sobota, 18 listopada 2023

TIN FINGERS - "ROCK BOTTOM BALLADS" (Unday Records) "Ballady z jaskini"

 

      Kiedy widzę nazwę "Rock Bottom", od razu nasuwa mi się jedno podstawowe skojarzenie - Robert Wyatt i jego płyta o tym samym tytule. Ten kultowy, a jakże, w pewnym sensie klasyczny, przynajmniej w mojej ocenie, a przede wszystkim znakomity, bez dwóch zdań, album nagrywano na przełomie lutego i marca, a wydano kilka miesięcy później, 26 lipca 1974 roku. Przy tej okazji w studiu udało się zebrać wspaniałych artystów - Richard Sinclair (bas), Hugh Hopper (bas), Mangezi Feza (trąbka), Fred Firth (altówka), Mike Oldfield (gitara). Wspominamy o tym nie dlatego, że płyta Rock Bottom Ballads" jakoś szczególnie nawiązuje do tego wydawnictwa o podobnym tytule sprzed niemal pół wieku. Możliwe, że członkowie belgijskiej grupy Tin Fingers nigdy nie słyszeli kompozycji zebranych na drugiej w dyskografii płycie Roberta Wyatta (duży błąd!). Możliwe również, że jest wśród stałych Czytelników lub napływowych gości ktoś, kto także nie sięgnął po album z 1974 roku. W takim razie jest ku temu niezła okazja. Na dobry początek weekendu proponuję wydany wczoraj krążek Tin Fingers - "Rock Bottom Ballads", a w dalszej kolejności można i trzeba zapoznać się z dziełem Roberta Wyatta. Warto, na przykład, zapętlić sobie ten utwór o "Czerwonym Kapturku".



Oczywiście nie ma żadnego sensu porównywać ze sobą dwóch wyżej wspomnianych płyt, pochodzących z dwóch różnych epok i nieprzystających do siebie krain muzycznych. Drobne podobieństwa zawsze można znaleźć, a należy ich szukać na płaszczyźnie tego, co tu i tam działo się w studiu nagraniowym. Kilka kompozycji powstało jako wynik zapisu improwizowanych sesji, jak chociażby subtelnie domykający całość "Rock Bottom Ballads". Głos wokalisty i założyciela grupy Felixa Machtelinckxa (opowiada o samotnym i porzuconym przez wszystkich człowieku,  który leży nagi na dnie jaskini), oniryczny klimat oraz melodyka, mogą przypominać w tym fragmencie dokonania Radiohead. Jeden z nielicznych recenzentów, który dotarł do najnowszego wydawnictwa napisał, że obcowanie z płytą Tin Fingers przypomina słuchanie Black Heart Procession w tonacji Radiohead. W poszczególnych kompozycjach widać wyraźnie zmianę podejścia członków grupy do materii dźwiękowej. W porównaniu do debiutanckiej pyty "Groovebox Memories" artyści z Belgii położyli większy nacisk na budowanie przestrzeni. Stad instrumenty wykorzystane w oszczędnych aranżacjach mają dla siebie znacznie więcej miejsca, które potrafią w odpowiedni sposób wykorzystać. Czasem mniej znaczy więcej. Szczególnie, kiedy zamierzasz stworzyć odpowiedni, w tym wypadku nostalgiczny, momentami także mroczny, nastrój, który jest znakiem rozpoznawczym tego krążka.

Belgia zazwyczaj kojarzy się z Parlamentem Europejskim, kolarstwem na wysokim poziomie czy piłką nożną, z Davidem Goffinem, który jakiś czas temu w tenisie miał swój bardzo dobry czas, ze smaczną czekoladą i pysznymi frytkami, które Robert  Makłowicz zachwalał w niedawno emitowanym kulinarnym programie. Jeśli chodzi o muzykę, przychodzi mi do głowy zespół dEUS, Balthazar, czy znany z koncertów w naszej ojczyźnie i recenzji na tym blogu Taxiwars. Chcę przez to powiedzieć, że nie ma, i nie było, w tym kraju specjalnych tradycji alternatywnego grania, chociażby takiego, które zaprezentowali na opublikowanej wczoraj płycie członkowie zespołu Tin Fingers. Tym bardziej warto docenić całkiem udaną próbę wejścia na obce terytorium. Pewnie również z tego powodu Felix Machtenlinckx i jego koledzy z grupy pomocy producenckiej postanowili poszukać aż za Oceanem Atlantyckim. Wybrali doświadczonego w boju inżyniera dźwięku D.Jamesa Goodwina, który wcześniej współpracował z Heather Woods Broderick, Davidem Tornem, Kevinem Morby, Anais Mitchell, This Is The Kit, Tim Berne's Snakeoil. Czarodziej konsolety lubi analogowe brzmienie i jest członkiem mało znanej kraut-jazzowej formacji Ultraam.

Trzeba przyznać, że współpraca z amerykańskim producentem przyniosła dobry efekt, gdyż zespół zyskał nowe bardziej intymne brzmienie. Jedyny ślad starego podejścia, ach te nawyki, znajdziemy w utworze "LSD", gdzie zupełnie niepotrzebnie bardzo mocno dały o sobie znać gitary elektryczne. Inspiracją do tytułu tej piosenki był napis na koszulce podstarzałego hipisa, który głosił "Dzieciaki nie biorą narkotyków, zażywają LSD". Podczas dwutygodniowych sesji nagraniowych muzycy skupieni pod szyldem Tin Fingers słuchali tylko jednego utworu - Bonnie Prince Billy "I See Darkness". Nastrój tej właśnie kompozycji udało się potem przenieść na grunt całej płyty. W singlowym "Misstep" poczynania Belgów przypomniały mi z jednej strony niespieszne piosenki Elbow, z drugiej  zapomnianą dziś płytę duńskiej formacji DOI - "Sing The Boy Electric". Z kolei w "Lullabye For Losers" wokaliza Felixa Machtelinckxa skojarzyła mi się z wczesnymi płytami RY X - czyli Ry Cuminga. Ciekawa propozycja na jesienno-zimowe wieczory.

(nota 7.5/10)

 


Całkiem nieźle z albumem Tin Fingers będzie korespondował najnowszy zestaw kilkudziesięciu nagrań The Twilight Singers - "Black Out The Windows/Ladies And Gentlemen, The Twilight Singers", dobry prezent pod choinkę dla fanów zespołu.



Podobny nastrój odnajdziemy także w najnowszym singlu zgrabnego duetu Vashti Bunyan i Devendry Banharta.



Pojawiła się również nowa piosenka Laetiti Sadier, która zapowiada lutową premierę płyty - "Rooting For Love" dawnej wokalistki Stereolab.



Po dziesięciu latach przerwy przypomniała o sobie niemiecka formacja Hellsongs, która ma dla nas taki oto nowy singiel.



Grupa z Pensylwanii czyli The True Faith, w piosence, która tytułem - "Gestalt" - nawiązuje do psychologii postaci.



Z Kanady pochodzi grupa Pony Girl, która kilka dni temu, dzięki uprzejmości oficyny Paper Bag Records, wydała album "Laff It Off", w kilku nagraniach na saksofonie usłyszymy naszego dobrego znajomego Josepha Shabassona.



 Przed Wami holenderski duet Donna Blue, czyli Bart Van Dalen i Danique Van Keteren, w niedawno opublikowanym singlu.



Po szesnastu latach przerwy, w ostatnie dni września ukazał się album "Something To Look Forward To" autorstwa amerykańskiego barda J.P. Strohma.



Listopadowy czas sprzyja pogłębionej jazzowej refleksji, w której pomocny może się okazać niedawno wydany, oczyszczony materiał, który pierwotnie opublikowany został w 1958 roku - "Portrait Of Art Farmer".



Jedną z najciekawszych jazzowych płyt ostatnich godzin jest z pewnością, zapowiadany już przeze mnie, album Ancient Infinity Orchestra - "River Of Light".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz