Kiedy pośród tytułów nowości płytowych, które ukazały się w ostatnich dniach, ujrzałem nazwę Shearwater, pomyślałem sobie, że bardzo dawno nie słyszałem ich kompozycji. Od ostatniego studyjnego albumu amerykańskiej formacji - "Jet Plane And Oxbow", który ukazał się za pośrednictwem oficyny Sub Pop, minęło sześć długich lat. Jonathan Meiburg - lider grupy, wokalista, autor piosenek i tekstów - przez ten czas na pewno nie próżnował. Przede wszystkim opublikował książkę "A Most Remarkable Creature", dotyczącą ptaka caracara, wcześniej odbył szereg podroży głównie po Ameryce Płd. (Brazylia, Gujana), w celu zebrania materiałów do swojej publikacji, przy okazji dokonując wielu nagrań terenowych (wykorzystał je także na ostatnim krążku). Wraz z Danem Duszyńskim (producentem, inżynierem dźwięku) oraz wokalistką Emily Crass powołał do życia zespół Loma, wydając dzięki uprzejmości Sub Pop dwa albumy. W końcu jednak przypomniał sobie o nieco zakurzonym szyldzie Shearwater, który stworzył gdzieś pod koniec 1999 roku, wraz z Willem Sheffem (kolegą z grupy Okkervil River).
Dźwięki skupione w kolejnych odsłonach "The Great Awakening" mają w sobie coś z kontemplacji egzotycznej przyrody. Dominuje niespieszne tempo, wnikliwa obserwacja, przypominająca pracę kamery w filmach Tarkowskiego czy Emmanuela Lubezkiego, łagodne zanurzanie się w sugestywnie wykreowaną przestrzeń. Sporo w tych najnowszych kompozycjach naleciałości art-rockowych. Początkowo do głowy przychodzą skojarzenia z płytami Petera Gabriela czy Pink Floyd, chociażby z okresu "The Final Cut". "Słuchałem tego na słuchawkach w autobusie, w drodze do liceum (...). Efekty dźwiękowe, orkiestra, pięknie nagrany fortepian, i te niesamowite solówki" - powiedział właśnie o płycie "The Final Cut" Jonathan Meiburg. Podobne słowa można skierować pod adresem kilku kompozycji z płyty "The Great Awakening". Oczywiście ostatnie dzieło Shearwater jest bardziej nowoczesne, umiejętnie korzysta z dobrodziejstw współczesnego studia i elektroniki, co warte szczególnego podkreślenia, w żadnym momencie nawet nie ociera się o brzmieniową przesadę. Wiele z instrumentów wykorzystanych w tych jedenastu utworach nie realizuje funkcji liniowej. Chcę przez to powiedzieć, że gitara, bas, skrzypce, altówka (w rękach Diny Maccabe), czy róg lub trąbka, odzywają się sporadycznie i tylko w wybranych momentach. Może to budzić skojarzenia z dokonaniami Marka Hollisa czy grupy Talk Talk. Te pomruki, te oderwane od siebie tony, drobne szarpnięcia, zawieszone w powietrzu akordy, mogą przypominać sposób gry tak charakterystyczny dla poczynań swobodnej improwizacji.
Spokojne otwarcie, samotna wokaliza na syntezatorowym tle i nienachalna orkiestracja, w łatwy sposób tworzą barwną tkankę krajobrazu, charakterem mogą kojarzyć się z fragmentami ostatniego albumu Marillion. "No Reason" kontynuuje ten oszczędny sposób muzycznej wypowiedzi, i przywołuje dawne płyty wspomnianego wcześniej Pink Floyd. Świetnie zrealizowany przez Dana Duszyńskiego "Xenarthran" to jedna z trzech najlepszych, a zarazem moich ulubionych, kompozycji. Słuchając leniwie snujących się tonów, przypomniałem sobie krążki Steve'a Jansena, czy Thomasa Feinera, z kultowego dla mnie "The Opiates". Sporo dobrego dzieje się na poziomie aranżacji w "Laguna Seca", który wprowadza dużo ożywienia w senną atmosferę początku tego wydawnictwa. Energetyczny "Empty Orchestra", zaśpiewany dla kontrastu z pozostałymi utworami, mocnym dobrze osadzonym głosem, zapamiętamy również poprzez rockowe akcenty gitar, które można znaleźć chociażby w twórczości Rogera Watersa.
"Nie chciałem uskuteczniać nostalgii, zamierzałem stworzyć coś, co odzwierciedla to, jak obecnie się czuję, używając tekstur i dźwięków z przeszłości" - tyle Jonathan Meiburg. Kolejny mój ulubiony fragment to znakomity "Detritivore" - stanowiący wyraźny, jak dla mnie, ukłon w stronę pieśni Marka Hollisa; przykuwa uwagę nieco hipnotyczną wokalizą, długimi pauzami, które odmierzają kolejne frazy tekstu, i jakąś niesamowitą aurą. Prace nad płytą "The Great Awekening" zaczęły się od długich instrumentalnych sesji, które początkowo nazwano "Quaranting Music". Muzycy wyobrazili sobie wtedy tworzący się dopiero album jako senny pejzaż. Na koniec - bo w moim odczuciu tak właśnie powinno zakończyć się to wydawnictwo, zupełnie niepotrzebnie dodano jeden dość przeciętny utwór) - Jonathann Meiburg i przyjaciele zaserwowali nam zdecydowanie najgłębsze zanurzenie w to łagodne morze dźwięków. "There Goes The Sun" - oczarował mnie najbardziej, przypominając najlepsze kompozycje Davida Sylviana, Steve'a Jansena, Christiana Fennesza, Marka Ishama, czy Arve Henriksena. Wspaniale wyczarowane i zagospodarowane 7 min. i 45 sekund, do których bardzo często będę wracał. Dojrzała, spójna, kto wie, może najlepsza propozycja w całej, całkiem już bogatej, dyskografii amerykańskiej grupy.
Ps. Posłuchajcie, jak cudownie zostały nanizane na oś czasu te niespieszne dźwięki w "There Goes The Sun". Połączone w ten sposób, same tworzą swoją odrębną odnogę czasu. Cudo!!! Takie kompozycje zawsze znajdą odpowiednie dla siebie miejsce na moim blogu.
(nota 7.5/10)
W dodatkach do dania głównego postaram się utrzymać leniwą atmosferę początku lata. Oto przed nami Den Dala, i fragment z płyty "Fake Trees", która ukaże się nakładem francuskiej oficyny Nice Guys 1 lipca.
Kolejny śpiewający pan w tym zestawieniu to Al Riggs, muzyk z Karoliny Północnej, który zaprezentuję piosenkę z płyty "Themselves".
Również z Karoliny Północnej, dokładniej z miasta Jamestown, pochodzi grupa Wet Tuna, która całkiem niedawno opublikowała album "Warping All By Yourself".
Coś dla fanów dobrej jakości dźwięku i starannie zrealizowanych płyt, fragment albumu "Journey To The End Of Waves" - Carly Blackman.
Fuchs to materiał nagrany w 2005 roku, w studiu Markusa i Micha Acherów (zespół The Notwist), wraz z gitarzystą Kante Peterem Thiessenem i grupą przyjaciół. Najlepsza odsłona tego wydanego wczoraj zestawu nagrań ukrywa się pod numerem trzecim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz