Zdaje się, że wspominałem już niegdyś, że niemal za każdym dobrze brzmiącym kobiecym albumem stoi mężczyzna, lepiej lub nieco gorzej zorientowany w tematyce produkcji muzycznej fachowiec, który wie, jak podkreślić atuty, a drobne wady czy niedociągnięcia skrzętnie zatuszować. Oczywiście ten stan rzeczy powoli ulega zmianie, i coraz częściej dochodzą do głosu panie, które za suwakami konsolety i pośród kłębowiska przewodów czują się jak ryby w wodzie. Przykład przywoływanej już kilka razy amerykańskiej inżynier dźwięku Heby Kadry, potwierdza tylko to spostrzeżenie. Jednak za albumem grupy Little Moon - "Dear Divine" wydanym wczoraj dzięki uprzejmości oficyny Joyful Noise Recordings, stoi mężczyzna, muzyk i producent Bly Wallentine, który dodatkowo jest również członkiem zespołu dowodzonego przez amerykańską wokalistkę, o peruwiańsko-boliwijskich korzeniach - Emmę Hardyman (Huntington). Całość nagrano w studiu The Toaster Oven, otwarto je w ubiegłym roku w mieście Provo (stan Utah), za ostateczny miks odpowiadał kolejny nasz dobry znajomy, wspominany wiele razy na łamach bloga - Kramer.
I tak oto wybrzmiała "KOMPOZYCJA TYGODNIA", wspaniałe, niezwykłe i najlepsze nagranie tej bardzo udanej płyty. Zdecydowanie jedna z moich ulubionych kompozycji ostatnich kilku miesięcy. Ileż w tym nagraniu swobody, ile świeżego powietrza, ale również barokowego przepychu, który zwykle charakteryzuje orkiestrowy pop-folk. Zachwyca właściwie wszystko, gustowna linia melodyczna, śmiała aranżacja, sposób wykorzystania instrumentów, których w studiu The Toaster Oven tym razem nie brakowało - puzon, altówka, wiolonczela, harfa, skrzypce, klarnet, klarnet basowy, organy, banjo, syntezator, gitary, bas, perkusja i ... pianino zabawka. Wszystko, nie tylko w tej pełnej uroku odsłonie, pojawia się w odpowiednim momencie oraz czasie (timing), i w ten sposób bardzo podnosi atrakcyjność płyty.
Celowo użyłem określenia "tym razem", gdyż poprzedni, debiut artystki - "Unphased" (2020), był zupełnie innym wydawnictwem. Co ciekawe, za jego produkcje odpowiadał ten sam Bly Wallentine oraz jego przyjaciel Collin Fayer. Tamta płyty była stonowana, wyciszona, przez to również szara, trochę nijaka, daleka od kwitnących odsłon najnowszej "Dear Divine". Właściwie w żaden sposób nie podkreślała walorów wokalnych Emmy Hardyman. Nic więc dziwnego, że niemal całkowicie została przegapiona przez recenzentów i prasę branżową.
Wydaje się, że zmianę w postrzeganiu możliwości grupy Little Moon przyniosła kompozycja "Wonder Eye". To dzięki niej amerykańska formacja wygrała konkurs NPR Tiny Desk Contest, zdobywając główną nagrodę, i wypływając na odrobinę szersze wody popularności. Wszystko wskazuje na to, że przy tej okazji Bly Wallentine i Emma Hardyman zrozumieli, że można w nieco inny sposób aranżować indie-folkowe pieśni.
Nie byłoby formacji Little Moon w obecnym kształcie, gdyby nie wrażliwość i talent jego wokalistki. Emma Hardyman pochodzi z muzycznej rodziny, kształciła swój głos od najmłodszych lat, początkowo pod okiem ojca. Wychowywana w ortodoksyjnym rygorze niedawno porzuciła kościół Mormonów, stąd album "Dear Divine" stanowi także coś na kształt manifestacji odzyskanej wolności. Autorka tekstów i współautorka większości kompozycji, znów albo też niejako po raz pierwszy, chce cieszyć się życiem i czerpać z niego pełnymi garściami.
Trzeba przyznać, że na płycie "Dear Divine" Emma Hardyman pozwala sobie na bardzo wiele. Jej sposób prowadzenia wokalizy nie znosi ograniczeń. Amerykańska artystka lubi długie dźwięki i wysokie rejestry. Można odnieść wrażenie, że zbyt często się w nie zapuszcza, pozostawiając gdzieś za sobą smętne ograniczenia frazy i rygor linii melodycznej. Z drugiej strony, kto jej zabroni. Robi to, co czuje, na co ma ochotę. W końcu młodość ma swoje prawa i kiedyś musi się wyszaleć. Zdaje się, że ów dziewczęcy tembr głosu nie wszystkim od razu może przypaść do gustu, ale warto dać sobie trochę czasu i spróbować się przyzwyczaić. Słuchając tego dźwięcznego szczebiotu mogą przypomnieć się dawne nagrania Kate Bush, która z biegiem lat stawała się coraz bardziej świadomą artystką. Jej ostanie płyty to małe dzieła sztuki, również tej aranżacyjnej. Barwne i precyzyjnie zaprojektowane dźwiękowe krajobrazy, w których zawsze mam ochotę się zanurzyć.
Mam nieodparte wrażenie, że płyta Little Moon - "Dear Divine" chyba odrobinę zbyt wcześnie odsłania swoje najlepsze karty. Po delikatnym i rozkosznym wstępie - "We Fall In Our Sleep", raczy nas samym najlepszymi przebojami tego wydawnictwa - rewelacyjny "Now", przełomowy dla działalności grupy "Wonder Eye", świetny i zapadający w pamięć, znany z singla, "Messy Love". Druga część albumu jakby nieco spuszcza z wysokiego tonu, poszczególne nagrania nie są tak wyraziste i zachwycające, więcej tutaj refleksji, balladowych nastrojów. Jasnym jej punktem jest z pewnością "Blue", okraszony drobną orkiestracją, czy tętniący pomysłami i dynamiką "Eighteen Parts". Całość kończy "To Be A God" - gdzie pozostajemy sam na sam z głosem wokalistki nagranym przy pomocy telefonu. Dlatego zastanawiam się, czy nie zmieniłby kolejności poszczególnych piosnek.
(nota 8/10)
Moim zdaniem, w tej koncertowej wersji piosenka "Wonder Eye" brzmi lepiej, niż jej odsłona płytowa. Ot, paradoks... Pozostaniemy w katalogu tej samej bardzo dobrej wytwórni Joyful Noise Recordings, przed tygodniem ukazał się nowy, zaskakująco dobry singiel sióstr z zapomnianego nieco duetu CocoRosie. Mocno się przykleja.
Równie mocno przykleja się piosenka francuskiej grupy Montanita, z miejscowości Clermont Ferrand, którą znajdziecie na niedawno wydanej płycie "Dummy Light In The Chaos" (cały album już niestety się tak nie przykleił do moich uszów).
Przeniesiemy się do Londynu, gdzie ciekawie grających zespołów, jak wiadomo, nie brakuje. Desparate Journalist w ubiegłym tygodniu opublikowali nowe wydawnictwo zatytułowane "No Hero". Zatrzymał mnie na nim ten fragment.
Coś w rytmie dla "tańczących inaczej", prosto z miasta Halifax (Nowa Szkocja), i z wydanego przed tygodniem albumu "The Neon Gate" grupy Nap Eye.
Pozostaniemy, przynajmniej w tytule, na tanecznym parkiecie. Znakomite nagranie, oczywiście w pełnej wersji, pochodzącej z Francji artystki Oriane Lacaille i jej kolegów, które znalazłem na niedawno wydanej płycie zatytułowanej "Iv Iv".
Jakoś przyczepiło się do mnie ostatnio nagranie amerykańskiej grupy Pinegrove, pochodzące z albumu "Everything So Far". Kto wie, może i do Was się przyczepi.
Zaproponuję również taki oto fragment mało znanej i niedawno wydanej epki - "Friendly Fear", równie słabo znanej amerykańskiej grupy Small Town King.
Przeniesiemy się do Belgii, gdzie działa Amir Mohamr Fouad, znany wąskiej publiczności pod pseudonimem Tamino (nazywany szumnie belgijskim Jeffem Buckleyem). Kilka dni temu ukazał się pełen urok singiel, który zapowiada album "Every Dawn's Mountain", premiera 21 marca 2025 roku.
W "kąciku improwizowanym" przeniesiemy się do Londynu, gdzie działa prezentowane już niegdyś przeze mnie trio - The Cromagnon Band, które wczoraj opublikowało nowy album zatytułowany "Model".
Z Toronto pochodzi dobrze nam znany zespół Badbadnotgood, który również wczoraj wydał nową płytę "Mid Spiral". Wybrałem taki oto fragment.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz