sobota, 13 listopada 2021

GB3 - "SAKURA FLOWER" - (Bandcamp) "Starsi panowie dwaj"

 

     "Śledzisz jeszcze dawnych ulubionych artystów ?" - zapytał mnie znajomy jakiś czas temu. Kluczowe w tym zdaniu wydaje się być słowo "dawny". Autorowi tego pytania chodziło o muzyków, którym bacznie przyglądaliśmy się w beztroskich dniach naszej wczesnej młodości. Przyznam szczerze, że różnie to ze mną bywa. Tak, jak różna bywa kondycja poszczególnych artystów. Z pewnością, jeśli zespół od kilku lat przypomina o sobie jedynie wydawnictwami w stylu: "Piętnaście naprawdę zapomnianych przebojów" albo "... symfonicznie", oznacza to, że nieubłagany proces erozji już się rozpoczął, a nawet wszedł w decydującą fazę. I wkrótce z pokładów twórczej kreacji nie zostanie nawet kamień, którym można by w ten zespół w przypływie złości rzucić. Żyjemy w czasach, gdzie ów wspomniany powyżej proces następuje bardzo szybko. Idę o zakład, że Wystan Hugh Auden pisząc pół wieku temu w "Ręce Farbiarza i innych esejach", pamiętne frazy: "Oko (...) jest raczej niecierpliwe, pragnie nowości i nudzi się powtarzaniem", nie przypuszczał, że staną się one czymś na kształt smutnego epitafium dni, w których przyszło na żyć.



    Niecierpliwym okiem i złaknionym nowości uchem zajrzymy dziś na płytę artysty, którego barwę głosu niegdyś bardzo lubiłem. Warto podkreślić, że owa barwa przez te wszystkie lata scenicznej działalności szczególnie się nie zmieniła (w odróżnieniu od tego, czym raczy nas obecnie Morrissey lub Lisa Gerrard). Ten muzyk dźwiga na plecach bagaż sześciu ciężkich dekad z niemałym okładem. Któż to taki? - zapytacie. Steve Kilbey, australijski gitarzysta i wokalista, starszym czytelnikom bloga znany chociażby z grupy The Church. Trzeba przyznać, że w ostatnich latach Australijczyk był bardzo zajętym człowiekiem. Wydawał regularnie lepsze lub gorsze (raczej to drugie) płyty solowe, nawiązał też kilka relacji z innymi muzykami, czego efektem były kolejne średniej jakości wydawnictwa. Minione dwanaście miesięcy to cztery jego propozycje - z Garethem Kochem nagrali płytę "Chryse Planitia", z  Mortonem Kennedy - "Jupiter 13", "Eleven Women" wydał pod własnym nazwiskiem, a z grupą The Winged Heets opublikował krążek "The Hall Of Counterfeits". Wszędzie łaskawie użyczył swojego głosu. Wychodzi więc na to, że nie tylko moja skromna osoba odnalazła coś w tym charakterystycznym tembrze. 

Do tego sporego zbioru można dołączyć kolejny zestaw nagrań, który Steve Kilbey zarejestrował z innym weteranem muzycznych  szos - Glennem Bennie, założycielem grupy Underground Lovers. Tym razem inicjatywa należała do tego ostatniego artysty, który jest autorem wszystkich dziewięciu kompozycji zebranych na płycie "Sakura Flower". Nie jest to pierwsze spotkanie tych dwóch starszych panów. Ponad dekadę temu powołali do życia szyld GB3, debiutując wydawnictwem "Damaged/Controlled". Prace nad ostatnią płytą - ukazała się kilka dni temu za pośrednictwem platformy Bandcamp - trwały pięć długich lat. Początkowo były to podróże na trasie Sydney - Melbourne i wizyty w kolejnych studiach nagraniowych. Kiedy świat ogarnęła czarna chmura pandemii, panowie zaczęli przesyłać sobie próbki nagrań drogą mailowa. "Jednym z moich punktów odniesienia dla tego albumu były wczesne dokonania Braina Eno (...). Kiedy usłyszałem kilka pomysłów na linie wokalne od Steve'a i jego brata Russella, pomyślałem, że brzmi to tak, jakby Bowie spotkał Beach Boys" - stwierdził Glenn Bennie. Kiedy poszczególne utwory zaczęły nabierać finalnego kształtu, panowie zaprosili do współpracy basistę - Maurice'a Argio (z Underground Lovers), potem do nieformalnej grupy dołączył perkusista i Lisa Gibbs obsługująca instrumenty klawiszowe.

"Czasem brzmi to jak Kraftwerk połączony z The Church, zderzone z Underground Lovers czy New Order" - podsumował nagrania z płyty "Sakura Flower" Steve Kilbey. Album otwiera indie-rockowy "When I Come Calling", gdzie podczas prac nad nim jako pierwszy pojawił się motyw gitarowy. Glenn Bennie chciał w tym utworze nawiązać do kompozycji "Every Hour God Sends" - Jacka Frosta (zespół powołany do życia przez Granta McLennana z Go-Betweens i Steve'a Kilbeya). Kolejna odsłona, mocno wpadający w ucho - "Hey You" - przynosi wraz z sobą radość prostego, ale też solidnego gitarowego grania. Jeśli uczyć się muzycznego warsztatu, to tylko od takich doświadczonych również przez życie mistrzów. Dalej tempo albumu nieco zwalania. W "La Musica" i "Synesthesia" pojawia się więcej przestrzeni, a głos Steve'a Kilbey wychodzi na pierwszy plan. Najlepszy fragment na płycie to zdecydowanie tytułowa piosenka "Sakura Flower", świetny numer, do którego regularnie wracam, o dream-popowym charakterze, ze ślicznie rozpisaną linią melodyczną; bez przeszkód mógłby dopełnić listę płyty The Church - "Priest = Aura", jako wyjątkowo gustowny dodatek. Drugą wyróżniającą się kompozycję znajdziemy w dalszej części albumu. "This Is The Future Calling" wita słuchacza shoegezową gitarą i nieco hipnotycznym basem. To pieczątka jakości dwóch indie-rockowych wiarusów, którzy zadbali o każdy detal nowego materiału. Równie dobrze smakuje zakończenie "No Goodbye", gdzie mamy do czynienia z czymś w rodzaju sztafety pokoleń, gdyż przez ostatnie trzydzieści sekund Glenn Bennie pozwolił zagrać swojemu synowi Otisowi.

(nota 7.5/10)



  Na deser Hammock,  w bardzo urokliwej kompozycji "No Agenda", z gościnnym udziałem Steve'a Kilbeya. 



"Sorry" -  to mój ulubiony fragment, który znajdziecie na najnowszej płycie Siv Disa - "Dreamhouse".



Dream-popowy kwintet prosto z Londynu, czyli Margot, przypomniał o sobie singlem "Wait For You".



Grupa założona w Hamburgu cztery lata temu - The Motion Orchestra - i kompozycja z całkiem udanej płyty "All One", która ukazała się wczoraj.



Tak się przyjęło, że jesień, a szczególnie listopad, mieni się w naszym kraju jazzem, więc w kąciku improwizowanym coś na ząb, czyli przyjemny dmuchawiec Francisca Mory Catletta z płyty "Mora I & II".



Na koniec raz jeszcze powróci Steve Kilbey, i jedno z najpiękniejszych nagrań w całej dyskografii zespołu The Church, prosto z koncertu, który miał miejsce w Sydney osiem lat temu. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz