sobota, 10 marca 2018

YO LA TENGO - "THERE'S A RIOT GOING ON" (Matador) "Słuchanie muzyki w temperaturze 38.8 stopnia Celsjusza"


                                                              (fot.internet)


  Ostatnie dni spędziłem głównie w łóżku, złożony wyjątkowo dokuczliwą chorobą. Wyraźnie znudzony lekarz zdiagnozował mój przypadek - jak wiele innych tego dnia, i w dniach poprzedzających moją wizytę - jako kolejną ofiarę "australijskiej grypy". Na nic zdały się moje tłumaczenia, że w Australii nigdy nie byłem, a turniej Australian Open w sumie lubię najmniej, z całej puli turniejów Wielkiego Szlema. Szczerze mówiąc, do tej pory byłem raczej dość sceptycznie nastawiony do rewelacji związanych z następną "super-groźną-odmianą-grypy". Również z tej prosty przyczyny, iż rzadko choruję. Dziś, powoli wracając do zdrowia, wiem jedno -  z tym paskudztwem nie ma żartów. Nie ma również, o czym poinformował mnie lekarz z rozbrajającą szczerością, na "australijską grypę" żadnego skutecznego lekarstwa. Pozostaje leżeć w łóżku, brać leki przeciwgorączkowe, wyciskać siódme poty, nie tracić nadziei, i czekać, aż okropny, podstępny i wyjątkowo złośliwy wirus zostawi w spokoju nasze umęczone ciało.

Nie byłbym sobą, gdybym złożony chorobą nie wykorzystał wolnego czasu, żeby nadrobić zaległości płytowe. Słuchałem płyt nieco starszych i tych całkiem nowych, co w temperaturze 38.8 C jest dość osobliwym doświadczeniem. Dźwięki docierają do nas jakby z pewnym opóźnieniem, akcja muzyczna toczy się jakby wolniej, co wyraźnie odczułem, gdy temperatura mojego ciała w końcu powróciła do w miarę normalnej.
Nie zmienia to faktu, że po płycie Jonathana Wilsona - "Rare Birds" spodziewałem się czegoś więcej. Słychać tutaj nawiązania do twórczości Rogera Watersa, choć na poziomie aranżacji czy produkcji nie ma tu aż tak wiele fajerwerków, do czego przyzwyczaił nas dawny członek załogi "Pinka Fłoyda". Jeszcze więcej można odnaleźć podobieństw do dokonań The War On Drugs. Ta sama motoryka, ten sam specyficzny i jakby zapętlony, wpisany w strukturę kompozycji, ciągły ruch. Mimo iż Jonathan Wilson starał się różnicować tempo poszczególnych utworów, a także odrobinę lawirować pomiędzy stylistykami (pop, indie rock, a nawet country), album w całości jest nieco męczący. Zmieniają się tematy poszczególnych  kompozycji, a w gruncie rzeczy to wciąż ta sama opowieść. Z pewnością krążek zyskałby na ocenie, gdyby utworów było po prostu mniej. Moja ulubiona piosenka ukrywa się pod tytułem "Loving You". I to do niej wracałem najczęściej.









Na płytę Yo La Tengo - "There's a Riot Going On" czekałem od kilku tygodni. To od wielu lat jedna z moich ulubionych  formacji. Być może nie nagrywa już albumów na miarę "And Then Nothing Turned..." czy "Summer Sun". Jednak na ich płytach niemal każdy fan muzyki alternatywnej znajdzie coś dla siebie. Jeśli nie mniej lub bardziej spójnie rozpisaną opowieść, to wyjątkowo urokliwe piosenki, znakomicie zaaranżowane i wykonane, w specyficznym stylu, z którymi kojarzymy zespół i do których  potem często wracamy. Zespół z Hoboken potrafi zagrać naprawdę wszystko, począwszy od dream-popowych piosenek, a na free-jazzowych eksperymentach kończąc.

Płytę "There's a Riot Going On" nagrywał basista zespołu James McNew. Wykorzystał on kilka starszych zakurzonych nagrań (najstarsze pochodzi ponoć z 2007 roku), tematów filmowych - film nosi tytuł "Far From the Tree" i będzie miał premierę w 2018 roku - przerabiając je niejako na nowe piosenki. Warto w tym miejscu podkreślić, że ta trudna sztuka "ożywiania" czy też "powoływania do życia" nie zawsze przynosiła pożądany efekt.
Krążek udanie rozpoczyna instrumentalny "You are Here", który nastrojem odrobinę nawiązuje do początku kultowego albumu "And Then Nothing Turned...". Na pierwszy przebój musimy nieco poczekać, znajdziemy go bowiem pod indeksem 4 - "For You Too". Z kolei "Ashes" przypomina, także w warstwie wokalnej, dawne dokonania His Name is Alive (chociażby z okresu "Mouth by Mouth"). W dalszej części albumu zanotowałem sobie jeszcze kilka wyróżniających się utworów, wśród nich z pewnością: "Above the Sand", "What Chance Have I Got". Tempo nagrań jest w gruncie rzeczy spokojne, stąd i cały album spowija specyficzna senna atmosfera. Płyta zdecydowanie dla fanów grupy i kolekcjonerów wszystkich nagrań spod znaku Ya La Tengo. Reszta może spać spokojnie.

(nota 6.5/10)

 Na koniec dzisiejszego wpisu jeden z moich ulubionych utworów grupy, który moim zdaniem wciąż jest zbyt mało znany, w dodatku to znakomity cover piosenki formacji The Clean, którego próżno szukać na albumie "There's a Riot Going On", gdyż ukazał się kilka lat wcześniej na świetnej składance "Dark Was the Night"( 4AD 2009). Link  do utworu ponizej

Yo La Tengo


 


                                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz