Erik Truffaz, jak każdy twórca, miał w karierze lepsze i gorsze okresy. Ulubioną przystanią, czy punktem wyjścia był zawsze atol jazzowy, z którego to artysta życzliwie i z ciekawością spoglądał na wysepki wielu innych estetyk: elektronika, pop, fussion, funky, hip-hop, wpływy afrykańskie czy brazylijskie. Przygodę sceniczną rozpoczynał na początku lat 80-tych, w grupie Orange, założoną wspólnie z Markiem Erbettą, przy okazji której eksplorowali pogranicze jazzu i funky. Motyw transgresji od samego początku obecny był w twórczości francuskiego trębacza. Wydostać się z wygodnych i znanych ram macierzystej kultury, żeby spojrzeć na siebie (własne nawyki, skłonności, uprzedzenia, ograniczenia) z dystansu oraz oczami innego ("obcego") - to niepisane credo nie tylko Erika Truffaza. Taka postawa zakłada i wiąże się zarówno z otwartością, jaki i z dialogowym sposobem bycia w przestrzeni estetycznej. Stąd też w biografii urodzonego w Szwajcarii znajdziemy mnóstwo spotkań, wpływów, odwołań. Kolejnym stałym elementem, który niczym barwna nić przewija się przez jego twórczość, jest zabawa formą, swoboda w kreowaniu intrygujących tekstur czy oryginalnych kształtów. Punktem zwrotnym w karierze Truffaza były lata 90-te, sformowanie nowego składu, z którym to wystąpił na kilku festiwalach, gdzie został dostrzeżony przez publiczność i krytyków. W efekcie dowodzony przez niego kwartet w 1996 roku podpisał kontrakt płytowy z kultową oficyną Blue Note, i, co może nieco dziwić, zrobił to jako pierwsza francuska grupa w historii wytwórni. Sympatyczny kolektyw przy jej pomocy wydał dwanaście albumów, z czego cztery nagrano w stałym składzie: Marcello Giuliani (bas), Patrick Muller (klawisze), Marc Erbert (perkusja). W czerwcu 2010 roku Mullera zastąpił Benoit Corboz - kompozytor, twórca muzyki do filmów, autor czołówek programów telewizyjnych, a także inżynier dźwięku w studiu du Flon, gdzie została zarejestrowana ostatnia płyta.
Tym razem Corboz po raz pierwszy skorzystał z pomocy analogowych syntezatorów. Zarys kształtów wszystkich kompozycji spoczął na barkach najmłodszego członka kwartetu - 29-letniego Arthura Hnateka, który dołączył do składu w 2015 roku. To właśnie jego pomysły zostały później rozbudowane w trakcie dalszych prac nad albumem. Tytuł "Lune Rouge" oznacza "czerwony księżyc", zjawisko zaćmienia, kiedy to Ziemia, Księżyc i Słońce ustawią się w odpowiednim położeniu. Nazwy niektórych kompozycji bezpośrednio odwołują się do nazw księżyców czy gwiazd. I tym tazem Erik Truffaz, jak to ma w zwyczaju, skorzystał z pomocy zaproszonych gości. Jednym z nich był amerykański wokalista Jose James, który w Nowym Yorku stworzył tekst i dograł wokalizę do kompozycji "Reflections". W utworze "She's the Moon" głosu użyczyła Andrina Bollinger, szwajcarska kompozytorka i multiinstrumentalistka. Na albumie "Lune Rouge" nie znajdziemy flirtu z hip-hopem czy elementami fussion, co było znakiem rozpoznawczym kilku poprzednich wydawnictw. Dłuższe i nieco bardziej refleksyjne kompozycje zabiorą nasze skojarzenia w stronę skandynawskiej melancholii i dokonań takich artystów jak: Arve Henriksen czy Nils Peter Molvaer. Nie jest to ani najlepsza, ani tym bardziej przełomowa pozycja w historii kwartetu, ale może stanowić całkiem niezły punkt wyjścia do rozpoczęcia przygody z muzyką francuskiego trębacza.
(nota 7/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz