piątek, 15 listopada 2019

HAVE A NICE LIFE - "SEA OF WORRY" (The Flenser) / THE CURE - "40 LIVE (CURAETION 25 + ANNIVERSARY)"

    Pod ironicznie brzmiącym szyldem Have A Nice Life ukrywają się: Dan Barrett i Tim Macuga, którzy przy okazji ostatniego wydawnictwa oraz trasy koncertowej poszerzyli swój skład o trzech dodatkowych muzyków. Jako duet rozpoczęli działalność artystyczną ponad dekadę temu w Connecticut, łącząc w warstwie muzycznej elementy wielu estetyk - post punk, new wave, cold wave, noise, metal, ambient itd. Wydany własnym sumptem debiut - "Deathconsciousness" - przyniósł wraz z sobą dwa fizyczne krążki oraz ponad 80 minut różnych dźwięków, czyli całkiem sporo jak na pierwszy materiał. W warstwie muzycznej charakteryzował się nie do końca subtelnymi skokami po drogach i bezdrożach wielu stylistyk. Wspólnym mianownikiem tych premierowych nagrań była ich fatalna jakość (klasyczne lo-fi to przy tym szczyt techniki). Całość zarejestrowano w zaciszu domowych pieleszy przy pomocy komputera i słabej jakości mikrofonu, co paradoksalnie obróciło się na korzyść zespołu. Kiedy niewiele słychać, zawsze można ukryć nie tak drobne niedoskonałości, a potem zasugerować, że jest mroczniej, ciemniej i zimniej, niż ma to faktycznie miejsce. Kolejnym elementem scalającym owe nagrania była ich tematyka - lęki, depresja, odrzucenie, myśli samobójcze, egzystencjalne troski i wątpliwości; w dużym uproszczeniu rozmowy Satre'a i Camusa na potężnym kacu po tygodniowej balandze. Jednym słowem, treści wciąż bliskie dla kolejnych pokoleń wchodzących dopiero w dorosłe życie. Początkowo materiał liczył sobie jedynie 100 kopii płyt CD-R, które Dan i Tim oglądali z egzystencjalną troską i namysłem, jakich nie powstydziłby się Matrin Heidegger, spoglądający na sterty dopiero co wydrukowanych tomów  "Bycia i czasu". A kiedy tak oglądali owe fizyczne nośniki, zastanawiali się, jakby tu tego wszystkiego jak najszybciej się pozbyć. Z pomocą przyszła młodzież, ach te młode pokolenia, marketing szeptany, kolejne entuzjastyczne recenzje nastolatków - przy okazji których powstał nowy podgatunek: "doomgaze" ("zagłada, śmierć, mrok, dron") - którzy polecali sobie debiutanckie dzieło na forach internetowych. Płyta "Deathconsciousness" (2008) szybko osiągnęła status kultowej, i, o dziwo, doczekała się już dwóch reedycji.

Od tamtej pory Dan Barrrett i Tim Macuga nieco podrośli, nieco dojrzali, założyli mniej lub bardziej  szczęśliwe rodziny. Ponoć nic tak nie leczy z depresji jak własne dzieci albo... cudze, dające o sobie znać w najmniej spodziewanych momentach. Potomstwo trzeba wykarmić, wychować, zatroszczyć się o nie, najlepiej przed tym, zanim uprzedzą nas w tych zmaganiach z wyjątkowo oporną materią inne niepowołane do tego osoby - a wszystko to zwykle sprawia, że nie ma już czasu na jałowe dysputy czy roztrząsanie egzystencjalnych wątpliwości. Stąd też na trzecim albumie - "Sea Of Worry", który ukazał się kilka dni temu, sympatyczny duet porusza nieco mniej ponure kwestie, w stosunku do tego, co panowie zaproponowali na dwóch poprzednich wydawnictwach. Przede wszystkim jednak Amerykanie udowadniają grupie sceptyków, których jak wiadomo nigdy nie brakuje, że co jak co, ale grać na gitarach to oni potrafią. W tym soczystym tu i ówdzie gitarowym wyziewie nawiązują do post-punka, cold wave'a, shoegaze'u, a w mocnym i treściwym "Dracula Bells" ślizgają się po obrzeżach rocka gotyckiego. Mam nieodparte wrażenie, że płyta skład się z dwóch części - pierwsza, zdecydowanie lepsza, obejmuje cztery początkowe utwory, zawiera mniej  lub bardziej klasyczne gitarowe granie (Diiv, Sunny Day Real Estate, Joy Division, Wild Nothing), okraszone emocjonalnymi wokalizami (w tym aspekcie, głosowym, fragmentami podobieństwo do bardzo udanego krążka "Balance of Decay" Javva). Drugą część rozpoczyna ambientowa kompozycja "Everything We Forget", obejmuje ona trzy utwory, a kończy się 13-minutowym "Destinos" ("piekło jest w nas..."). Te trzy ostatnie utwory brzmią jak doklejone, jakby zostały nagrane w zupełnie innym czasie, znacznie wcześniej lub o wiele później, pod wpływem zupełnie innych emocji.

(nota 7/10)
 









A na koniec kilka słów o jeszcze jednym wydawnictwie, które wpadło w moje spragnione nowości łapska w ostatnich dniach, a które, bagatela, zawiera dwa krążki Blu-ray, lub dwa krążki DVD, i aż cztery krążki CD. O czym mowa? Mam tu na myśli box - The Cure - "40Live (Curaetion 25 + Anniversary)". Jako dawny fan widziałem całkiem sporo materiałów audiowizualnych tego zespołu. Zdecydowanie bardziej cenię sobie te starsze wydawnictwa, niekoniecznie z perfekcyjnie zrealizowanym dźwiękiem (choć nie aż tak złym, jak wspominany powyżej debiut Have A Nice Life). Oczywiście czasem trudno porównywać ze sobą poszczególne koncerty, zwłaszcza kiedy nie było się pośród widzów, ale ten ostatni zestaw, z którym obcowałem przez kilka dni, dobrze pokazał, że brytyjska grupa jest w bardzo dobrej formie. Pierwszy materiał video zawiera: "Curaetion - 25 From There To Here/ From Here To There" - czyli zapis koncertu w Royal Festival Hall, z 24 czerwca 2018 roku, na zakończenie festiwalu Meltdawn, w reżyserii Nicka Wickhama. Drugi film - "Anniversary: 1978 - 2018 Live In Hyde Park London", to obraz w reżyserii Tima Pope'a, rejestracja koncertu z 7 czerwca 2018 roku. Na wydawnictwach znajdziemy również dwie nowe kompozycje, niejako ogrywane od pewnego czasu na koncertach - "Step Into The Light" oraz "It Can Never Be The Same". Szczególnie ten drugi utwór - "It Can Never Be The Same" - zrobił na mnie spore wrażenie, i wracam do niego regularnie od kilku dni. W moim odczuciu, to jedna z najlepszych kompozycji Roberta Smitha od kilkunastu lat. Jestem wstrząśnięty, zmieszany, oczarowany i... spragniony więcej. Kto by pomyślał, że po takim czasie jeszcze i ponownie dam się złapać na haczyk pana Roberta. Ponoć prace nad nowym materiałem wciąż trwają - docelowo mają to być aż trzy płyty - w Rockfield Studio w Walii. Jakby nie patrzeć najnowszy BOX THE CURE to pozycja obowiązkowa dla fanów grupy i ciekawa propozycja prezentu nie tylko pod choinkę. Jeśli ktoś ma wątpliwości... wystarczy posłuchać tej wspaniałej kompozycji...













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz