"Wielki głód" - to, jak podają źródła, okres klęski głodu, który dotknął irlandzkie społeczeństwo (szczególnie jego warstwy najuboższe), i przypadł na lata 1845-1849, głównie za sprawą ogromnych strat w uprawach ziemniaków (źródłem zarazy był pierwotniak). Przyczyniła się również do tego nieodpowiednia polityka i złe decyzje angielskiego rządu. "Populacja Irlandii zmalała wtedy o 20 %, doszło także do wielkiej fali emigracji - Irlandię opuściło dwa miliony ludzi". "Bóg zesłał na nas zarazę ziemniaczaną, ale to Anglicy dali nam głód". Z tym ostatnim próbowano poradzić sobie w różny sposób - powiadają, że to potrzeba bywa matką wynalazków. Przy tej okazji powstała "potrawa" - gulasz ze szczurzego mięsa, które to danie nazwano "Rats On Rafts". Tak się składa, że od nazwy tego "wykwintnego dnia" wzięła się również nazwa niderlandzkiego zespołu, który w dniu wczorajszym opublikował czwartą w dyskografii płytę zatytułowaną "Deep Below".
Członkowie formacji nie ukrywają swoich prywatnych muzycznych fascynacji - postpunk, new-wave, coldwave itd. Mówiąc krótko, brzmienie, które prężnie rozwijało się na początku lat osiemdziesiątych i bywa kojarzone z takimi zespołami jak: The Cure, Bauhaus, The Fall, Echo & The Bunnymen itd. Warto podkreślić, że twórczość Rats On Rafts nie jest jedynie pustym naśladownictwem tamtej stylistyki. Grupa z Rotterdamu - gdzie w tym tygodniu toczy się prestiżowy turniej tenisowy ATP 500 - po prostu chce brzmieć tak, jakby kalendarz wciąż wskazywał rok 1982. Nic więc dziwnego, że członkowie zespołu używają analogowego sprzętu oraz technik rejestracji z minionej epoki. "Era cyfrowa daje ludziom wiele nowych możliwości, ale wszyscy podążają tą samą drogą, kwantyzują, kompresują, nudzą" - podsumował krótko wokalistka i założyciel formacji David Fagan.
Dlatego w ich studiu nagraniowym, które mieści się w piwnicy pod budynkiem biurowca, niedaleko lotniska, znajdziemy stary mikser Telefunken M15, syntezator Eminent String Ensemble, magnetofony szpulowe oraz analogowe rejestratory. O cały ten zabytkowy sprzęt dbał przyjaciel grupy James Rubery, który zmarł niedawno, i to również jemu został dedykowany najnowszy album.
"Świat jest urządzony tak, że rzeczy dookoła nieustannie muszą się zmieniać i rozwijać wraz z najnowszymi osiągnięciami technicznymi oraz trendami. Jednak dla naszego zespołu nie jest to konieczne. Nie mamy potrzeby, żeby rozwijać się razem ze światem" - David Fagan.
Pierwszym utworem, który usłyszałem z tej płyty kilka miesięcy temu, był drugi w kolejności "Japanese Medicine", świetnie wprowadzający w nastrój całego wydawnictwa. Z jednej strony stanowi on wyraz zainteresowania japońską sceną alternatywną, dokonaniami takich mało znanych artystów jak: Inoyamaland (ambient, new-wave), czy Miharu Koshi. Z drugiej, to liryczna retrospektywa dotycząca nastoletnich przyjaźni, próba przywołania atmosfery dni młodości, która tak szybko minęła.
To mniej więcej w tamtym okresie, w czasach szkoły średniej, skład powołany do życia przez Davida Fagana i Arnoud Verheula grał pierwsze nieśmiałe covery - "Killing An Arab" - The Cure, czy "Taste The Floor" - The Jesus And The Mary Chain.
"Jeśli posłuchasz płyt Joy Division, dla wielu są one przygnębiające. Dla innych, to jak wejście do ciepłej kąpieli, ponieważ mogą utożsamić się z tą muzyką. Myślę, że to samo dzieje się w piosence "Hibernation" - podsumował David Fagan.
Nie tylko w tej odsłonie udanej płyty "Deep Below" znajdziemy znajome tony, kojarzone ze sceną alternatywną początku lat osiemdziesiątych. Natomiast wokaliza Davida Fagana, który lubi używać sporo efektu pogłosowego, może przywoływać wspomnienie z czołowymi przedstawicielami sceny new romantic. Album "Deep Below" to świadoma i z premedytacją stworzona kraina muzycznych wspomnień. Trudno coś zarzucić poszczególnym kompozycjom, może poza faktem, że ani przez moment nie wychodzą poza granice jasno określonej estetyki. Mocno osadzone w ramach gatunkowych stworzone zostały w oparciu o wielokrotnie już wykorzystane dźwięki, harmonie, przebiegi melodyczne.
Nastrój tego krążka chyba najbardziej skojarzył mi się z atmosferą płyty nieco zapomnianego już dziś brytyjskiego zespołu The Danse Society - "Haeven Is Waiting". Świetny "The Day Before" zabrał moje myśli w stronę albumu "Faith " - The Cure, a w "Sleeepwalking" pobrzmiewają echa gitary, której brzmienie można odnaleźć na pierwszych płytach Cocteau Twins. Ciekaw jestem recepcji tego wydawnictwa wśród młodych poszukiwaczy alternatywnych dźwięków, bo o starszych "płytowych wyjadaczy" jestem dziwnie spokojny. Ślimak widoczny na okładce płyty ma symbolizować niespieszność kompozycji. Podczas rejestracji poszczególnych nagrań sporo padało, a w sali prób pojawiło się kilka ślimaków. Ten motyw postanowił wykorzystał twórca okładki, niderlandzki grafik Viktor Hachmang.
(nota 7.5/10)
Wspomniałem o zespole The Danse Society, który powstał w 1980 roku, ze Stevem Rawlingiem jako wokalistą. Zajrzymy więc na ich album "Haeven Is Waiting".
Sporo dziś będzie podobnego brzmienia, gdyż postanowiłem zebrać w jeden zestaw nowości w tym gatunku. Oto kolejna reedycja przed nami, która ukazała się w ostatnich dniach, zabiera nas do 1991 roku. Wtedy to zespół z Bostonu - Drop Nineteens wysłał swoje utwory demo do wytwórni płytowej. Zebrano je w całość i opublikowano pod nazwą "1991".
W Kalifornii rezyduje Josh Hwang, który ukrywa się pod nazwą Castlebeat, kilka dni temu opublikował najnowszą propozycję.
I ponownie reprezentant Wysp Brytyjskich, miasto Leeds, gdzie rezyduje zespół Honesty, który wczoraj wydał płytę zatytułowaną "U R HERE".
Gościliśmy na łamach bloga zespół syna perkusisty The Cure - czyli grupę Topographies. W ubiegłym roku zaprezentowałem album syna Yanna Tiersena, pora na syna klasycznego dziś twórcy minimalizmu Terry Rileya - Gyana, który wczoraj wydał album zatytułowany "Winter Sun". W ten sposób kończy się to wydawnictwo.
"MISS TYGODNIA" - czyli piosenka, którą w ostatnich dniach i godzinach słuchałem najczęściej, zabierze nas do Oslo, skąd pochodzi znana już i prezentowana tutaj grupa - YNDLING. Oto ich najnowszy singiel.
"KĄCIK IMPROWIZOWANY" - dziś reprezentuje australijski artysta, o tajwańskich korzeniach - Matt Hsu, kompozytor, a przede wszystkim lider dwudziestopięcioosobowej orkiestry. Kilka dni temu ukazał się jego album Matt Hsu's Obscure Orchestra - "Forest Party", do którego przesłuchania gorąco Was zachęcam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz