niedziela, 20 września 2020

SHABASON, KRGOVICH & HARRIS - "PHILADELPHIA" (Idee Fixe Records) "To, co umyka..."

 

     Pod koniec lat 80-tych wielu z nas nie było jeszcze na tym padole łez, inni z mizernej blastocysty przemieniali się w nieco dojrzalsze formy istnienia, jeszcze inni wycierali niedomyte korytarze szkół podstawowych, wyręczając w ten sposób zajęte plotkami sprzątaczki, i snując poważne plany dotyczące najbliższej przyszłości. W tych jakże śmiałych niekiedy marzeniach wkładaliśmy skafander kosmonauty, przymierzaliśmy pogrzebowe wdzianko kominiarza albo wciskaliśmy się w pomarańczowy uniform kierowcy śmieciarki, której poczynania bacznie śledziliśmy z okien podczas nudnej lekcji. Tymczasem w marcu 1988 roku David Sylvian i Holger Czukay opublikowali album "Plight And Premonition". Krążek zawierał dwa utwory utrzymane w ambientowej stylistyce. Jeszcze w grudniu tego samego roku, zachęceni owocną współpracą, obydwaj panowie ponownie przekroczyli gościnne progi Can Studio w Kolonii, żeby zarejestrować następny materiał zatytułowany "Flux Mutability". Płyta zawierała również dwa utwory, czasem trwania oscylujące wokół 20 minut. Dlaczego na wstępie dzisiejszego spotkania pozwoliłem sobie wrócić do przeszłości i przypomnieć te dwa wspaniałe wydawnictwa? Powód jest bardzo prosty. Oto na rynku pojawiła się płyta o wdzięcznym tytule "Philadelphia", która w pewien sposób nawiązuje do sylvianowskiej estetyki ze wspomnianego wyżej okresu.

 Wszystko zaczęło się mniej więcej dwa lata temu, kiedy trójka przyjaciół - Joseph Shabason, Nicholas Krgovich i Chris Harris - nudzili się w jesienne wieczory na tyle, że zaczęli komponować, a potem drogą elektroniczną przesyłać próbki demo. Zebrało się tego osiem nieopierzonych utworów, które wymagały pracy, uwagi oraz dalszej obróbki. "Jesienią 2019 zdaliśmy sobie sprawę, że jeśli nie spotkamy się razem w jednym miejscu, nigdy nie ukończymy tego albumu". Świadomi czyhających zagrożeń polecili więc do Toronto, gdzie nagrali cały materiał podczas trzech sesji.

O Josephie Shabasonie wspominałem na łamach tego bloga, chociażby przy okazji jego wydawnictwa "Anna", które poświęcił chorującej matce. Cieszę się, że powrócił w dobrej formie, i znów pojawia się w moim wpisie, bo oznacza to, ni mniej ni więcej, iż postawiłem na właściwego konia. Shabason to kanadyjski muzyk sesyjny, kompozytor, saksofonista, znany ze współpracy z takimi grupami jak: Destroyer czy The War On Drugs. Wzrastał w rodzinie muzycznej, bowiem jego ojciec był pianistą jazzowym. Ceni sobie twórczość Briana Eno, Terry Riley'a, Masabumi Kikuchi, czy Midori Takady, do których również odwołują się autorzy krążka "Philadelphia". "Album narodził się z miłości do japońskiej muzyki New Age". Ostatnio dał prókę swoich możliwości przy okazji płyty formacji Austra lub na albumie "Heavy Nights" zespołu Evening Hymns. Jako zaproszony gość - wziął do ręki flet oraz saksofon - wkroczył do studia, kiedy Nicholas Krgovich nagrywał płytę "Ouch" (2018). 

Krgovich to multiinstrumentalista i wokalista pochodzący z Vancouver. Ponoć sam Robert Wyatt powiedział o nim i o jego twórczości takie oto zdanie: "Piękny, bardzo wzruszający i ludzki". Debiutował w 2002 roku albumem "When It's Dark And It's Summer". Współpracował z Mount Eerie, Nite Jewel, Dirty Projectors. Popełnił był także jednoaktowy musical dla Vancouver Push Festival. Na wspomnianej przeze mnie płycie "Ouch", zawarł zestaw piosenek pełnych smutku, żalu i rozgoryczenia, w których zaprezentował doświadczenie bycia porzuconym. "Czuję się oszukany i okradziony" - śpiewał, przeżywając bolesne rozstanie. Z gitarzystą Chrisem Harrisem spotkał się pod szyldem P:Ano, kiedy wydali wspólnie album "The Den", grał u jego boku w zespole No Kids. Nic więc dziwnego, że przy okazji pracy na krążkiem "Philadelphia", pozostając w minorowym nastroju, również przypomniał sobie o dobrym znajomym.

Debiutanckie i najnowsze wydawnictwo tria Shabason, Krgovich & Harris zawiera osiem nagrań. W tkance aranżacyjnej znajdziemy tony fletu, saksofonu, trąbki, fortepianu, nagrania terenowe, a także rozmazane brzmienie syntezatorów oraz gitary, które przywołują skojarzenie z wydawnictwami Davida Sylviana i Holgera Czukaya z końca lat 80-tych.  Podobny ambientowy charakter, podobna nostalgiczno-melancholijna aura, przeciągnięte frazy gitary, które łagodnie odmierzają kolejne takty i podsuwają pod oczy widok kropli deszczu wolno spływających po okiennej szybie. Nie ma na tym albumie żywej i mocnej perkusji, raczej, i to rzadko, pojawiają się rozmaite perkusjonalia, dzięki czemu kompozycje uzyskały intymny czy kameralny wymiar.  Nagrania duetu Sylvian/Czukay miały instrumentalny charakter. Tymczasem w kompozycjach tria SKH pojawia się urokliwy głos Krgovicha. Całość rozpoczyna "Osouji", gdzie wykorzystano nagrania terenowe, w dalszej części albumu znajdziemy dziecięce głosy, śpiew ptaków czy szum strumienia. W tytułowej kompozycji "Philadelphia" panowie nawiązują bezpośrednio do znanego utworu Neila Younga z 1993 roku. Trzeba przyznać, że jest to bardzo udany cover. Zawiera delikatną wokalizę, kruche dźwięki fortepianu w duchu Erika Satie, okraszone nieśmiały muśnięciami blach perkusji i krótkim westchnieniem trąbki. Najciekawsze na płycie zdają się być te najdłuższe utwory, czasem trwania przekraczające sześć czy zbliżające się do ośmiu minut. Wtedy to muzyka Kanadyjczyków może w pełni wybrzmieć i wprowadzić słuchacza w błogi kontemplacyjny letarg. W tekstach Nicholas Krgovich akcentuje rolę szarej codzienności, jak przez szkło powiększające przygląda się prozaicznym zdarzeniom, zwykłym przedmiotom, które umykają naszej uwadze.


(nota 7.5/10)




 

  W kąciku deserowym dziś aż trzy rodzaje różnych ciast. Skoro pojawiło się w tekście nazwisko Erika Satie, to może warto posłuchać, jak Jospeh Shabason spróbował odczytać jeden z klasyków mistrza, oryginalnie kompozycja "Gymnopede No.1" datowana jest na 1888 rok. Myślę, że w tej formie całkiem nieźle uzupełniłaby listę utworów zawartych  na albumie "Philadelphia".




Kolejny kawałek ciasta to propozycja dla fanów formacji Skeletons. Wspominałem o niej wiele razy na łamach tego bloga, ostatnio chociażby przy okazji solowego wydawnictwa założyciela tej grupy Matta Mehlana. Najnowszy album "If The Cat Come Back" ukazał się kilka dni temu. Niestety nie jest to dzieło na miarę moich ulubionych płyt Skeletons, czyli "Money" lub "People". Krążek zawiera dziewięć dość różnorodnych utworów, choć do pełni szczęści ewidentnie sporo zabrakło. Znajdziemy na nim więcej eksperymentów elektronicznych, poszukiwań ciekawego brzmienia, co zawsze było znakiem rozpoznawczym amerykańskiej formacji. Jednak tym razem zbyt dużo tutaj jakiegoś niesfornego momentami niezdecydowania, folgującej zbyt mocno wyobraźni. Problem polega na tym, że szukać, to nie zawsze oznacza znaleźć. Choć samo poszukiwanie bywa niekiedy wielce inspirujące. Moim numerem jeden  tego albumu od razu został "The Edge", pozostawiając daleko w tyle całą resztę. Definicja stylu, czy coś na kształt muzycznego autografu tej grupy.



Na koniec deserowego kącika zapowiedź płyty, która ukaże się w lutym 2021 roku, będzie nosić tytuł "In Quiet Moments". Cieszę się, że włodarze wytwórni Bella Union znów postanowili zaprosić do studia zaprzyjaźnionych artystów. Owocem pierwszego spotkania był krążek "Ojala", projektu, który przybrał nazwę Lost Horizons. Najwyższa pora na kolejną odsłonę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz