Nie jest to pierwsze spotkanie obydwu panów, wcześniej nagrali dobrze przyjętą w środowisku ambientowym płytę "Convaction" (2013), a rok później ukazał się krążek "Shades Of Bending Light". Artyści po sześciu latach przerwy weszli do studia, a właściwie do dwóch studiów nagraniowych, tego w East Lansing (Michigan) oraz West Seneca - gdyż tym razem partie gitar i saksofonu nagrywane były rozdzielnie. Osiem kompozycji, które wypełniły najnowsze wydawnictwo powstawały w latach 2017-2018, a całość ukazała się w w ostatnim tygodniu czerwca 2020 roku. Na okładce albumu "Subterranean Bearings" widnieje malowniczy górski pejzaż, i taka również, w dużym uproszczeniu, jest również zawartość muzyczna tego krążka. Poszczególne kompozycje zaczynają się od przetworzonych gitarowych pętli, subtelnych dronowych tonów, które tworzą barwne i wyrafinowane tekstury oraz fundament. Przepuszczone przez efekty leniwe dźwięki saksofonu pogłębiają przestrzeń i odmalowują ekspresywne krajobrazy. Przyznam, że dość łatwo przeniosłem się do świata wykreowanego przez amerykańskich artystów. W nielicznych wywiadach - Michael Teager prowadzi bloga - podkreślają medytacyjny charakter ich wydawnictw. Przy tej okazji pojawia się również określenie "kontemplacyjna muzyka improwizowana". W sposobie gry saksofonisty można odnaleźć nawiązania do techniki Jana Garbarka czy nieco bardziej refleksyjnego Charlesa Lloyda. Niewiele brakowało, żeby Matt Borghi komponował u boku drugiego gitarzysty, gdyż jego towarzysz do piątej klasy uczył się grać na tym właśnie instrumencie. Przerwał pobieranie lekcji z powodu złamania ręki, a kiedy po pewnym czasie powrócił do muzyki początkowo wybrał róg - który również rozbrzmiewa na tym albumie - a dopiero później zdecydował się na saksofon. Podsumowując krótko, "Subterranean Bearings" to bardzo intrygujące wydawnictwo do wielokrotnego odtwarzania.
(nota 7.5-8/10)
Na temat drugiej propozycji - Lianne La Havas - "Lianne La Havas" - nie będę się rozpisywał, ponieważ zrobili to w różnych miejscach dziennikarze i blogerzy, wyczerpując niejako temat analizy. Jednak album ten przypadł mi na tyle do gustu, że postanowiłem odnotować jego obecność także na łamach tego bloga. Lianne La Havas poznałem stosunkowo późno, lepiej późno niż wcale, bo dopiero przy okazji utworu "Unstoppable", do którego wracałem z pasją namiętnego kochanka. Jako córka greckiego kierowcy autobusów i jamajskiej nauczycielki jazdy Lianne La Havas "Muzyczny Drive" ma we krwi. Bardzo lubię jej barwę głosu, i to specyficzne szukanie, a potem wypełnianie miejsca w poszczególnych frazach, urzeka mnie ta ospałość, leniwość. W jej sposobie śpiewania dużo jest swobody, nieskrępowanej radości, intymnego charakteru zdefiniowanego na własny sposób. Najnowszy album przyciąga dobrą produkcją, świetnymi momentami aranżacjami - "Can't Fight", "Paper Thin", "Sour Flower". Nie będę ukrywał, że po ten krążek sięgnąłem również z powodu bardzo udanego coveru jednego z moich ulubionych (od lat pierwsza piątka w całej dyskografii) utworów Radiohead - "Weird Fishes", wykonanego ze smakiem, wyrafinowaniem i w charakterystycznym dla piosenkarki stylu. Zresztą odniesień do twórczości grupy Thoma Yorke'a na tej płycie nie brakuje.
Trzecia dzisiejsza propozycja chyba najbardziej wpisuje się letni wakacyjny czas. Kontynuując niejako prezentację albumów ze znaczkiem VA nadeszła pora na wydawnictwo zatytułowane "Tchic Tchic: French Bossanova 1963/1974". Miło jest poznawać muzykę, która powstała przed naszym urodzeniem, a taki właśnie jest zestaw 22 francuskich piosenek zebranych pod wspólnym mianownikiem bossa novy (żadnej z nich wcześniej nie słyszałem). Znajdziemy na nim i urokliwe melodie, i przepyszne wręcz aranżacje oraz romantyczne czy sentymentalne nuty, zapomniane echa świata, którego już nie ma. Pośród wykonawców usłyszymy między innymi Franka Gerarda, mojego imiennika Charlesa Levela, Sylvię Fels, a także... Sophie Loren. Miłego odbioru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz