Jednak obcowałem z "czarnymi lodami" w inny sposób. Gdyby dosłownie przetłumaczyć nazwę Helado Negro, otrzymalibyśmy właśnie zbitkę tych dwóch słów - "czarne lody". Pewnie wielu z Was doskonale wie, że pod tą nazwą ukrywa się także artysta, Roberto Carlos Lange, który ma już w swoim dorobku pięć płyt długogrających. Szósta, o której chciałbym napisać kilka słów, ukaże się na początku marca i będzie nosić tytuł "This Is How You Smile". A jak wygląda przepis na muzyczne danie Helado Negro?
Roberto Lange łączy w swojej twórczości elementy kilku estetyk - latynoską wrażliwość z indie-folkowa stylistyką, wpływy muzyki karaibskiej z nowoczesną elektroniką. Zapytany o nazwę swojego projektu (tłumaczył się z tego już niejednokrotnie, za każdym razem nieco inaczej), uśmiecha się pobłażliwie. Prawdopodobnie próbował zestawić dwa rzadko kojarzone ze sobą słowa, stworzyć klasę kontrastu. Najbardziej przypadło mu do gustu określenie jego przyjaciółki, dla której nazwa Helado Negro oznacza: "Muzykę z kraju, który nie istnieje".
Roberto Carlos Lange jest dzieckiem emigrantów z Ekwadoru, którzy niemal czterdzieści lat temu dotarli do Miami. Południowa Floryda, gdzie wychował się i dorastał (obecnie rezyduje na Manhattanie), to z jednej strony Zatoka Meksykańska, z drugiej zaś Ocean Atlantycki, w pobliżu stany Alabama i Georgia, niedaleko Karaiby, Kuba ("jak wulkan gorąca, o-la, e-ja..."), Wyspy Bahama. To również swoisty tygiel kulturowy, gdzie spotykają się wpływy kultur obydwu Ameryk i Karaibów. Wszystkie te subtelne naleciałości można odnaleźć w dokonaniach amerykańskiego artysty.
Helado Negro debiutował w 2009 roku albumem "Awe Owe", początkowo pisząc teksty tylko w języku hiszpańskim. Związany z zacną i wspominaną na łamach tego bloga wytwórnią - Asthmatic Kitty Records - współpracował z formacja Schools of Seven Bells, Guillermo Scottem Heronem, Julianą Barwick (jako Ombre), oraz z artystą sztuk wizualnych Davidem Ellisem, tworząc tak zwane rzeźby dźwiękowe.
Najnowszy album "This Is How You Smile" nie przynosi większy zmian stylistycznych. Przede wszystkim jest płytą dość nierówną. Obok znakomitych piosenek, do których wielokrotnie wracałem - "Please Won't Please", "Imagining What To Do", "Pais Nublado", "Running" - znajdziemy także kilka eksperymentalnych kompozycji, przypominających zabawy dźwiękiem lub rodzaj impresji czy improwizacji: "Fantas", "November 7", "My Name Is For My Friends". W tych udanych kompozycjach Roberto Carlos Lange przypomina ostatnie dokonania Devendry Banharta. Ciepły głos, teksty jak zwykle po hiszpańsku i angielsku, niespieszne tempo narracji, nastrój końca letniego dnia, spora dawka wrażliwości i delikatności, pastelowe aranżacje - gitara akustyczna, barwne elektroniczne tło - przywołują również w pamięci dokonania Sufiana Stevensa czy duetu Kings of Convenience. Szkoda tylko, że tego urzekającego nastroju konsekwentnie nie udało się utrzymać na całej płycie. Cóż... ponoć takie mamy czasy, że wypada się cieszyć z tego, co jest, niż narzekać, że czegoś zabrakło.
(nota 7/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz