czwartek, 14 lipca 2016

Hilary Woods - "Heartbox" Blood orange




Widmo urlopów krąży nie tylko nad rynkiem muzycznym. W ostatnich dniach postanowiłem nadrobić zaległości muzyczne oraz filmowe, z różnym skutkiem... W końcu znalazłem czas, żeby obejrzeć film "Miles Ahead". (Trzeba przyznać, że Don Cheadle całkiem nieźle wcielił się w postać Milesa Davisa, choć sam wątek fabularny pozostawia nieco do życzenia). Obejrzałem również dwa filmy zmarłego niedawno znakomitego reżysera Abbasa Kiarostamiego: "Smak wiśni" oraz "Copie conforme - Zapiski z Toskanii"(2010). Wybitne, wspaniałe, mądre kino, z jednej strony osobiste, z drugiej uniwersalne. ("Gdybyśmy bardziej tolerowali słabości każdego z nas, nie bylibyśmy tacy samotni" - "Zapiski z Toskanii").
Z płyt godnych uwagi szczególnie wyróżniłbym dwie. Album "4" grupy Badbadnotgood (jazzowa podróż po krainie nieskrępowanej wyobraźni, z mnóstwem ciekawych gości, którzy użyczyli swoich głosów w kilku kompozycjach, najbardziej utkwił mi w pamięci rewelacyjny utwór "Confessions pt.2" oraz "Time Moves Slow", które z pewnością zabiorę za sobą na zbliżające się wielkimi krokami wakacje).
Druga z płyt to epka Hilary Woods - "Heartbox". Hilary nie jest debiutantką na alternatywnej scenie muzycznej. Niektórzy pewnie pamiętają zespół JJ72, w którym to Woods grała na basie. W pewnym momencie odeszła od grupy, zerwała z muzyką i zajęła się wychowaniem dziecka. Przez ten czas muzycznej absencji  nie próżnowała - studiowała filozofię i filmoznawstwo, rozwijała się na różnych płaszczyznach działalności artystycznej. W 2013 roku wraz z grupą przyjaciół powołała do życia zespół The River Cry i nagrała z nim album zatytułowany "The River cry". Rok 2014 przyniósł w jej dyskografii epkę "Night" wydaną własnym sumptem. Jako swoje inspiracje Hilary Woods wymienia: Nick'a Drake'a, Stine Nordenstam, Mazzy Star, ceni sobie również prozę W. Faulknera.
Czym najbardziej ujęła mnie Hilary Woods, skoro postanowiłem poświęcić jej osobną stronę na moim blogu? Przede wszystkim barwą głosu. Bardzo lubię takie delikatne, łagodne, dziewczęce wokalizy. W dodatku głos Hilary najpiękniej rozbrzmiewa w górnych rejestrach (tam właśnie uzyskuje pełnię). Ciężko dziś przebić się na rynku muzycznym. Wprawdzie możliwości dotarcia do słuchaczy jest obecnie dużo więcej, niż to miało miejsce przed laty. Jednak zespołów jest całe mnóstwo, wciąż, jakby na przekór wszystkiemu, powstają nowe, oprócz tego trzeba zyskać przychylność słuchaczy i krytyków, a także mieć odrobinę szczęścia(coś znacznie więcej niż łut). Najważniejsze to znaleźć dla siebie niszę, ten fragment przestrzeni estetycznej, w której będziemy mogli swobodnie wyrażać siebie.
Muszę przyznać, że Hilary Woods zyskała moją przychylność. Kolejnymi nagraniami zaprosiła mnie do swojego intymnego świata. W tym świecie jest i odrobina dziewczęcej pozytywnej naiwności, i coś na kształt romantyzmu, jest również nieco smutku, melancholii,  trochę mroku prześwietlonego smugami światła szczerych emocji. Wierzę Hilary Woods w każde zdanie, które zaśpiewała - również dla mnie - choćby w tej niezwykłej kompozycji, jaką jest utwór "Sabbath"(wielokrotnie wracałem do niego w ostatnich dniach). Wokalistka z Irlandii nikogo nie udaje, niczego nie naśladuje, nie stara się wpisać w jedną z wielu powszechnie obowiązujących mód. Od kilku lat konsekwentnie rozwija swoją nie tylko muzyczną wrażliwość. Najnowszą, wydaną 10 czerwca 2016, epkę otwiera utwór "Bathing". Piosenka całkiem udanie wprowadza słuchacza w nastrój mini albumu. Delikatna wokaliza, dźwiękowe plamy stworzone z gitar oraz instrumentów klawiszowych, gustowny ornament pianina, tworzą specyficzny klimat tej kompozycji. Jeśli chodzi o ewentualne podobieństwa czy tropy stylistyczne można pokusić się o porównania do twórczości Anneli Drecker(Bel Canto), Kelly de Martino, czy wspomnianej już wyżej Stiny Nordenstam. Najciekawszym utworem epki "Heartbox" jest piosenka "Sabbath". Można powiedzieć, że jest to niejako drugie - z tych zarejestrowanych i powszechnie dostępnych - podejście do tej jakże urokliwej kompozycji. Efekty pierwszego zostały zmieszczone na poprzedniej epce - "Night" (utwór ten nosił tam tytuł "Secret Sabbath"). Ta druga, najnowsza wersja, jest nieco bardziej rozbudowana na poziomi aranżacji. Zbudowano ją w oparciu o powtarzający się motyw pianina. Podczas gdy w wersji pierwotnej bazę stanowiło brzmienie gitary, a motyw panina pojawiał się tylko jako gustowny ornament. Poniżej zamieszczam obydwie wersje, najnowszą oraz "pierwotną" z epki "Night". Sami wybierzcie, która lepsza?












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz