piątek, 11 grudnia 2020

TOPOGRAPHIES - "IDEAL FORM" (FUNERAL PARTY RECORDS) "Jaki ojciec, taki... "

     Gdzieś pod koniec lat sześćdziesiątych - były takie lata - Jim Morrison, w klasycznym dziś przeboju grupy The Doors - "The End", zawarł był  takie oto subtelne i pamiętne frazy: "Father?/ Yes, Son/ I Want To Kill You/ Mother?/ I Want to ...". Całkiem zgrabna piosenka została napisana tuż po rozstaniu artysty z Mary Werbelow (ach, te kobiety), początkowo miała być czymś na kształt pożegnania. Dziennikarska brać, krytycy nie tylko muzyczni, psychologowie i eseiści, prześcigali się później w próbach interpretacji słów lidera The Doors. Wychowani na pracach Zygmunta Freuda puszczali wodzę fantazji (jakie wodze, taka fantazja), wskazywali na ewidentnie zarysowany "kompleks Edypa" podmiotu lirycznego. Inni podkreślali dążenie do zerwania z "EGO" - otrzymanym w genetycznym spadku oraz narzuconym na etapach socjalizacji - i łączące się z tym pragnienie autokreacji; wymyślenie siebie na nowo, już na własnych warunkach. Tymczasem, w jednym z pierwszych wywiadów tuż po napisaniu tej piosenki (1967 r.), Jim Morrison z rozbrajającą szczerością stwierdził, że nie wie dokładnie, co miał na myśli pisząc pamiętne wersy tekstu "The End".

Kiedy czytamy zapiski rozmów z dorosłymi już dziećmi sławnych artystów, jakże często natrafiamy na moment, w którym na poziomie symbolicznym ( w mniej lub bardziej ukryty sposób), rozbrzmiewają echa wyżej wspomnianej frazy Jima Morrisona: "Father?...". Czasami czytelnika wręcz uderza owa chęć odcięcia się od rodzinnych koneksji niemal za wszelką cenę. Zwraca na siebie uwagę mechanizm wyparcia, dążenie do samostanowienia, pragnienie powiedzenia światu: "Wszystko, co osiągnąłem, zawdzięczam tylko i wyłącznie sobie". Zupełnie tak, jakby nawet drobna pomoc - cenna rada, mądra wskazówka - zaprawionego w artystycznym boju ojca lub utalentowanej i spełnionej matki (są takie matki), była ujmą na honorze. Kto wie, może również z tego powodu córka słynnego reżysera została w końcu aktorką... tyle, że porno.




   Podobne wrażenia odniosłem - choć być może bez tak mocno zaakcentowanego imperatywu -  czytając wywiad z Gray'em Tolhurstem - liderem, wokalistą i autorem tekstów amerykańskiej formacji Topographies. Niektórym, co bardziej uważnym czytelnikom, nazwisko Tolhurst może wydać się dziwnie znajome. Pragnę więc uprzejmie donieść, że to właśnie ten Tolhurst, z tych Tolhurstów; syn -  w tym momencie Gray pewnie uśmiechnie się łagodnie, myśląc w duchu: "Znowu?! Ile można!" - Laurence'a Tolhursta, klawiszowca i perkusisty The Cure. Gray ponoć twórczość ojca zna, i owszem. Trudno, żeby zaprzeczył. Jednak zgodnie z tym, co szczerze, jak na świeckiej spowiedzi wyznał -  w młodości nie karmił się piosenkami The Cure niczym pogrążona w ataku bulimii nastolatka. Raczej ostrożnie dawkował sobie "Just Like Heaven", "M", z umiarem i powściągliwością godną szanującego się sceptyka, wychowanego, ma się rozumieć, w duchu greckich ideałów. Dopiero w ostatnich trzech latach odkrył cztery pierwsze płyty The Cure, i nawet zaczął żałować dlaczego nie posłuchał ich wcześniej. Bacznie natomiast przysłuchiwał się innym grupom: Can, Kraftwerk, Terry Riley. Jednak dźwięków lub odniesień do twórczości wyżej wymienionych (szczególnie do tego ostatniego), próżno szukać na debiutanckim krążku Topographies - "Ideal Form". Słychać zaś tony kojarzące się z estetyką new-wave, post-punk, cold-wave, czy dyskretne odwołania do płyt Clan Of Xymox lub The Cure, z początku lat 80-tych.

Syn Laurence'a Tolhursta dorastał w słonecznym Los Angeles, a nie w pochmurnym Londynie, jednak w muzyce jego formacji nie ma zbyt wiele słońca. Jeśli już się pojawi, jest to z pewnością miodowa tarcza widoczna w zimowy poranek albo łagodnie roztapiająca się gdzieś na linii horyzontu. Później Gray przeniósł się do San Francisco, gdzie podobnie jak nasz noblista, chciał mieć "Widzenia nad Zatoką...", studiował kierunek artystyczny (poezja) i założył zespół. W czteroosobowym składzie Topographies wydali kilka singli oraz epek dla Sonic Cathedral czy Dream Recordings. Piosenki na krążek "Ideal Form" zaczęły powstawać w 2019 roku, tuż po zakończeniu trasy koncertowej. Wtedy to szeregi grupy opuścił perkusista, a Justin Oronos (bas), Jeremie Ruest (gitara, syntezator) oraz Gray Tolhurst, musieli podjąć decyzję, czy nadal grają razem.

Jak widać po wydawnictwie "Ideal Form", które ukazało się na początku grudnia, panowie funkcjonują jako całkiem nieźle zgrane trio. Spragnieni ekscytujących nowości, wyzwań i przekraczania gatunkowych granic, niczego takiego na debiutanckim krążku amerykańskiej grupy nie znajdą. Formacja z San Francisco porusza się po już zdefiniowanym terytorium, ale robi to na tyle sprawnie i przekonująco, że warto posłuchać ich muzyki. W tekstach kreślonych piórem Graya bywa poetycko i mrocznie, można odczuć fascynację wokalisty twórczością Paula Celana, do której chętnie się przyznaje. Dominują proste aranżacje, chłodne i ascetyczne przestrzenie stworzone w oparciu o brzmienie gitary i syntezatora.

Gdybym miał złośliwie - bo jakże inaczej - porównać debiutancki album formacji Graya Tolhursta do płyt The Cure, to musiałbym się cofnąć, o mniej więcej 40 lat, do etapu, kiedy jego ojciec 22 kwietnia 1980 roku wychodził z Morgan Studios, po zakończeniu nagrywania "Seventeen Seconds", żeby wrócić po roku i zarejestrować osiem nowych kompozycji, które wypełniły wydawnictwo "Faith".  Trio Topographies wciąż kształtuje swój styl, dopracowując poszczególne elementy. Są na dobrej drodze, żeby zaistnieć w świadomości odbiorców na dłużej, niż jednosezonowe spadające gwiazdki. Sukcesu The Cure z pewnością nie powtórzą, ale przecież basiście, gitarzyście i wokaliście, oglądającym malownicze zachody słońca w Oceanie Spokojnym, nie o to chodzi.

(nota 7.5/10)





W kąciku deserowym aż dwa nagania jednego artysty Johnny Labella. Płyta "XVIII" rozpoczyna się tak, że klękajcie narody, otwiera ją niezwykła kompozycja "The Dolphins", z ornamentami Chrisa Scotta na saksofonie. Potem pojawia się druga równie niezwykła odsłona, czyli "Doppelganger", cudna marzycielska pieśń. Te utwory ustawiły moje oczekiwania tak, że już zacząłem myśleć, że oto mam nową kandydatkę do płyty roku. Niestety, Johnny Labell nie udźwignął ciężaru odpowiedzialności i dalej jest już tylko gorzej, słabiej, rozczarowująco. Jednak do tych dwóch kompozycji wracam i wracam...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz