niedziela, 7 czerwca 2020

MODERN NATURE - "ANNUAL" (Bella Union) "Ludzie dzienniki piszą"

      "Osobowość jest jak strój, który zakładamy na własną nagość, gdy mamy się spotkać z kimś"
  Witold Gombrowicz "Dzienniki 1953-1969"

 Ktoś, kto uważnie czytał poprzedni wpis dotyczący debiutanckiej płyty Brigid Dawson, mógłby pomyśleć, że oto uparłem się niczym blogowy stalker i podążam tropem Jeffa Tobiasa, który okrasił nagrania brytyjskiej wokalistki partiami saksofonu. Wydaje się jednak, że Tobias jest ostatnio bardzo rozchwytywanym muzykiem - nie dość, że występuje z formacją Sunwatchers, to również uzupełnia skład grupy Modern Nature. Przekonali się o tym chociażby ci, którzy wysłuchali ich debiutanckiej płyty "How To Live" - jej premiera miała miejsce w sierpniu roku ubiegłego, i spodobała mi się na tyle, że napisałem o niej kilka słów na łamach tego bloga.
Modern Nature powołał do życia 40-letni muzyk urodzony w Blackpool - Jack Cooper oraz jego towarzysz Will Young, próbujący swoich sił także w zespole Beak.  Nie zdążyło upłynąć dwanaście miesięcy, a do naszych rąk trafiło najnowsze wydawnictwo Brytyjczyków - "Annual" - tym razem nagrane bez pomocy Willa Younga w Gizzard Studio w Londynie. Nazwę "Modern Nature" panowie zaczerpnęli z dzienników ogrodowych reżysera Dereka Jarmana. I to również dzienniki, a dokładniej mówiąc, codzienne zapiski prowadzone od końca 2018 roku przez Jacka Coopera były główną inspiracją do powstania najnowszego albumu. Notatki zawierające wrażenia, spostrzeżenia czy drobne myśli ich autor podzielił na cztery główne części, jako kryterium używając pór roku. Artystyczne przeniesienie zapisków znajdziemy właśnie na płycie "Annual" pośród siedmiu kompozycji. Cały materiał jest stosunkowo krótki i przywołuje skojarzenie z epką, mini albumem, którego główne motywy krążą wokół refleksji na temat upływającego czasu i cykliczności zmian w przyrodzie.

W porównaniu do udanego debiutu "How To Live", najnowsze wydawnictwo nie zawiera krautrockowej czy transowej dynamiki, a szkoda. W poszczególnych  odsłonach znajdziemy nawiązania do post-rocka, ślady myślenia o dźwięku w stylu rozwijanym niegdyś przez Sama Prekopa (czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta tego artystę?), realizacja sekcji rytmicznej momentami przypomina schyłkowe nagrania Talk Talk. Wspomniany przeze mnie wyżej Jeff Tobias i jego saksofon odzywają się zbyt rzadko (nie zawsze jest niedziela), i głównie w bezpiecznych rejestrach. Do miłych  akcentów możemy zaliczyć gościnny udział Kayli Cohen (ex Itasca), jej głos usłyszymy w kompozycji "Harvest". Otwierający całość króciutki wstęp "Dawn" skojarzył się jego autorowi z klimatem albumu "In A Silent Way" Milesa Davisa (cóż, różnymi ścieżkami chodzą nasze skojarzenia), "Flourish" inspirowany był odgłosami budzącej się do życia przyrody, a "Halo" opowiada o letnim czasie. W jednym z wywiadów Cooper przyznał, że podczas izolacji słuchał namiętnie albumu Steve'a Tibbetts'a - "Life Of" (ECM 2018), i trzeba przyznać, że niespieszne kompozycje płyty "Annual" całkiem nieźle korespondują z atmosferą krążka "Life Of".

(nota 7/10)

 


Prawdopodobnie nieco dojrzalsi stażem muzycznym czytelnicy całkiem dobrze pamiętają grupę Hood. Zespół powstał w 1991 roku w Leeds i debiutował krążkiem "Cabled Linear Traction" wydanym przez label Slumberland Records w 1994 roku. O ile dobrze pamiętam, to również przy okazji kolejnych albumów tej formacji pojawiła się kategoria "zniszczonych płyt". Ich mroczne utrzymane w postrockowym nurcie kompozycje zawierały bowiem kliki, trzaski, szumy, celowe elektroniczne zniekształcenia, które stanowiły coś w rodzaju znaku rozpoznawczego. Nie ukrywam, że bardzo lubiłem kilka płyt grupy Hood - "The Cycle Of Days And Seasons", "Cold House", "Outside Closer", ale nie pamiętam, kiedy ostatnio ich słuchałem. Może więc skorzystam z okazji i przywołam jedną z wciąż bliskich piosenek, sam jestem ciekaw, jak zabrzmi ona w moich uszach po takiej przerwie.



Przyznacie chyba, że pomimo upływu lat te dźwięki wciąż poruszają. Dlaczego wspominam grupę Hood? Otóż tak się złożyło, że w skład tego zespołu wchodził Craig Torttersall - muzyk, kompozytor, na późniejszym etapie artystycznej kariery związany z formacją The Remote Viewer. W końcu zaczął działać tylko i wyłącznie na własny rachunek ukrywając się pod szyldem The Humble Bee. W ubiegłym roku postanowił połączyć siły z Jasonem Corderem (alias Offthesky) i wspólnie opublikowali album zatytułowany "All Others Voices Gone, Only Yours Remains". Całkiem niedawno panowie znów weszli do studia, czego efekty możemy usłyszeć na wydawnictwie Offthesky & The Humble Bee - "We Were The Hum Of Dreams".
I tym razem artyści eksplorują ambientowo-elektroniczne pogranicze, tworząc nostalgiczno-oniryczne, fragmentami także mroczne kolaże, o bogatej, zmiennej oraz intrygującej fakturze, w których znajdziemy odwołania do dokonań takich twórców jak: Brian Eno, Jon Hassell, David Sylvian czy Jacaszek, chociażby z okresu płyty "Kwiaty". Oprócz fortepianu, skrzypiec, basu, gitary, loopów i elektronicznych  dodatków usłyszymy głos - często powielony, zniekształcony, poddany obróbce - Riny Howell, stałej współpracowniczki Craiga Torttesalla, która odpowiedzialna była również za warstwę liryczną albumu, na saksofonie swoich sił spróbował Cody Yantis, kompozytor, producent, i pasjonat fotografii z Denver. Warto sprawdzić, jak radzi sobie dawny muzyk grupy Hood w czasach pandemii.

(nota 7/10)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz