespołu, kiedy zmarł w wyniku zawału serca podczas koncertu. Wokół tej symbolicznej poniekąd śmierci do dziś narosło mnóstwo plotek, spekulacji i wątpliwości. Głównie przez to, że pogrążona w smutku rodzina, powołując się na kwestie religijne, nie zezwoliła na wykonanie sekcji zwłok.
Mark Sandman odszedł w wieku 46 lat, w dniu 3 lipca 1999 roku, podczas koncertu w niewielkiej włoskiej miejscowości. Palestrina położona jest na wzniesieniu, trzydzieści siedem kilometrów od Rzymu, w prowincji Lazio. Ze schodów prowadzących do Palazzo można podziwiać urokliwą panoramę tego miasteczka, z typowymi dla regionu wąskimi uliczkami stromo wspinającym się w górę, to znów łagodnie opadającym ku dolinie. Był upalny sobotni letni wieczór - termometry za oknami wskazywały blisko 35 stopni - kiedy Mark Sandman upadł na deski sceny. Jego gitara basowa wciąż jeszcze grała, gdy podbiegli do niego przyjaciele z zespołu. "Muzyka, którą tworzył, zawsze miała pierwiastek duchowy. W erze post-punka była niczym powiew świeżego powietrza" - powiedział wierny towarzysz Sandmana, saksofonista Dana Colley.
O ile postać wokalisty grupy Morphine (nazwę zaczerpnięto od imienia Morfeusza, boga snów) - Marka Sandmana jest w miarę znana, o tyle fakt, że udzielał się także w innych zespołach już niekoniecznie. Warto w tym miejscu dodać, że ten niedoszły taksówkarz - ugodzony nożem w klatkę piersiową podczas jednego z kursów i okradziony - ten znakomity basista, samodzielnie przerabiający instrumenty, fotograf amator i autor komiksu "The Twinemen", przewinął się również przez składy takich grup jak: Treat Her Right, Candy Bar, The Pale Brothers, Treat Her Orange i The Hypnosonics. Taśmy z nagraniami tej ostatniej grupy właśnie trafiły do naszych rąk. Trzeba podkreślić, że z formacją The Hypnosonics Mark Sandman był związany do końca swoich dni. Po raz ostatni wystąpił z nimi w 1999 roku, na dwa tygodnie przed wyjazdem do Europy i tragiczną śmiercią. Lider Morphine grał w tym zespole na basie, organach oraz śpiewał.
Pierwszy zestaw nagrań "Someone Stole My Shoes: Beyond The Q Division Sessions" obejmuje siedem kompozycji i lotem błyskawicy zabiera nas do 1989 roku. Mark Sandman, Jerome Deupree, Tom Halter, Russ Gershon i Mike Rivad spotkali się w bostońskim studio Q Division i zarejestrowali kilka kompozycji. Pierwszy krążek otwiera znakomity "Rub It In", pulsujący dźwiękami klangowanego basu oraz tonami trąbki, w której można odnaleźć odwołania do twórczości Milesa Davisa. W "Livin' With You" uwagę przykuwa sugestywny nastrój i dialog instrumentów dętych. "Insomniac" czy "Somoene Stole My Shoes" mają w sobie coś z klasycznych propozycji Morphine. Cały ten zestaw nagrań jest również i poniekąd zapisem tego, jak kształtowało się późniejsze unikatowe brzmienie kultowego amerykańskiego zespołu. Trochę tutaj alternatywnego rocka, odrobina skocznego funky, jazzu i mnóstwo radości wynikającej ze wspólnego grania. Dwie ostatnie odsłony tego krążka to przeskok w czasie do 1996 roku i radiowe wersje "Rub It In" oraz "Early Man". Druga płyta "Drums Were Beating Fort Apache Studios" zawiera dziewięć utworów, w tym klasyka Morphine "French Fries With Pepper", z saksofonistą Daną Colleyem na pokładzie. W 1996 roku Morphine nagrali płytę "Like Swimming", zbierając się w studio Fort Apache, tym samym, w którym Hypnosonics zarejestrowali koncert dla lokalnej stacji WFNX. Jeśli w tamtych, nie tak znowu odległych latach, nie mieszkałeś w okolicach Bostonu, szanse na usłyszenie Hypnosonics były niewielkie. Warto więc skorzystać z nadarzającej się okazji i zanurzyć się tych kompozycjach.
(nota 7.5/10)
W kąciku deserowym przeniesiemy się za naszą wschodnią granicę, gdzie zaglądamy bardzo rzadko, ale właśnie stamtąd, dokładniej mówiąc z Moskwy, pochodzi Kate (pewnie Katarina) Shilonosova, która ukrywa się pod szyldem Kate NV. Jakiś czas temu ukazał się jej debiut fonograficzny zatytułowany "Room For The Moon", skąd pochodzi bardzo udana kompozycja "Not Not Not".
Nagraniem "X Marks" przypomina o sobie grupa MOAA, utwór promuje niedawno wydany debiutancki album "Euphoric Recall".
Na koniec dzisiejszej odsłony przeniesiemy się do Nowej Zelandii, skąd pochodzi Daniel McBride, ukrywający się pod szyldem Sheep, Dog & Wolf. Na początku kwietnia opublikował on całkiem udany album "Two-Minds", na którym znajdziemy wyborną kompozycję "Deep Crescents", będącą świadectwem jego bogatej wyobraźni muzycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz