Druga propozycja powinna zainteresować większe grono odbiorców. Prasa brytyjska od kilku dni rozpływa się w zachwytach - i trudno im się dziwić, skoro grupa, którą niemal zgodnie zachwycają się dziennikarze, pochodzi z miejscowości Hull, położonej w Wielkiej Brytanii (przypadek?). Specyficzny szowinizm dziennikarzy brytyjskich jest powszechnie znany (wręcz anegdotyczny), i drugiego takiego próżno ze świecą szukać. Przed laty, co najmniej o długość łba brytyjskiego, ma się rozumieć, konia wyprzedzał w tym pozostałą dziennikarską brać NME, który średnio dwa razy do roku obwieszczał wszem i wobec narodziny nowej gwiazdy rocka (początkowo nazwa zespołu koniecznie musiała zawierać przedrostek "THE").Upływający czas, który za nic ma mody i style, bezlitośnie obnażył, ile z tych efemeryd nie doczekało w pamięci fanów chociażby do końca kalendarzowego sezonu. Może również z tej przyczyny już od dawna nie zaglądam na łamy New Musical Expressu. Kiedy jeszcze zaglądałem, odnosiłem osobliwe wrażenie, że 20-letni "dziennikarze", z rocznym stażem w branży, polecają tam płyty swoim rówieśnikom, a robią to głównie dlatego, że kącik kulinarny oraz ten o hodowli roślin były już obsadzone.
Mniej więcej w 2016 roku wokalista Ryan Smith wraz z bratem i basistą Jordanem oraz trójką znajomych powołali do życia grupę o nazwie BDRMM. Pierwszy singiel zatytułowali "Kare", a debiutancka epka "If Not, When" pojawiła się na rynku trzy lata później. Kilka dni temu ukazał się pełnowymiarowy debiut fonograficzny "Bedroom". A wszystko to dzięki zainteresowaniu szefa wytwórni Sonic Cathedral - Nathaniela Crampa, konsekwentnie poszerzającego ofertę katalogową. Zespół zdążył już pobłogosławić Andrew Bell (Erasure), który pod szyldem Glok zremiksował jeden z ich utworów.
Wspomniani wyżej dziennikarze brytyjscy doszukali się w twórczości BDRMM "świeżego powiewu shoegaze'u". Skromne i regularnie myte ucho autora tego bloga raczej niczego takiego nie wychwyciło. Jak dla mnie album "Bedroom" to mniej lub bardziej udana próba przywołania "shoegazeowych treści" - estetyka spod znaku My Bloody Valentine, Slowdive, Ride stanowi w tym wypadku raczej punkt wyjścia niż trwały element. Jeśli nawet pojawia się soczysta ściana gitar (choć bez przesady), jak w "A Reason To Celebrate" czy "Unhappy", to tylko jako wykorzystanie określonej i dawno sprawdzonej formy. W "Push/Pull", znajdziemy nawiązania do twórczości Interpolu, a w skocznym i jednym z moich ulubionych "Happy" pobrzmiewają echa wczesnego i dobrego DIIV. Najciekawsza pod względem brzmienia wydaje się być kompozycja "IF...", która pokazuje, że alternatywno-rockowe granie też można czasem atrakcyjnie zaaranżować.
Jeśli zaś chodzi o: "świeży powiew shoegaze'u", to jak sami dobrze wiecie, zespołów, które próbowały i wciąż, czasem na przekór samym sobie, próbują sił w tym gatunku jest bardzo wiele. Od czego zależy sukces w tej delikatnej materii? - nawet gdybym wiedział, nie pisnąłbym ani słowa, tylko już dawno założyłbym własny zespół. Jak to zwykle bywa, pewnie musi spotkać się kilka wrażliwych osób i wiele drobnych czynników.
W ostatnich latach granice gatunkowe (zarazem wpisując się w nie, jak i w inteligentny sposób je przekraczając) udało się poszerzyć peruwiańskiej (sic!) formacji Resplandor. Ich album "Pleamar" stał się dla mnie nowym klasykiem shoegaze'u. Prasa brytyjska płyty raczej nie zauważyła, ale wiernym fanem grupy został między innymi Robert Smith, a Simon Scott wyprodukował im niedawno nowego singla. Trudno się dziwić, skoro Resplandor występował u boku Slowdive podczas ich trasy koncertowej po Ameryce Południowej.
Może na koniec dzisiejszego wpisu warto nadmienić, że płytę "Bedroom" zespołu BDRMM wyprodukował Alex Greaves, która dobrze wie, jak powinno się nagrywać muzykę gitarową; współpracował chociażby z formacją Bo Ningen. Tak się złożyło, że rezydujący na brytyjskiej ziemi Japończycy z Bo Ningen wydali niedawno całkiem udany album "Sudden Fictions", o czym dziennikarze z Wysp już tak chętnie nie donoszą. Krążek brzmi ciekawie, różnorodnie i egzotycznie (piosenki zaśpiewane w języku japońskim). Długowłosi przedstawiciele Kraju Kwitnącej Wiśni pokazują, że również potrafią grać na gitarach w dur i w moll, i robią to nie gorzej od kolegów z miejscowości Hull. W tym miejscu, aż prosi się, żeby dodać coś w języku japońskim. Niestety.... Jak pewnie się domyślacie, władam nim równie biegle co chińskim. Cóż, nie każdy musi zostać shogunem. "Kiite tanoshimu" - oznacza ponoć "miłego słuchania". Zatem, niech tak będzie.
(nota 7/10)
Może się tak zdarzyć, że wśród zacnych Czytelników tego bloga znajdzie się ktoś, kto do tej pory nie słyszał znakomitego albumu "Pleamar" grupy Resplandor, w takim układzie gorąco namawiam do natychmiastowego nadrobienia zaległości... Jest to album, do którego wracam regularnie, kilka razy do roku, chociażby po to, żeby sprawdzić, czy wciąż brzmi tak dobrze, jak wydawało mi się to przy okazji poprzedniego odsłuchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz