fot.internet
I tak oto, dla niektórych zupełnie niepostrzeżenie, upłynął nam pierwszy tydzień zmagań na trawiastych kortach Wimbledonu. Najbardziej prestiżowy turniej świata obfituje w tym roku w niespodzianki. Szczególnie jeśli chodzi o rozgrywki pań nie możemy narzekań na brak emocji. W pierwszych dniach odpadła z turnieju znakomita większość zawodniczek zajmujących miejsca w czołowej piętnastce rankingu. Nie pomogło tak zbawienne w wielu przypadkach rozstawienie - na które narzeka w ostatnich latach nie tylko skromna osoba autora tego bloga, a które ma w zamyśle chronić tych wyżej notowanych zawodników rankingu, przed nieco mniej wymagającymi (sic!) przeciwnikami w pierwszych rundach turnieju. (Gwiazdy tenisa same przyznają, że najtrudniejsze dla nich mecze podczas dużych turniejów to właśnie te rozgrywane w pierwszych trzech rundach - tak zwane "wejście w turniej"). Mam nadzieję, że włodarze cyklu WTA czy ATP pójdą w końcu po rozum do głowy, i zaczną rozstawiać jedynie pierwszą szóstkę najlepszych tenisistów, a nie trzydziestu dwóch. Jeśli ktoś kupuje bilet - co wiąże się z kosztami - na jedną z głównych aren Wimbledonu czy Roland Garros, to nie tylko po to, żeby obejrzeć w akcji gwiazdy tenisa - jakże często w formie pozostawiającej wiele do życzenia - ale głównie z potrzeby obejrzenia widowiska obfitującego w spektakularne zagrania i niesamowite zwroty akcji. Najwyższy czas wesprzeć młodych adeptów trudnej sztuki tenisa - przede wszystkim finansowo - a nie zwiększać pulę nagród dla coraz bardziej zblazowanych "gwiazd" (I nie mam tu na myśli legend za życia - Federera, Nadala - ale jedno, czy dwusezonowe malowane ptaki, które zwykle po nieoczekiwanym sukcesie ubrały się w piórka efemerycznej sławy).
Dziś proponuję pojedynek na muzycznym korcie. I z pewnością nie będą to zblazowane gwiazdy, tylko artyści na dorobku. Po jednej stronie kortu stanie nasza dobra znajoma, Hilary Woods - napisałem o niej na łamach tego bloga TUTAJ - a po drugiej Brooke Annibale. Tak się złożyło, że obydwie dzisiejsze bohaterki wydały płyty w tym samym dniu, w pierwszym tygodniu czerwca.
Niemal dokładnie po dwóch latach od mojego ostatniego wpisu irlandzka wokalistka powróciła z nowym debiutanckim albumem zatytułowanym "Colt". Na poziomie muzycznym dominują tutaj proste frazy fortepianu, wokół których rozwijają się poszczególne kompozycje. Czasem pojawią się smyczki, czasem gitara, a elektroniczne dodatki dopełniają barw tła. Aranżacje dalekie są od jakiegokolwiek przesytu. Bardzo rzadko można usłyszeć elementy perkusji czy, co ciekawe, basu - jakby nie patrzeć mamy bowiem do czynienia z byłą basistką formacji JJ72.
Hilary Woods, jak to wrażliwa kobieta, przedmiotem swoich tekstów uczyniła tęsknoty, świat lęków i pragnień, wewnętrzny kobiecy pejzaż. Płytę nagrała w mieszkaniu - kto wie, czy nie późną nocą, ponieważ mrok i rozmaite odcienie szarości zdecydowania dominują na tej płycie.Bywa lirycznie, nostalgicznie, niekiedy wszystko zasnuwa gęsta mgła smutku, ale bardzo urokliwy głos Hilary Woods trzyma się w bezpiecznej odległości od zbędnego patosu czy momentów kulminacyjnych. Warto dodać, że ów melancholijny nastrój udało się utrzymać artystce na całym albumie.
Po drugiej stronie kortu stanie dziś Brooke Annibale i jej wydany własnym, póki co, sumptem album "Hold to the Light". Bez zbędnej przesady można powiedzieć, że amerykańska wokalistka wychowywała się pośród płyt, a miłość do muzyki wyssała z mlekiem matki. Jej rodzina prowadziła sklep muzyczny, a dziadek już pół wieku temu założył hurtownie płytową. Brooke Annibale zadebiutowała w wieku 17 lat albumem "Memories in Melody". Dojrzewała, rozwijała się, koncertując między innymi z muzykami takich formacji jak: Iron & Wine czy Josh Ritter.
Na swoja piątą w dorobku płytę amerykańska artystka zaprosiła zacnych gości - na basie zagrał Josh Kaufman (The National) , a na klarnecie Matt Douglas (Mountain Goats). Całość wyprodukował Sam Kassirer, w Great North Sound Society (gospodarstwie zaadaptowanym na studio nagraniowe).
Album "Hold To The Light" stanowi próbę odejścia od akustycznego grania, które dominowało na poprzednich krążkach Brooke. Amerykanka wydaje płyty własnym sumptem, czy to korzystając ze zbiórki funduszy, czy to z pomocy przyjaciół. Jak sama przyznała podczas jednego z wywiadów, kluczowymi pojęciami dla recepcji jej tekstów na ostatnim albumie są: "czas" oraz "światło" i jego emanacje. W warstwie lirycznej piosenek przewijają się bolesne wspomnienia, uparcie powracająca przeszłość, z którą trzeba będzie się rozliczyć, emocje związane z oczekiwaniem na powrót byłego kochanka. Muzycznie Brooke Annibale balansuje gdzieś na pograniczu indie-folku, indie-popu.
Do plusów tego wydawnictwa, i w porównaniu z krążkiem Hilary Woods, można zaliczyć bardziej wyrafinowane aranżacje (więcej instrumentów, pełniejsza struktura).
Obydwa albumy przedstawiają intymne kobiece światy. O ile na krążku Hilary Woods trudno bezpośrednio wskazać na jakiś słabszy moment, o tyle na płycie Brooke Annibale są ewidentnie gorsze przynajmniej dwa takie fragmenty. Utwory "Glow" oraz "Point of View" ocierają się o rockowy banał. Amerykańska artystka ma barwę głosu zbliżoną do głosu irlandzkiej koleżanki, jednak to Hilary Woods brzmi zdecydowanie lepiej i głębiej w górnych rejestrach. Amerykańską artystkę ciągnie w kierunku folkowych klimatów, a dla Hilary Woods naturalnym środowiskiem zdaje się być przestrzeń wypełniona mrokiem.
Z tego pojedynku na muzycznym korcie zwycięsko wychodzi irlandzka wokalistka. Pomimo estetycznego minimalizmu, a może paradoksalnie również dzięki niemu, w kompozycjach Hilary Woods można zdecydowanie głębiej i łatwiej się zanurzyć.
Hilary Woods - "COLT" (nota 7/10 )
Brooke Annibale - "Hold To The Light" (nota 6.5/10 )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz