sobota, 16 października 2021

CONSTANT FOLLOWER - "NEITHER IS, NOR EVER WAS" (Shimmy-DISC, Joyful Noise Recordings) "Opowieści rekonwalescenta"

 

    Myślę, że wciąż warto podkreślać, że wszelka twórczość artystyczna nie powstaje w sterylnych warunkach izolacji, czy też w oderwaniu od biografii twórcy, jak i życia w ogóle. Nie trzeba znać prac czołowych niegdyś hermeneutów (Gadamera, Ricoeura, Heideggera), żeby wiedzieć, że przebieg egzystencji artysty - wpisane w nią meandry, dramaty, nadzieje, troski i traumatyczne przeżycia - wcześniej lub później znajdzie swoje odzwierciedlenie w jego dziele. Stali czytelnicy z pewnością zdążyli zauważyć, że zwykle poświęcam kilka słów twórcy - kim jest, skąd pochodzi, jakie okoliczności towarzyszyły powstawaniu jego ostatniej propozycji wydawniczej. I tym razem nie może być inaczej, gdyż mamy przypadek wyjątkowy.

Bez cienia przesady można powiedzieć, że Stephen McAll przed laty znalazł się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiednim czasie. Jako nastolatek trafił w samo centrum brutalnych walk gangów, które rozgorzały na ulicach Galsgow. W efekcie przewieziono go do szpitala z poważnym urazem głowy, był częściowo sparaliżowany i stracił pamięć. Ciężko sobie wyobrazić, że nagle budzisz się, i nie jesteś w stanie przypomnieć sobie niczego z bliskiej lub odległej przeszłości. Z pewnością w takim momencie cały twój dotychczasowy świat rozsypuje się niczym domek z kart. Przewartościowaniu muszą ulec rzeczy istotne oraz kluczowe punkty na mapie twoich wierzeń czy przekonań. Chcąc nie chcąc, musisz nauczyć się żyć na nowo. I również o tym traktuje debiutancki album Constant Follower - "Neither Is, Nor Ever Was".



Stephen McAll ostatnie lata spędził w samotności, w niewielkim domu na zachodnim wybrzeżu Szkocji. To właśnie tam, i w takich okolicznościach, powstała większość kompozycji, które wypełniły jego debiutanckie wydawnictwo. Po dramatycznym wypadku musiał raz jeszcze zdefiniować samego siebie. Nie trudno się domyśleć, że proces powrotu do zdrowia, a także budowania i odnajdywania własnej tożsamości, musiał być rozciągnięty w czasie. Jego kolejne wydłużające się dla dzisiejszego bohatera etapy naznaczone były momentami zwątpienia. Przeszłość przypominała czarną dziurę, a nieodległą przyszłość zasłaniała gęsta mgła niepewności. Kiedy słucha się rozmów lub czyta się wywiady z osobami, które na trasie swojej egzystencjalnej wędrówki doświadczyły "momentu granicznego", rzuca się w oczy fakt, jak bardzo doceniają potem proste wartości. Do głosu dochodzą wtedy podstawowe ludzkie potrzeby, takie jak: miłość, bliskość czy obecność drugiego człowieka, odnowienie kontaktu ze światem natury itd. 

"Przez cały czas nosiłem te piosenki gdzieś w sobie, ale nie potrafiłem znaleźć sposobu, żeby wydobyć je na jaw" - oświadczył Stephen McAll. W tym kontekście nie może więc zbytnio dziwić, że owe w końcu wydobyte na jaw intymne pieśni szkocki bard nazywa "pomnikami pamięci". Napisane zostały jako wyraz pewnego rozrachunku z przeszłością oraz z myślą o dniach, które dopiero nadejdą. Nie byłoby tych intymnych delikatnych piosenek, gdyby nie gitara akustyczna oraz obecność grupki przyjaciół. Wśród nich trzeba wspomnieć gitarzystę Andrew Pankhursta, to jego barwne dźwiękowe smugi stworzyły i wypełniły malownicze tło tych niespiesznie rozwijanych opowieści. Jako drugi równoległy głos przewija się wokal Amy Campbell, która zagrała również na syntezatorze. W chórkach natomiast swój dyskretny ślad pozostawiła sympatia bohatera dzisiejszego wpisu Kathleen Slosch.

Album "Neither Is, Nor Ever Was" otwiera indie-folkowa kompozycja "I Can't Wake You", która roztacza wokół spokojny i melancholijny nastrój. Dalej będzie podobnie - przed słuchaczem rozwinie się subtelna, niczym nitki babiego lata, wstęga połączonych ze sobą kruchych piosenek. Powstały one w oparciu o takty odmierzane przez gitarę akustyczną i oddechy syntezatora. Czasem, jak w "Altona", który pojawił się już w sieci w ubiegłym roku, w nieco zmienionej wersji, dadzą o sobie znać chóralne głosy, dodające dodatkowej głębi. Innym razem - "Spirits In The Roof Tree" - gitarowe smugi wyczarowane palcami Andrew Pankhursta stworzą klimat przypominający dokonania The White Birch. W kończącym całość "Weicha" obniżona wokaliza Stephena McAlla mocno przypomina sposób śpiewania Thomasa Feinera, z okresu wspaniałej płyty "Opiates",wyprodukowanej przez Davida Sylviana. Ta wspomniana przeze mnie kruchość czy delikatność jest znakiem rozpoznawczym kolejnych odsłon albumu. Potraktowana stereotypowo może wydać się niezbyt męska, i stanąć w kontrze do "kultury macho" -  o czym wspomina Stephen McAll - której odpryski wciąż są bardzo popularne w Szkocji. Intymny charakter tego wydawnictwa sprawia, że można dostrzec w nim podobieństwa do płyty Fair Mothers - "In Monochrome", omawianej na łamach tego bloga w ubiegłym roku. Słuchając kolejnych odsłon "Neither Is,  Nor Ever Was" można dojść do wniosku, że obcuje się z jedną kompozycją, podzieloną na kilka spójnych części. Warto w tym miejscu podkreślić rolę producenta i szefa wytwórni Shimmy-Disc - Marka Kramera - znanego ze współpracy z grupą Low czy Galaxie 500, który w przypadku tych dziesięciu nagrań zdawał się hołdować zasadzie, im mniej ingerencji technicznej, tym lepiej. Ta oszczędna formuła ma swój urok i całkiem dobrze się broni szczególnie, jeśli pomoże jej jesienna ponura aura. Utwór "What's Left To Say" powstał jako wynik inspiracji autora rozmowami z babcią. Nestorka rodu przypomniała wnukowi nie tak odległy okres jego dzieciństwa, przywoływała postacie krewnych oraz zmarłych. Czasem jednak ona i on siedzieli obok siebie w milczeniu. Po prostu cieszyli się własną obecnością, patrząc jak mija kolejny dzień. "Tak dobrze jest po prostu siedzieć i być. Bycie jest wszystkim, czego potrzebujesz" - śpiewa Stephen McAll.

(nota 7.5-8) 

 


Wspomniałem powyżej o zespole The White Birch, który od dłuższego czasu milczy jak zaklęty. Przyznam, że w tym roku nie wracałem do ich nagrań. Nadarzyła się więc okazja, żeby odkurzyć nieco chociaż jedną piosenkę.



Znakomity fragment płyty Vanishing Twin - "Ookii Gekkou", o której nieco szerzej być może w kolejnej odsłonie bloga.



Niedawno, w prywatnej rozmowie zbyt pochopnie - jak później się okazało - stwierdziłem, że takie rockowo-gitarowe granie już raczej nie dla mnie. Zbyt dużo nasłuchałem się takich płyt i pewnie dlatego podobne wydawnictwa nie są w stanie niczym mnie zaskoczyć. Minęło kilka dni, a tu proszę, jaka niespodzianka. Bo płyta Andersa Parkera - "Wolf Reckoning" wypełniona jest właśnie takim gitarowo-rockowym graniem, a mimo tego słucha się tych nagrań, właściwie klasycznych  piosenek, z podziałem na refren i zwrotkę oraz instrumentalny wypełniacz, z dużą przyjemnością. Zresztą, sprawdźcie sami.



Na ochłodę odrobina zimnej fali, grupa Haunt Me, pochodząca z Austin, z niedawno wydanej płyty "This Sadness Never Ends".




Karen Peris kilka dni temu przypomniała o sobie solowym albumem "A Song Is Way Above The Lawn".




Najwyraźniej William Doyle otrząsnął się już po awarii dysku, i na koniec listopada zapowiada nową epkę "Alternate Lands". 




W kąciku improwizowanym wystąpi Eivind Aarset 4-tet, z Arve Henriksenem i Janem Bangiem w składzie, nagranie pochodzi z najnowszej płyty "Phantasmagoria, Or A Different Kind Of Journey".





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz