środa, 22 września 2021

THOMAS DE POURQUERY & SUPERSONIC - "BACK TO THE MOON" (Lying Lions Productions) "Księżycowy pył z dzielnicy Saint-Denis"

 

    Muzyka znad Sekwany dociera do nas bardzo rzadko, w szczególności zaś ta, w której charakterze znajdziemy wątki improwizowane. Może to drobinę dziwić, zważywszy na fakt, jak wiele renomowanych festiwali jazzowych lub sesji koncertowych, co roku odbywa się na terytorium Francji. Francuzi znani są z tego, że akcentują, bronią, a także dbają o przestrzeń i tożsamość własnej kultury, którą wspierają nie tylko telewizje czy rozgłośnie radiowe, ale również poważni sponsorzy. Patronat nad rozwojem kariery dzisiejszego bohatera - Thomasa De Pourquery - objął francuski bank (BNP Paribas). Wydaje się, że nie jest to tylko kwestia związana z popularnością języka. W przypadku płyty "Back To The Moon" mamy angielskie tytuły, a wszystkie teksty zostały zaśpiewane również w języku Juliana Barnesa. Wychodzi na to, że Amerykanie i Brytyjczycy wciąż kontrolują rynek muzyczny (także ten związany z wydawnictwami alternatywnymi), choć oczywiście już nie tak jak przed laty. Stąd też nazwy grup z Londynu, Manchesteru czy Leeds przewijają się w prasie muzycznej znacznie częściej, niż szyldy artystów pochodzących z Paryża, Nancy czy Bordeaux.

Thomas De Pourquery to, na przekór brytyjskim recenzentom, artysta pełną gębą - muzyk, autor kompozycji, wokalista, ale również w ostatnim czasie aktor. Urodził się w miejscowości Bondy dnia 7.07.1977 roku. Nic więc dziwnego, że francuski saksofonista wierzy w magię liczb. Na alcie zaczął grać w wieku czternastu lat. Ponoć ojciec w dzieciństwie wypowiedział do niego takie oto pamiętne zdanie: "Jeśli chcesz polecieć na księżyc, wybierz te najbardziej odległe galaktyki". Potem była nauka w Narodowym Konserwatorium w Paryżu, gra w Narodowej Orkiestrze Jazzowej, fascynacja dokonaniami grupy Sun Ra Arkestra i poszukiwanie własnej muzycznej drogi. Nazwę dla swojego sekstetu - Supersonic -  zaczerpnął właśnie od jednej z ulubionych płyt Sun Ra - "Super-Sonic Jazz", zarejestrowanej w 1956 roku, w RCA Studios, w Chicago, dla wytwórni Saturn Records. Zanim De Pourquery powołał do życia grupę Supersonic, nagrywał z Magnetic Ensemble, wraz z Maximem Delpierre tworzył piosenki w duecie VKNG, współpracował z Red Star Orchestra (płyta "Broadways"), z Fredem Pallem, a także znaną, chociażby z wpisów na tym blogu, grupą Francoise And The Atlas Mountains, czy zespołem Metronomy. Laurenta Bardainne (saksofon tenorowy) poznał w  Studio Des Islettes, a krótko po tym epizodzie panowie złożyli punkowy zespół Rigolusi. Nic więc dziwnego, że kiedy Thomas De Pourquery postanowił zestawić upragniony skład, jako pierwszego do zacnego grona zaprosił właśnie Laurenta Baradainne. Resztę sekstetu Supersonic uzupełnili muzycy sesyjni: Fabrice Martinez (trąbka, instrumenty perkusyjne), Arnaud Roulin (fortepian, syntezatory, elektronika), Frederick Galiay - bas, i Eduard Perraud - bębny. Debiutancki krążek zatytułowany "Supersonic Play Sun Ra" (Quark Records 2014), odniósł we Francji spory sukces. W zamierzeniach Supersonic miał być jednorazowym projektem. Jednak lider sekstetu tuż po trasie koncertowej miał proroczy - jak później  się okazało - sen. Był to jeden z nielicznych muzycznych snów, jak podkreśla Thomas De Pourquery, w którym to, pod zamkniętymi powiekami, nie tylko ujrzał swoich kolegów z zespołu, ale również usłyszał, jak grają. Idąc za podszeptem intuicji, postanowił kontynuować działalność sekstetu, czego owocem był kolejny album "Sons Of Love". W międzyczasie Thomas zdążył otrzymać prestiżowe wyróżnienia, został artystą roku w kategorii "Jazz".



W tym roku zespół Supersonic obchodzi 10-lecie, i w związku z tym, po czterech latach przerwy wydawniczej postanowił obdarować fanów nowym albumem zatytułowanym "Back To The Moon". Myślę, że nie ma większego sensu porównywać, choćby i fragmentów najnowszych kompozycji, do twórczości Sun Ra, czy Charlesa Mingusa, do czego zdaje się, przyzwyczaili się niektórzy recenzenci, mając w pamięci debiut francuskiego sekstetu. Nie tędy droga. Fascynacje czy granie nawet udanych coverów, to jedno, a funkcjonowanie w oparciu o własne wypracowane i rozpoznawalne brzmienie, to drugie. Na upartego można doszukać się wielu podobieństw na różnych poziomach. Dajmy na to, że tony trąbki, w dłoniach Fabrice Martineza rozpięte są pomiędzy oniryzmem Kenny Wheelera, a energią Christiana Scotta, itd. Stylistycznie trzeci w dorobku krążek finezyjnie flirtuje z wieloma różnymi gatunkami: pop, jazz, rock, fussion, muzyka brazylijska itp. "Mieszam gatunki, ponieważ taki jestem" - oświadczył Thomas De Pourquery. Od samego początku albumu "Back To The Moon" słuchacza zachwyca lekkość i swoboda, z jaką przeplatają się i przenikają poszczególne wątki. W perspektywie całości krążka momenty przejścia od improwizacji do treści piosenki, i znów do solowych popisów instrumentów dętych, są łagodne i zrobione z rzadko spotykanym wdziękiem. Trudno znaleźć drugi taki zespół, który robiłby to tak subtelnie, a jednocześnie z takim rozmachem. Jakby echa zaczerpnięte z jazzowej klasyki połączyć z dokonaniami The Flaming Lips, i osadzić to wszystko w okruchach zwiewnej melodyki Serge'a Gainsbourga. Tematy, jak i same piosenki, są zwarte i spójne, płynnie prowadzą od jednej do drugiej, w tej barwnej księżycowej podróży. "Jazz jest niezwykły, ponieważ jest muzyką, która żywi się innymi gatunkami" - stwierdził Thomas De Pourquery, a potwierdzenie tych słów z pewnością znajdziemy pośród trzynastu nagrań. Tytułowy "Back To The Moon" wita nas improwizacją instrumentów dętych, które niejako przygotowują scenę, dla pojawienia się łagodnej wokalizy Thomasa De Pourquery, któremu towarzyszy męski chórek. "Joy" - zaczyna się od frazy fortepianu i blach perkusji, krótkie i zwarte tony basu napędzają całość kompozycji. Radosne i przestrzenne oddechy trąbki są pełne światła, a także nieskrępowanej radości. Do takich fragmentów od razu chce się wracać. Podobnie jak do utworu "Yes, Yes, Yes, Yes", popowego w charakterze, świetnie zaśpiewanego, mającego w sobie jakąś indie-folkową nutę, okraszonego drobną orkiestracją oraz chórkiem. Jeden z recenzentów określił najnowsze wydawnictwo francuskiego sekstetu mianem "Pikantnego orkiestrowego popu". Trzeba przyznać, że coś w tym jest. Problem polega jednak na tym, że można próbować wcisnąć twórczości Thomasa De Pourquery i jego kompanów do dowolnej szufladki, i tak będzie z niej wystawać. 

Album "Back To The Moon" został częściowo zainspirowany filmem krótkometrażowym w reżyserii Vincenta Paronnauda, a także dokonaniami Frederico Felliniego (podobny barokowy przepych) oraz Rene Barjevela. "W każdej piosence jest motor, rytm, idea, wokół której obracają się zdarzenia...". "Wolf Smile" - przynosi w konsekwencji drobny ukłon w stronę lat sześćdziesiątych i spirutal-jazzu. "I Gotta Dream" to radosny indie-popowy numer, troszkę w stylu mojego niegdyś ulubionego Broken Social Scene, a porywająca pulsującym rytmem kompozycja "O Estrangeiro" pochodzi z repertuaru Caetano Veloso. I tak oto Thomas De Pourquery, który zamienił piłkę do rugby na miłość do muzyki i saksofonu, w studiu "Question De Son", mieszczącym się w paryskiej dzielnicy Saint-Denis (49 Rue De Faubourg), przy pomocy przyjaciół i wsparciu inżyniera dźwięku - Arnaud Picharda, stworzył zdecydowanie najlepszą płytę w całej dyskografii. Gorąco polecam!

(nota 8-8.5/10)


 


A na deser, oczywiście tytułowe nagranie z płyty "Back To The Moon", kolektywu Thomas De Pourquery & Supersonic.



W kąciku improwizowanym fragment z płyty "Back To The Moon". Smacznego!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz