piątek, 12 czerwca 2020

BLANCO WHITE - "ON THE OTHER SIDE" (Yucatan Records) "Rzeka płynąca w górę strumienia"

         "Wiem jedno: istnieje czas obiektywny, ale też subiektywny, ten, który nosi się po wewnętrznej stronie nadgarstka, obok miejsca, gdzie wyczuwa się puls. I ten osobisty czas, będący czasem prawdziwym, jest odmierzany w stosunku do pamięci".
     Julian Barnes - "Poczucie kresu"

   Pamiętam upalne lato, jedno z tych, które jak  mogły, tak opóźniały swoje nadejście. Przełom lipca i sierpnia, okres urlopów i pora wakacji, kiedy dni są wciąż długie, a ciepłe noce przynoszą wraz z sobą rozgwieżdżone niebo i rychły świt. Z kawiarni, deptaków, barów i ławek dobiegały fragmenty rozmów i śmiechy oraz leniwie przeciągające się dźwięki muzyki. Pośród nich od czasu do czasu można było rozpoznać charakterystyczny głos Paula Buchanana, który wypełniał koryto pogrążonej w letargu wąskiej uliczki sentymentalnym tonem. Ktoś - kobieta albo mężczyzna - z uporem maniaka, dzień po dniu, odtwarzał album "High" grupy The Blue Nile, robił to systematycznie, o tej samej porze, tworząc tym samym kolejny drobny rytuał w starannie rozplanowanym harmonogramie godzin. Począwszy od "The Days Of Our Lives", przez marzycielski "I Would Never", aż po magiczny "Stay Close", który powracał w skromnej aranżacji niby obietnica spełnienia. Zapamiętałem również okładkę tego albumu -  to były wieżowce, punktowe światła okien i pastelowe barwy nocy, a także zdanie z recenzji, do której dotarłem znacznie później: "bolesna emocjonalna szczerość". I jeszcze coś... Pewnie dobrze znacie to uczucie, kiedy to, co dociera do nas z głośników, w jakiś nadzwyczajny i trudny do wytłumaczenia sposób, łączy się z tym, co dzieje się dookoła. Magia chwili? Szczeliny istnienia? - nazwijcie to sobie jak chcecie.
Bardzo dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nigdy już nie usłyszę płyty "High" grupy The Blue Nile w ten właśnie sposób. Kto wie, być może bezpowrotnie minął już właściwy dla niej czas albo mój obecny czas upływa pod dyktando innego rytmu - to kolejne niepisane prawo, z którym prędzej lub później musi się zetknąć każdy fan muzyki. Cóż poradzić... Jednak i przecież pozostają miłe wspomnienia, niezatarte wrażenia, które niekiedy powracają do nas w zaskakujący sposób, chociażby podczas odsłuchiwania kolejnych nowych płyt.




Tak właśnie było przy okazji obcowania z debiutanckim krążkiem Blanco White'a - "On The Other Side". W kilku, z tych jedenastu utrzymanych w podobnym nastroju fragmentach, odnalazłem ślady sentymentalnego ducha, który tak urokliwie wypełnił kompozycje zawarte  na albumie "High" grupy The Blue Nile. Wspomniany już wcześniej Paul Buchanan, Denison Witmer, ale również Ben Howard (ostatnia świetna płyta!), to kolejne znaki orientacyjne na mapie moich  skojarzeń. Termin "mapa" jest również jak najbardziej na miejscu, bowiem wydawnictwo "On The Other Side" odnosi się do "bycia w drodze", mówi o podróży, lub raczej niespiesznej włóczędze, w trakcie trwania której kolekcjonuje się wrażenia. Pod nazwą zaczerpniętą od imienia i nazwiska hiszpańskiego poety (1775 - 1841) - Jose Maria Blanco White'a - ukrywa się brytyjski artysta Josh Edwards i jego zespół. Brytyjczyk podkreśla w wywiadach, jak ważnym, i determinującym dla całego przyszłego życia, wydarzeniem była podróż po Ameryce Południowej, którą odbył wraz z rodzicami i siostrą w wieku 10 lat. Rodzina Edwardsów na trasie wycieczki odwiedziła Meksyk, Kostarykę oraz Peru. Nic więc dziwnego, że kilka lat później Josh Edwards jako kierunek studiów wybrał iberystykę. Znajomość języka hiszpańskiego pomogła podczas wyprawy po Andaluzji, w trakcie spotkania z mistrzem gitary flamenco Nono Garcią, w Boliwii z kolei bohater dzisiejszego wpisu uczył się gry na gitarze charango (10 strun, przypomina nieco mandolinę), czego efekty możemy usłyszeć na debiutanckim krążku.

I tak kompozycja "I Belong To You" - zaśpiewana w charakterystyczny dla brytyjskiego artysty sposób, który nie stroni od długich swobodnie wybrzmiewających dźwięków - zawiera wrażenia Edwardsa z zimowego pobytu w malowniczo położonym domu,  z widokiem na Cieśninę Gibraltarską. "Moim celem podczas komponowania jest zawsze próba zbudowania nastroju, który przeniesie słuchacza w zupełnie inne miejsce". Utwór "Samara" powstał w wyniku inspiracji muzyką somalijską z lat 70-tych, i takimi zespołami jak: Dur Dur, Jftiin Bard, 4 Mars, na gitarze zagrał tutaj Cameron Potts (Superego). Cosimo Keita i Jamie Benzis dopełnili składu w nagraniu "Kavai O'o", którego nazwa została zaczerpnięta od nazwy egzotycznego i wymarłego już ptaka, zamieszkującego niegdyś archipelag wysp Hawaii (znajomy Josha Edwardsa odtworzył z taśmy śpiew tego ptaka). "Desert Days" kołysze słuchacza dźwiękami pustynnego bluesa, który powstał po przeczytaniu opowiadania Jorge Luisa Borgesa - "Dwaj królowie i dwa królestwa"; pustynia jako labirytn, z którego nie ma wyjścia. Proza Henri Charriere'a stanowiła punkt wyjścia do nagrania "Papillon". W kompozycji "Mano a  Mano" w chórkach usłyszymy Mavicę i Malenę Zavalę, a na instrumentach perkusyjnych Freda Claridge'a oraz Matta Ingrama. "On The Other Side" to intrygująca wyprawa po europejskich, afrykańskich i karaibskich dźwiękowych zakątkach.
Ps. Tak się złożyło, że całkiem niedawno ukazała się reedycja albumu "High" grupy The Blue Nile, oprócz dziewięciu zremasterowanych utworów na wydawnictwie znajdziemy drugi krążek, który zawiera cztery niepublikowane do tej pory utwory oraz dwa remiksy, czyli ok 32 minuty dodatkowej muzyki.

(nota 7.5/10)



Skoro przed nami zapowiadana fala upałów, to druga propozycja zabierze nas w dream-popową krainę. Przyznam, że niewiele ciekawych wydawnictw pojawiło się w ostatnich długich tygodniach w tym gatunku. Pod szyldem Night Glitter ukrywał się początkowo duet - Loulou Ghelichkhani (niektórzy to maja nazwiska) i jej życiowy partner John Micheal Schoepf - który ostatnio całkiem słusznie powiększył się o trzech dodatkowych muzyków. Z tej podstawowej pary o wiele bardziej możecie kojarzyć Loulou, bowiem to ona udzielała się wokalnie w formacji Thievery Corporation. Zanim dotarła do USA, mieszkała przez pewien czas w Paryżu, a wcześniej dorastała w Iranie. Początek jej znajomości z Schoepfem przypadł na koncert grupy The Happen-Ins, w trakcie trwania którego była paryżanka zobaczyła swojego przyszłego partnera grającego na gitarze basowej. Nazwę "Night Glitter" wymyślił John Schoepf podczas wyprawy z córką w gorącą letnią noc wzdłuż rzeki, kiedy to niebo było usłane błyszczącymi świetlikami. Debiut fonograficzny zatytułowany "Night Glitter" zawiera dziewięć kompozycji, zaśpiewanych zarówno w języku francuskim, jak i angielskim, z miłym dla ucha francuskim akcentem Loulou Ghelichkhani (ach, te nazwiska). Kompozycje "Blame Game" i "Music for Clouds" przywołują skojarzenia z dokonaniami Beach House, trochę tu retro-popu, indie rocka, warte ponownych odtworzeń są: "Space", "Hangin On A Dream" i świetny "Radio", z kolei "Static" przypomniał wczesne single Slowdive (oczywiście do klasy mistrzów dość daleko, ale warto próbować).

(nota 7/10)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz