niedziela, 19 kwietnia 2020

JAMAEL DEAN - "OBLIVION" (Stones Throw Records) "Młodzi i piękni"

     Dziś w programie na dobry początek prawdziwa petarda, bukiet egzotycznych kwiatów oraz zapowiedź wizyty w Ascot (hrabstwo Berkshire), w kolejnej odsłonie bloga. Jednak zanim dotrzemy do Ascot poświęcimy chwil kilka Spiritual Jazz, który to nurt w ostatnich latach przeżywa swój renesans. "Młodzi gniewni", szukając własnej artystycznej drogi, chętnie sięgają do bogatej tradycji - a że jest w czym wybierać, jest i również co reinterpretować. Niektórzy dość szumnie obwołali się "odnowicielami jazzu", choć, kiedy słyszę kolejne płyty przedstawicieli tego gatunku, szczególnie te pochodzące z Wysp Brytyjskich czy zza oceanu, to z całą mocą mogę stwierdzić, że JAZZ żadnych "odnowicieli" nie potrzebuje, gdyż ma się więcej niż dobrze. Dowód (kolejny) - najnowsze wydawnictwo Jamaela Deana, zatytułowane "Oblivion". Trzy kompozycje, 30 minut muzyki, ale jakiej!! Szczególnie utwór otwierający całość - "People Of The Moon" zrobił na mnie ogromne wrażenie i towarzyszy mi niemal bez przerwy od kilku dni. Zachwyca mnie w nim wszystko - dojrzałość frazy, swoboda grania, radosny flow, interakcje, budowanie przestrzeni, którą udało się wykreować pod kierownictwem 21-letniego pianisty (sic!), Jamaela Deana.

Pomimo wyjątkowo młodego, jak na świat muzyki improwizowanej, wieku amerykański pianista jest już całkiem dobrze znany. Zdążył już wystąpić u boku Thundercata, Miguela Atwood-Fergusona (który pojawił się również na tym krążku), Carlosa Nino (to on poznał dzisiejszego bohatera z szefami wytwórni Stones Throw Records) oraz ze wspomnianym wyżej "odnowicielem jazzu", Kamasi Washingtonem (Dean figuruje na liście płac albumu "Heaven and Earth").
Przygodę z klawiaturą zaczynał w wieku 9 lat, kiedy w jego rodzinnym domu pojawił się syntezator Yamaha. Młody Jamael początkowo grał wszystko, co wpadło w jego uszy, żeby jakiś czas później zacząć pobierać profesjonalne lekcje nauki gry na fortepianie. Miłością do muzyki zaraził go dziadek - Donald Dean, ni mniej, ni więcej, perkusista jazzowy, który zagrał w grupie Les McCanna, chociażby na albumie "Swiss Movement", będącym zapisem występu z 21 czerwca 1969 roku na festiwalu w Montreux. To dziadek podsuwał młodemu pianiście kolejne albumy, zabierał na koncerty. W ubiegłym roku ukazał się ciepło przyjęty debiut Jamaela Deana - "Black Space Tapes", a w miniony piątek nieco krótsze wydawnictwo - "Oblivion". Kompozycje na nim zawarte zostały napisane podczas pobytu artysty w Stoctkon, w pięknych, dodajmy, okolicznościach przyrody, w górze leniwie przesuwały się obłoki chmur, w dole cicho szemrała rzeka.
Zarówno na poprzednim, jak i na ostatnim krążku, Jamael Dean w tytułach poszczególnych kompozycji nawiązuje do kosmologii joruba. I tak mój ulubiony "People Of The Moon" zdaniem artysty mówi o pamięci i łączeniu się z własnymi korzeniami. W tradycji, w której wzrastał Dean, niemowlęta symbolizują reinkarnacyjne wcielania przodków, bliska jest również "idea powrotów", stąd w poszczególnych kompozycjach powracają kolejne motywy, frazy, zdania, poszerzone i wzbogacone swobodnymi improwizacjami. W utworze "Omi Eje Ota" - "Omi" oznacza wodę, "Eje" oznacza krew, "Ota" zaś wroga, muzyka ma symbolizować walkę z mrocznymi siłami, szczególnie w drugiej części improwizacje grupy przybierają kształt psychodeliczno-jazzowej orgii (!!). Pośród artystów, których Jamael Dean zaprosił do współpracy, znaleźli się: Aaron Shaw (saksofon tenorowy), Devin Daniels (saksofon altowy), Zekkereyaa El-Magharkel (puzon), Chris Palmer (bas), Tim Angulo (perkusja). Wokalnie udzieliła się Sharada Shashidhar, której talent najbardziej dał o sobie znać w kompozycji zamykającej całość "Old Ways/Infant Eyes" (druga część to nawiązanie do klasyka Wayne Shortera), gdzie w długich partiach towarzyszy jej tylko sam fortepian.
Niewątpliwie przyszłość należy własnie do takich muzyków jak Jamael Dean.

(nota 8/10) 









     Druga dzisiejsza propozycja to longplay Svena Wunder - "Eastern Flowers" (w oryginale "Dogu Cicekleri"). To pierwsza reedycja albumu, który w wersji winylowej ukazał się latem ubiegłego roku, w zawrotnym nakładzie 300 egzemplarzy, które rozeszły się jak świeże bułeczki. Choć może w tym wypadku powinienem powiedzieć, że jak świeże kwiaty, o egzotycznych, orientalnych woniach, gdyż tytuły poszczególnych kompozycji bezpośrednio odnoszą się do nazw kwiatów. O Svenie Wunder i jego załodze wiadomo niewiele, ponieważ pilnie strzegą swojej prywatności. Muzyka, którą zaproponowali na debiucie fonograficznym to urokliwe pogranicze tureckiej psychodelii (jazz-rock, jazz-funk), i spaghetti westernów. Każda kolejna odsłona tej płyty to następna opowieść, bogato ilustrowana (sitar, ud, klarnet, trąbka itd.) i smakowicie podana. Album stylistycznie dobrze koresponduje z innym krążkiem omawianym na łamach tego bloga jakiś czas temu - Kit Sebastian - "Mantra Moderne". Dla fanów tego wydawnictwa, album "Eastern Flowers" to pozycja obowiązkowa.


(nota 7.5/10) 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz