W oczekiwaniu na piątkową premierę najnowszej płyty Christiana Kjellvandera - "Hold Your Love Still", od kilku dni zasłuchiwałem się w dwóch znakomitych singlach - "Disgust For The Poor", oraz "Notes From The Drive Between Simal And Alcoi", które bardzo udanie promowały to wydawnictwo. Przy okazji puszczałem wodzę fantazji, i starałem się wyobrazić sobie, jak może brzmieć cały ten album. Do tej pory szwedzki pieśniarz najlepiej, przynajmniej w mojej skromnej ocenie, radził sobie w spokojnych nastrojowych balladach, rozpiętych gdzieś na pograniczu indie-folku i americany, stworzonych w oparciu o skromne aranżacje, na tle których jego męski głęboki tembr mógł swobodnie wybrzmieć. Dlatego z radością powitałem to nieco bardziej energetyczne wcielenie, któremu towarzyszy emocjonalna wokaliza, jak chociażby we wspomnianym już dzisiaj przebojowym "Disgust For The Poor", pokazujące dobitnie, że muzyk oraz towarzyszący mu zespół, zrobili kolejny krok na wyboistej niekiedy drodze artystycznego rozwoju.
Sylwetkę Christiana Kjellvandera przybliżyłem przy okazji poprzednich recenzji, kiedy zaprezentowałem na łamach bloga dwie udane płyty - "About Love And Loving Again" (2020) oraz "Wild Hxmans" (2018). Okres, który upłynął od wydania poprzedniej płyty, artysta wykorzystał na podróże i wstępy sceniczne. W końcu wrócił do domu i znalazł trochę czasu, żeby odpocząć i zacząć tworzyć nowe kompozycje. W zamierzeniach miała powstać muzyka wypełniona subtelnym głównie akustycznym graniem. Na szczęście, co potwierdza wczoraj wydany krążek, początkowe plany nie do końca się ziściły. Dzięki temu Kjellvander pokazał nam bardziej zbilansowane oblicze.
Pośród ośmiu kompozycji znajdziemy przede wszystkim oszczędne spokojne ballady, jak chociażby znakomity "We Are Gathered", czy wieńczący całość, kołyszący się leniwie "Dream 2066". Takie pełne uroku kompozycje z pewnością dobrze zabrzmią w małych zadymionych salach, pośród życiowych rozbitków, samotników z wyboru lub konieczności, tak czy inaczej doświadczonych przez kapryśny nieraz los, dopijających kolejną szklankę whisky lub porcje Chateau Margaux. Mówiąc krótko, wśród tych, którzy osiągnęli już pewien stopień dojrzałości i poznali cienie oraz blaski tego, co czasem szumnie określa się mianem egzystencji. Jakże często Christian Kjellvander mówi właśnie o nich i dla nich lub poniekąd w ich imieniu. W swoich spostrzeżeniach i relacjach bywa szczery, nostalgiczny czy refleksyjny. Przede wszystkim jednak pozwala sobie odkryć różne stany emocjonalne, co raczej nie leży w naturze przeciętnego męskiego osobnika. W najlepszej kompozycji z poprzedniego albumu - "About Love And Loving Again", Kjellvander przyznał się do własnej słabości, co można potraktować jako rodzaj emancypacji czy autoterapii współczesnego odrobinę zagubionego w natłoku wrażeń i zdarzeń mężczyzny, z drugiej strony zdystansowanego do wielu spraw i pogodzonego z tym, na co nie ma wpływu.
Warte podkreślenia się również typowe dla twórczości Szweda nienachalne aranżacje tych indie-folkowych pieśni, zawierających refleksje na temat konsumpcjonizmu, wspomnienia z podróży po Hiszpanii (Alicante), impresje na temat uczuć i odczuć, w czym Kjellvander odnajduje się chyba najlepiej. Muzycy z grupy towarzyszącej artyście doskonale wiedzą, kiedy nieco mocniej szarpnąć za struny gitary, kiedy rozjaśnić obraz długim pojedynczym dźwiękiem, w którym momencie uderzyć w blaszki perkusji lub użyć szczotek, gdzie podkreślić frazę lub nastrój kobiecym albo męskim chórkiem. Tak właśnie się to robi, kiedy artysta osiągnie pewien wiek i biegłość w sposobie wyrażenia swoich myśli. Spokojnie sączące się i powtarzalne sekwencje akordów wprowadzają słuchacza w błogi trans. W takim układzie każda najmniejsza nawet zmiana dźwięku, każde odstępstwo o normy, od razu zostaje zauważona, z czego skandynawscy artyści chętnie i świadomie korzystają. Do pełni szczęścia odrobinę zabrakło mi skromnego udziału w tych wyrafinowanych opowieściach instrumentów dętych. Smutne tony trąbki, bądź zamszowe podmuchy saksofonu, mogłyby przenieść niektóre nagrania w zupełnie inny wymiar.
Pełny szlachetnej głębi głos Christiana Kjellvandera, który doskonale wypełnia przestrzeń, w kilku odsłonach może przypominać tembr Richarda Hawleya z najlepszych lat i piosenek. W artykulacji niektórych dźwięków mogą pojawić się skojarzenia z wokalistą grupy The Saxophones - Alexi Erenkovem lub Thomasem Feinerem, czy Billem Callahanem. Ten ostatni należy do ulubionych artystów szwedzkiego barda. Wydaje się, że przy okazji płyty "Hold Your Love Still" uczeń przerósł ostatnie dokonania mistrza.
(nota 8/10)
Na naszych oczach dojrzewał również Kevin Drew, wokalista i gitarzysta grupy Broken Social Scene. Wielokrotnie i przy różnych okazjach wspominałem, że kanadyjski zespół należy, bądź należał, do jednej z moich ulubionych formacji. Całkiem możliwe, że najlepszy czas już poza nimi i niczym szczególnym nas nie zaskoczą, co nie zmienia faktu, że lubię wracać do ich najlepszych płyt, gdyż "lubię wracać tam, gdzie byłem już...".
Z pewnością będę wracał również do solowego wydanego wczoraj albumu Kevina Drew - "Aging", na którego okładce widnieje coś, co może przypominać druczek lekarski. Oto Kevin Drew zdał sobie sprawę z własnej słabości, z pewnych nieuchronnych etapów wpisanych w funkcje ludzkiego życia. W lipcu ubiegłego roku zmarła jego matka, jakiś czas wcześniej pożegnał kilku przyjaciół - nic więc dziwnego, że tworzenie kompozycji zawartych na nowym wydawnictwie stało się także okazją do przepracowania tych bolesnych star.
"Trudno zapomnieć o bólu, dopóki nie będziesz na to gotowy. W pewnym sensie znajdowałem się właśnie na tym etapie, kiedy tworzyłem ten album. Muzyka jest dla mnie wyzwoleniem - miejscem, gdzie mogę wyrazić własne myśli i emocje" - oświadczył Kevin Drew. To oczywiste, że wszyscy się zestarzejmy, czy się przed bronimy, neurotycznie maskując oznaki tego procesu, przy pomocy zabiegów medycyny estetycznej, czy też pozwalając naturze krok po kroku czynić swoją powinność. Wszyscy prędzej czy później będziemy musieli pożegnać naszych bliskich, a potem spróbować pogodzić się z ich brakiem, jakoś wypełnić puste miejsce po nich, czego wyrazem będą także lampiony palące się na grobach i pomnikach, miejmy nadzieję, że nie tylko w jesienny czas.
O tym między innymi jest nowy album "Aging", który w początkowej wersji miał być... zestawem piosenek dla dzieci. Płytę nagrywano w ulubionym studiu Kevina Drew - The Tragically Hip's Bathouse, niedaleko Kingstone w Ontario. Od pierwszych taktów "Elevator" można przypuszczać, że będzie to album o wiele bardziej wyciszony, niż energetyczny i pełen młodzieńczej werwy solowy debiut - "Spirit If" (2007). Utwierdzą nas w tym przekonaniu niespiesznie toczący się i znakomity "Party Oven", czy rozmarzony i przestrzenny "All Your Fails", znane z wcześniej opublikowanych singli. Syntezator, gitara, trochę elektronicznych dodatków - to środki, po które najczęściej sięgał Kevin Drew tworząc najnowszy album. W "Don't Be Afraid Of The Dark" Kanadyjczyk zbliżył się do rejonów dawnego Bon Ivera, nawet wokalizę poddał podobnej modyfikacji, innymi słowy troszkę ją zepsuł.
Ciężko w obliczu przykrych życiowych doświadczeń zachować młodzieńczy wigor i entuzjazm. Stąd minimalistyczny styl, pewna powściągliwość w okazywaniu emocji i kontemplacyjny charakter, sugerujący również, że z wyrokami losu wypada nam po prostu się pogodzić. W takich chwilach pomocna może okazać się muzyka, chociażby taka, jak ta znajdująca się na dwóch zaprezentowanych dzisiaj płytach.
(nota 7.5/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz