Tymczasem oblicze Madonny na pierwszy rzut oka staje się coraz młodsze. Sam fakt zestawienia obok siebie tego czasownika i przymiotnika budzi w nas osobliwe odczucia. A co dopiero, gdy ujrzymy jedno z ostatnich zdjęć wokalistki. Gdyby nie naga pierś radośnie wysunięta przed szereg skąpego skądinąd stroju - o ten skromny szczegół Madonna Louise'a Ciccone posprzeczała się, krytykując zbyt wąskie jej zdaniem ramy dobrego smaku - nie przeszłoby mi przez myśl, że z fotografii uśmiecha się do mnie niczym Gioconda, 63-letnia piosenkarka i matka szóstki dzieci. Po czym miałbym ją niby rozpoznać? Chyba nie po twarzy?! "Twoja twarz jutro" - lub jak chciałby wspaniały tłumacz Carlos Marrodan Casas - "Twoje oblicze nazajutrz" - tak właśnie zatytułował jedną ze swoich powieści hiszpański mistrz pióra Javier Marias. Wszelkie znaki na ziemi oraz niebie wskazują, że w tym przypadku nie miał na myśli oblicza Madonny. Być może od czasu do czasu myśli o niej jedna z naszych krajowych celebrytek - pani Małgorzata. Jej oblicze nazajutrz, również nijak się ma do tego, jak wyglądało ono pięć czy dziesięć lat temu. Po prostu, pani Małgosia "stając się coraz młodsza", staje się zarazem coraz bardziej do siebie niepodobna. Nie wiem do końca, czy to dobrze, czy źle. Wiem za to, że dałbym konia z rzędem temu, kto bez trudu potrafiłby zestawić obok siebie aktualne zdjęcia twarzy niektórych celebrytek z tym, jak ich oblicza prezentowały się chociażby dekadę temu. Oczami wyobraźni już widzę ciąg przesuwających się nowych oraz starych fotosów, gdzieś w tle rozbrzmiewa romantyczna muzyka, którą w pewnym momencie wypełnia głos typu "Panasonic". Pośród świergotu wróbli i treli kosa, głęboki i dźwięczny tembr powtarza te sugestywne i zgrabne frazy: "Dzisiaj jesteś piękna, jutro będziesz młoda".
Z pewnością takich dylematów nie ma jeszcze Anna Lena Bruland. Wszystko przed nią. Norweska wokalistka, ukrywająca się pod nazwą EERA, na początku grudnia wydała drugą płytę. Wiecie, jak to jest z tym drugimi albumami. Na opublikowanie upragnionego debiutu zwykle nieco się czeka. Cierpliwie nagrywa się piosenka po piosence, aż w końcu, zwykle w najmniej spodziewanym momencie, zadzwoni telefon z wytwórni, żeby przekazać radosną nowinę. Drugi album może coś potwierdzić albo czemuś zaprzeczyć. Bywa pierwszą oznaką zbliżającego się kryzysu (takie czasy), lub zwiastuje rychłe twórcze wypalenie. Czasem symbolizuje nowe otwarcie albo nużącą grę resztkami. Przypadek płyty "Speak", to raczej potwierdzenie, kontynuacja i rozwinięcie pomysłów zawartych na debiucie "Reflection of Youth" (2017). Cztery lata temu Anna Lena Bruland była zafascynowana twórczością PJ Harvey, do czego zresztą chętnie się przyznawała, przy okazji nielicznych wywiadów. Nagrania z tego krążka oparte były na wyeksponowanym brzmieniu gitary, czasem odrobinę przykurzonym lub przybrudzonym. Artystka mieszkająca obecnie w Berlinie, zaczęła grać na fortepianie oraz gitarze w wieku 15 lat. Potem przeniosła się do Liverpoolu, gdzie studiowała wokalistykę na Institue Of Performing Arts, ma również ukończone trzy lata śpiew klasycznego. Dalej było granie w zespole FARAO, współpraca z Ghost Poets, podróże na trasie Berlin-Londyn-Oslo, jej głos wykorzystano na ścieżce dźwiękowej do serialu Netflixa - "Innocents", debiut nagrywała w Walii oraz w Irlandii. Według artystki album "Reflection of Youth" jest o wiele mroczniejszy i mocniejszy, również w warstwie tekstowej, od najnowszej propozycji zatytułowanej "Speak". Ten zawarty w tytule żywioł mowy ma przybliżać problematykę związaną z ekspresją - mówienie o sobie, wyrażanie własnych odczuć i stanów emocjonalnych, pragnienie powiedzenia światu, kim jestem i jak obecnie wygląda moje oblicze.
"Im jestem starsza, tym bardziej akceptuję siebie i nie pozwalam, żeby ludzie wpływali na mnie w negatywny sposób" - stwierdziła Anna Lena Bruland. Ciekawe, co na to Madonna Louise'a Ciccone albo pani Małgorzata. Wyobrażacie sobie płytę Madonny opartą na shoegaze'owym brzmieniu? To byłoby intrygujące. Nasza dzisiejsza bohaterka, tworząc kompozycje na album "Speak", słuchała sporo starych płyt właśnie z tego gatunku. Nic więc dziwnego, że znalazło to swoje odzwierciedlenie w brzmieniu tej płyty. Nie chodzi tu wcale o to, że od pierwszych fragmentów przytłacza nas ściana przesterowanych gitar. Ten unoszący się pomiędzy nutami shoegaze'owy duch dawnych dokonań chociażby My Bloody Valentine, wyraża się przede wszystkim w melodyce czy nastroju poszczególnych nagrań. Dobre otwarcie "Solid Ground", wita nas dwoma równolegle prowadzonymi wokalizami, co w połączeniu z tonami gitary tworzy fajny efekt i budzi skojarzenie z albumami wspominanej już nieraz grupy Lush. Szkoda tylko, że wykształcona w klasie śpiewu klasycznego norweska wokalistka nie chciała dać próbki swoich możliwości w tej formie. Z pewnością wzbogaciłoby to tkankę aranżacyjną tego wydawnictwa. Lżejszy w wymowie "The Beat", to zwrot w stronę twórczości Warpaint. "Midnight" ma w sobie coś z atmosfery piosenek Beach House. W mrocznym "Ladder" na perkusji zagrał chłopak naszej dzisiejszej bohaterki Tobias Humble. Część nagrań zarejestrowano w Londynie, ale większość sesji miała miejsce w Berlinie, między innymi w studiu, które gościnnie udostępnił FINK. W utworze "Falling Between The Ice" bardziej zaakcentowano rolę syntezatora, jego tony zarejestrowano również w Berlinie, ale w studio należącym do dawnych przyjaciół Anny z grupy FARAO. Mają oni w swojej kolekcji całkiem sporo rzadkich urządzeń, w tym również syntezatory produkcji rosyjskiej.
(nota 7/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz